[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oraz mnóstwo okrzyków zachwytu i.radości, kiedyśmy skończyli.Wsparci entuzjazmem, zagraliśmy jeszcze dwa numery, a potem ogłosiłem przerwę.- Dziękuję, kochani, bardzo dziękuję - jesteście wspa­niałą publicznością.A teraz dajcie nam łaskawie kilka minut, zaraz wracamy.- Świetna robota, faktycznie bardzo dobre - oznajmił Svinjar.Podszedł do mnie kaczkowatym chodem i wy­rwał mi mikrofon z kołnierza.- Wiem, że wszyscy słysze­liśmy ten zespół przedtem z nagrań, więc ich wspaniały występ nie jest dla nas specjalną niespodzianką.Jednak widzę coś pięknego w tym, że grają dla nas osobiście.Jestem im za to wdzięczny - wiem, każdy z was odczuwa wdzięczność.- Odwrócił się i wyszczerzył do mnie zęby.W jego uśmiechu nie było śladu ciepła ani dobrego humoru.Wykręcił się z powrotem i rozłożył szeroko ramiona.- Odczuwam taką wdzięczność, że przygotowałem dla wszystkich drobną niespodziankę - chcecie ją poznać?Odpowiedziała mu absolutna cisza - i szuranie nogami wykradających się chyłkiem widzów.Widocznie nie gus­towali w drobnych niespodziankach Svinjara.Mieli rację.- Jazda! - wrzasnął do mikrofonu, tak głośno, że jego wzmocniony bas potoczył się jak grzmot.- Raz, dwa, trzy, HOP!Zatoczyłem się i o mały włos nie upadłem, kiedy scena podskoczyła i zadygotała.Rozległ się wrzask męskich głosów, a spod naszych stóp wystrzeliła zgraja uzbrojonych mężczyzn, rozgarniających osłonę z liściastych gałęzi.Poja­wiało ich się coraz więcej; wywijając pałkami i wrzeszcząc jak opętani rzucali się na uciekającą publiczność.Patrzyliśmy w osłupieniu, jak kobiety i mężczyźni pada­ją pod ciosami maczug, a potem jak ich skuwają i wiążą.Atak był błyskawiczny, okrutny i szybko dobiegł końca.Pola opustoszały, ostatni widz się ulotnił.Pozostali byli skrępowani i leżeli cicho albo wyli z bólu.Nad jękiem cierpienia unosił się czysto i wyraźnie śmiech Svinjara.Drab kołysał się w fotelu owładnięty sadystycznym nastrojem, a po jego policzkach toczyły się łzy.- Ale skąd.- zaczęła Madonetka.- Skąd się oni wzięli? Na początku koncertu pod deskami nie było żywej duszy.Skoczyłem na ziemię, rozkopałem kilka gałęzi i zobaczy­łem ziejący otwór tunelu.Był schowany pod przysypaną ziemią pokrywą, odrzuconą teraz na bok.Usłyszałem głu­chy stuk i obok mnie wylądował Svinjar.- Wspaniały, nie? - Pokazał ręką na tunel.-Moi ludzi żłobią go od miesięcy.Wydobyty piasek wkopują w błoto podczas deszczu.Planowałem jakiś zlot, trochę prezentów, coś bardzo nieokreślonego.A nagle wy się zjawiacie! Gdy­bym umiał odczuwać wdzięczność, to bym was błogosławił.Ale nie umiem.Ślepy traf.I tryumf ludzi - to znaczy mój -którzy mają dość rozumu, aby wykorzystać sytuację.Teraz skromna uroczystość.Zjemy, wypijemy i pogracie dla mnie.Odwrócił się i wydał polecenia, a przy okazji dał kopniaka jednemu ze swoich nowych niewolników, który się akurat napatoczył.- Przyjemnie byłoby go uśmiercić - oznajmiła Madone­tka.Wypowiedziała się za wszystkich, jeśli kiwanie głowami cokolwiek znaczyło.- Ostrożnie - przestrzegłem.- Na razie on ma wszyst­kie atuty i swoich zbirów.Dajmy koncert i pomyślmy, w jaki sposób można później stąd nawiać.Co nie zapowiadało się prosto.Ogromna chata Svinjara była wypchana jego ludźmi.Pijącymi, choć nie pijanymi, chełpiącymi się swoimi osiągnięciami w piciu, pijącymi jeszcze więcej.Zagraliśmy jeden kawałek, ale nikt nie słuchał.Nie; Svinjar nadstawiał uszu.Słuchał i patrzył.Wreszcie pokuśtykał do nas i zdławił muzykę machnięciem ręki.Opadł na fotel i jął bębnić palcami po rękojeści wielkiego miecza tkwiącego w kamieniu obok jego dłoni.Znowu obdarzył mnie tym swoim fałszywym uśmieszkiem.- Inaczej sobie wyobrażałeś tutejsze życie? Co, Jim?- Trochę inaczej.Jeśli szukał pretekstu, nie zamierzałem mu go dawać.Moje szansę nie przedstawiały się najlepiej.- Sami układamy sobie nasze życie - i własne zasady.W dwupłciowych, uporządkowanych światach galaktyki rządzą zniewieściali intelektualiści.Mężczyźni, którzy dzia­łają jak kobiety.My sięgamy w przeszłość, w czasy prymity­wnych, samczych, znaczących mężczyzn.Siła przez siłę.To mi odpowiada.I to ja tworzę zasady.- Patrzył na Madonetkę w dziwnie lubieżny sposób.- Niezła wokalistka.i uro­cza dziewczyna - dodał i spojrzał na mnie.- Żona, powia­dasz? Można na to coś poradzić? Niech no pomyślę.tak, można.Tam, na tak zwanych cywilizowanych planetach, nic się nie da zrobić.Tutaj można.Bo masz do czynienia ze Svinjarem - a Svinjar zawsze znajdzie jakieś wyjście.Podniósł grubą rękę i puknął mnie w czoło.- Na podstawie mojego prawa i obyczaju udzielam wam rozwodu.- Podniósł się na nogi, a jego giermkowie ryknęli śmiechem z subtelnego dowcipu herszta.- To niemożliwe.Tak nie można.Jak na swoje wymiary okazał się szybki, błyskawicznie wyciągając miecz z wnęki przy tronie.- Oto pierwsza lekcja dla mojej nowej panny młodej.Nikt nie sprzeciwia się Svinjarowi.Błysnął miecz i poczułem na gardle jego ostrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •