[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy któryś wysiada, to nigdy nie jest przypadek, a naprawa z reguły nie ogranicza się do wymiany jednej śrubki.Poza tym zainstalowanie nowego beaconu zajęłoby ponad rok - to po pierwsze; jest diabelnie drogie - to po drugie; ten zabytek jest jednym z najważniejszych - to po trzecie, a w podprzestrzeni są w tej chwili cztery statki w zasięgu piętnastu lat świetlnych, które są unieruchomione - to po czwarte.Trzeba mieć tupet, żeby mówić takie rzeczy! To przecież ja odwalałem całą brudną robotę, podczas gdy on rozpierał swoją szlachetną dupę w klimatyzowanym biurze!- Poza tym - kontynuował - guzik mnie obchodzi, że jesteście bandą oszustów na skalę kosmiczną.Nie interesuje mnie, co robicie w wolnym czasie - szantaż, kradzieże - każdy robi to, co lubi.Jeśli chodzi o was, łobuzy albo konserwatorzy, jak kto woli, to możecie wieszać się nawzajem, byle tylko statki szły tam, gdzie powinny, i beacony były sprawne!Sądząc po optymistycznym akcencie był to koniec miłej pogawędki, toteż zebrałem ze stołu makulaturę i udałem się ku drzwiom.Gdy już miałem klamkę w ręku, dogoniły mnie jeszcze jego słowa:- I nie radzę ci się wysilać nad jakimś dowcipnym sposobem wyłgania z kontraktu.Możemy zablokować twoje konto na Alad II, zanim zdążysz poprosić o wypłatę.Uśmiechnąłem się z wyższością i opuściłem pomieszczenie.Jego szpicle zaczynali pracować na swoją pensję.Co prawda nigdy nie liczyłem na to, że uda mi się w nieskończoność utrzymać to konto w tajemnicy, ale mogli z tym poczekać parę dni.Przemierzając hali zastanawiałem się nad sposobem bezkolizyjnego wyciągnięcia swoich pieniędzy, wiedząc jednocześnie o tym, że w tym samym czasie Stary rozmyśla nad problemem wręcz odwrotnym.Było to na dłuższą metę zbyt męczące, toteż skręciłem do najbliższego baru.*W czasie gdy ekwipowano moją łajbę, zająłem się obraniem najdogodniejszej marszruty.Najbliżej zniszczonego beaconu znajdowała się klasyczna Beta na circinusie.Postanowiłem zacząć od niej.Z mojego aktualnego miejsca pobytu taka podróż to był drobiazg - jakieś dziewięć dni hiperprzestrzeni.Żeby zrozumieć istotę beaconów, należy najpierw pojąć hiperprzestrzeń.Nie jest to, według mnie, specjalnie skomplikowane zadanie, tym niemniej znam niewielu, którzy by to potrafili.Największą trudność sprawia ogarnięcie umysłem tego, czego praktycznie nie ma, bo nie sposób to zobaczyć, a nie dość że istnieje, w dodatku rządzi się pewnymi stałymi regułami.Najważniejszą z nich jest ta, że w hiperprzestrzeni nie ma niczego, co umożliwiałoby orientację.Do tego właśnie celu służą budowane na różnych planetach beacony, czyli źródła potężnych strumieni promieniowania, które umożliwiają poruszanie się statkom.Każdy z nich ma swój system pulsacji odróżniający go od pozostałych, co pozwala na identyfikację, a do normalnego lotu potrzebne jest współistnienie przynajmniej czterech takich źródeł.Do dłuższych podróży potrzeba większej ich liczby.W ten prosty sposób okazuje się, że podstawą bezpieczeństwa i możliwości lotów w ogóle jest ciągłe działanie wszystkich beaconów.Pięknie to brzmi, gdy tymczasem jeden z nich, o podstawowym znaczeniu, najzwyczajniej w świecie zamilkł.W takich właśnie chwilach są potrzebni konserwatorzy, czyli ta banda wykolejeńców, jak nas Stary łaskawie nazywał.Do dyspozycji mamy wszelkie projektowane jednostki wyposażone praktycznie we wszystko, co może i nie może się przydać - ot, taki latający przegląd ludzkiej wytwórczości i pomysłowości.Maszyny są jednoosobowe, gdyż komplet robotów naprawczych, jakim dysponuje jednostka, wystarczyłby od biedy na wybudowanie nowego beaconu, zatem więcej niż jeden człowiek do kierowania nimi byłby czystą rozrzutnością.Problemem jest samotność, ponieważ do uszkodzonego beaconu nie można dolecieć w hiperprzestrzeni - po prostu nie wiadomo, dokąd ma się lecieć - trzeba więc podróżować w klasycznej przestrzeni, co niekiedy trwa długie miesiące.Zgodnie z tą regułą wziąłem namiar na najbliższy czynny beacon i wybrałem przybliżone koordynaty Alfy Centauri.Okazało się, że nieźle trafiłem - komputer stwierdził, że normalna podróż przy świetlna potrwa sześć tygodni.Nie mam pojęcia, skąd był tego taki pewien, ale komuś musiałem przecież zaufać, toteż chcąc nie chcąc zgodziłem się z nim i poszedłem spać.Czas płynął szybko.Po raz dwudziesty udoskonaliłem swoją kamerę, a także postanowiłem zadbać o karierę zawodową: prawie ukończyłem korespondencyjny kurs nukleoniki.Nie zrobiłem tego bynajmniej dla zaspokojenia moich zboczonych ambicji.Powód był o wiele bardziej prozaiczny - firma podwyższała pensję w miarę zdobywania dodatkowych specjalności przez konserwatorów.Co za podstępna manipulacja!*Oczywiście ten kretyński alarm planetarny włączył się, gdy smacznie spałem, a Alfę Centauri ledwie było widać na ekranie.Elektroniczny sadysta! Tym niemniej, gdy osiągnęliśmy lądowisko planety, na której ponoć zbudowano ten beacon, byłem w miarę przytomny.Na podstawie starożytnych szpargałów po parogodzinnym wysiłku ustaliłem lokalizację, ale kształtu samego beaconu nie byłem już w stanie odgadnąć.Zresztą poza informacjami, że jest to bagnisko - tropikalna planeta - niewiele z tych papierów wynikało.Koordynaty stanowiłyby niezłą zagadkę nawet dla bardziej lotnych umysłów niż mój.W takiej robocie człowiek szybko się uczy dbać o własną skórę, toteż wysłałem na rekonesans Szperacza, sam pozostając poza atmosferą.Jako punkty orientacyjne ci dowcipnisie z minionych wieków podali dwa szczyty górskie - beacon miał być pomiędzy nimi.Po sześciu godzinach latania Szperacz namierzył fragment pasujący do tego opisu.Obniżyłem jego lot i zająłem się oglądaniem doliny leżącej między tymi szczytami.Obraz zafalował, zgasł, po czym na ekranie wyłoniła się wstrząsająca w swym ogromie piramida.Posłałem Szperacza na parę okrążeń po okolicy, zarówno dla zaspokojenia wyobraźni, jak i w celu przeszukania.W promieniu dziesięciu mil jedyną rzeczą, która wystawała ponad błota w sposób zauważalny, była piramida.Ale to chyba nie był mój beacon.Z nudów znów opuściłem Szperacza trochę niżej, aby móc lepiej obejrzeć to kuriozum
[ Pobierz całość w formacie PDF ]