[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pułk imienia58Massalskich próbował rogatków bronić, ale w puch został rozbitym.Tam się dopiero dowie-dział książę o nieszczęściu swoim.Bo zawsze pózniej mawiał: Dwa tylko nieszczęściaprawdziwe w życiu doświadczyłem: pierwsze -podział kraju, drugie-rozstrzelanie Wołodko-wicza. I nigdy nie przestał opłakiwać tej straty.Otóż w lat około dwudziestu po tym wypadku jako zwykle książę wojewoda obchodziłdzień świętego Karola, na który można powiedzieć, że cała Litwa zjeżdżała się do Nieświeża.Książę, wedle swego zwyczaju, siedział w ogromnych sieniach swojego zamku, otoczonysługami i domownikami; przyjmował gości, naprzeciw każdego wychodząc do drzwi, iwznowu siadał w swoje głębokie krzesło, póki dla innego przybywającego nie wstanie.A żekażdy gość stał w sieniach z nim razem, póki się wszyscy nie zjadą, można powiedzieć, żecały ranek się przebywał w sieniach, które powoli się napełniały.Otóż razu pewnego wszedłjakiś jegomość, w wieku bliżej starym niż młodym, to jest średnim.Był w kontuszu mundu-rowym granatowym, z pomarańczowym kołnierzem i takimi obszlegami i czapką, a żupaniebiałym.Skłonił się nisko przed księciem, jakoby żądając ośmielenia, by mógł za sobą o jakąśłaskę się przemówić.Książę to widząc odezwał się:- Panie bracie, czego waszeć żądasz?- Jestem abszytowanym oficjerem wojsk Rzeczypospolitej i życzyłbym sobie w milicji wa-szej książęcej mości być umieszczonym.- Gdzie wasze służył?- W pułku imienia Massalskich.I oto mój abszyt i świadectwo mojej konduity, któreśmiem składać waszej książęcej mości.Książę, rzuciwszy okiem na papiery, raptownie zasępił się i wyrzekł:- Wołodkowicza rozstrzelali!Wtem spostrzegliśmy, że starający się o służbę na twarzy okazał nadzwyczajne pomiesza-nie, a potem przerwał milczenie i śmiałym głosem odezwał się:- Nie zapieram się, że w Nowogródku wyprowadzałem na śmierć pana Wołodkowicza; alew tym nie mam sobie nic do wyrzucenia.Jako żołnierz, moja rzecz była słuchać naczelnikówi dopełniać ich rozkazy, a nie wchodzić w sprawiedliwość ich rozporządzeń.Jeżeli otrzymamsłużbę waszej książęcej mości, z równą wiernością będę spełniał jej rozkazy, jakem spełniałrozkazy królowi i Rzeczypospolitej.Na to książę:- Wołodkowicza rozstrzelali! - i obróciwszy się do swojego sztabs-oficjera deżurnego, któ-rym na ten dzień był pan Tyszkiewicz, pózniej starosta wilatycki, a natenczas podpułkownikmilicji księcia: - Każ waćpan, aby natychmiast tu przyszło trzech żołnierzy z mojej warty, zbronią i ostrymi ładunkami: Wołodkowicza rozstrzelali!Wyszedł natychmiast pan Tyszkiewicz, a my w największym podziwieniu czekamy, co ztego będzie.Oficjer o służbę starający się stał jak skamieniały i blady gdyby trup.Ponure mil-czenie panowało, przerywane tylko słowami: Wołodkowicza rozstrzelali , które to słowaksiążę co chwil kilka powtarzał coraz w mocniejszym poruszeniu.Nadeszli żołnierze.Książęzakomenderował:- Nabij broń!My na siebie ze strachem spoglądali.Nikt z nas odezwać się nie śmiał; a tu widocznie go-tował się kryminał, który nie mógł nas wszystkich nie gorszyć, bo lubośmy z duszą i z sercembyli poświęceni księciu, byliśmy szlachtą polską, i żaden z nas nie był rad być świadkiem, jaksię depcze prawa Rzeczypospolitej.- Wołodkowicza rozstrzelali! - odezwał się książę.~ Wezcie serce z papieru czerwonego iprzyszpilcie go! -Oficer od warty przyskoczył do oficera abszytowanego imienia Massalskichi zabierał się jemu serce przyłożyć.A książę: - Gdzie to serce kładziesz? Nie tu, ale przyłóżgo waść temu jeleniowi, co jest na tym kobiercu.59Trzeba wiedzieć, że cała ściana sieni była zakrytą ogromnym kobiercem gobelinem, wyra-żającym polowanie na jelenia.Oficjer więc serce wyżej łopatki jeleniowi przyspilił, książęzakomenderował: Ognia! - i trzy kule przybiły serce.Potem wstał z wypogodzonym obli-czem, prosząc nas z sobą na pokoje.Massalczyk stajał jak śnieg majowy, ani się można byłodowiedzieć, gdzie się on podział.A my z księciem cały dzień wesoło przepędzili, ani on, aniżaden z nas nie wspominając o tym zdarzeniu, co nam był tyle strachu nabawił.PAN BOROWSKIPisałem o bandzie albeńskiej, a przyszło mnie na myśl, że może już nikt dziś nie wie, coznaczyła ta banda, do której tak się starano należeć i co miano sobie za bardzo wielki zaszczytbyć jej członkiem.Książę Karol Radziwiłł będąc miecznikiem litewskim ją utworzył w Albie,ogrodzie i domie wiejskim pod Nieświeżem, a jej przepisy, trafiając w myśl księcia, ułożyłpan Piszczało, jego niegdyś nauczyciel.Patenta podpisywał książę, jako naczelnik towarzy-stwa, którego kanclerzem był pan Ignacy Wołodkowicz do śmierci, a sekretarzem pan MichałRejten.Każdy członek w listach podpisywał się: Radziwiłłowski przyjaciel , a książę gonazywał panie kochanku ; a że z nimi zawsze obcował, to nazywanie panie kochanku za-mieniło się u niego w przysłowie, że je co momentu powtarzał.Mundur był barwy Radziwił-łowskiej: kontusz słomianego koloru, żupan błękitny, pas, umyślnie na to w Słucku robiony,srebrny, w orły czarne z trąbkami, szpinka z emalii błękitnej, na której z brylancików byłacyfra z trzech liter: K.X.R.I w tym mundurze trzeba było chodzić zawsze w Nieświeżu; agdyby kto, nie mając na to patentu, ważył się ten mundur gdziekolwiek wdziać na siebie, byłpewny, że zostanie przymuszony go zrzucić.I tak pan Skirmunt, co był u księcia ekonomemgeneralnym w Birżach, nie będąc do tego upoważnionym, ale zaufany w to, iż służył w skar-bie książęcym, pokazał się raz w tym mundurze u pana Burby, cześnika rosieńskiego a rządcyekonomii królewskiej w Szawlach, na balu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]