[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzę, że trzeba nam będzie obrony w okopie poniechać i dozamku się przenieść.Dosłyszał te słowa książę Jeremi i rzekł pochylając się z góry ku kasztelanowi: Niechże nas Bóg od tego broni, bo dobrowolnie jakoby w potrzask byśmy lezli.Tu nam żyć albo umierać.  Takie i moje zdanie, choćbym miał co dzień jednego Burłaja zabijać  wtrącił pan Zagłoba. Protestujęimieniem całego wojska przeciw zdaniu jaśnie wielmożnego kasztelana bełskiego. To do waści nie należy!  rzekł książę. Cicho waść!  szepnął Wołodyjowski ciągnąc szlachcica za rękaw. Wygnieciemy ich w tych zakrywkach jako krety  mówił Zagłoba  a ja waszą książęcą mość proszę, aby mniepierwszemu pozwolił iść z wycieczką.Znają oni mnie już dobrze, poznają jeszcze lepiej. Z wycieczką?. rzekł nagle książę i zmarszczył brwi. Czekaj no waść.noce z wieczora bywają ciemne.Tu zwrócił się do starosty krasnostawskiego, do pana Przyjemskiego i do regimentarzy. Proszę waszmość panów na radę  rzekł.I zstąpił z okopu, a za nim udała się cała starszyzna. Na miłość boską, co waćpan czynisz?  mówił Wołodyjowski do Zagłoby  cóż to? służby i dyscypliny nieznasz, że do rozmowy starszych się mieszasz? Książę łaskawy pan, ale w czasie wojny nie ma z nim żartów. Nic to, panie Michale!  odrzekł Zagłoba. Pan Koniecpolski, ojciec, srogi był lew, a na moich radach siłapolegał i niech mnie dziś wilcy zjedzą, jeżeli nie dlatego po dwakroć pogromił Gustawa Adolfa.Umiem ja z panamigadać! Albo i teraz!  zauważyłeś, jak książę obstupuit, gdym mu wycieczkę doradził? Jeżeli Bóg da wiktorię, czyjabędzie zasługa  co?  twoja?W tej chwili zbliżył się Zaćwilichowski. A co? Ryją! ryją jak świnie!  rzekł ukazując na pole. Wolałbym, żeby to były świnie  odpowiedział Zagłoba  bo kiełbasy by nam tanio wypadły, a ich padło i dlapsów się nie przygodzi.Dziś już musieli żołnierze kopać studnie w kwaterach pana Firleja, gdyż we wschodnimstawie od trupów wody nie znać.Nad ranem żółć w psubratach popękała i wszyscy spłynęli.Jak przyjdzie piątek,nie będzie można ryb jeść, bo mięsem karmione. Prawda jest  rzecze Zaćwilichowski  starym żołnierz, a tyle trupa dawnom nie widział, chyba podChocimiem przy szturmach janczarskich na nasz obóz. Zobaczysz go waszmość jeszcze więcej  ja to waszmości mówię! Myślę, że dziś wieczorem albo jeszcze i przed wieczorem znowu do szturmu ruszą. A ja powiadam, że do jutra zostawią nas w spokoju.Ledwie pan Zagłoba skończył mówić, gdy na szańcach kozackich wykwitły długie białe dymy i kule z szumemprzeleciały nad okopem. Masz waść!  rzekł Zaćwilichowski. Ba! sztuki wojennej nie znają!  odparł Zagłoba.Stary Zaćwilichowski miał jednak słuszność.Chmielnicki rozpoczął regularne oblężenie, poprzecinał wszystkiedrogi, wyjścia, odjął paszę, sypał aprosze i szańce, podkopywał się wężownicami pod obóz, ale szturmów nieponiechał.Postanowił on nie dać spokoju oblężonym, nużyć ich, straszyć, trzymać w ustawicznej bezsenności inękać dopóty, dopóki broń nie wypadnie z ich rąk zesztywniałych.Więc wieczorem znowu uderzył na kwateryWiśniowieckiego z nie lepszym jak poprzedniego dnia skutkiem, tym bardziej że i mołojcy nie szli już z takąochotą.Następnego dnia ogień nie ustawał ani na chwilę.Wężownice tak już były bliskie, że i ręczna strzelbadonosiła do wałów; przykrywki ziemne dymiły jak małe wulkany od rana do wieczora.Nie była to walna bitwa, alenieustająca szarpanina.Oblężeni wypadali niekiedy z wałów, a wówczas przychodziło do szabel, cepów, kos iwłóczni.Ale zaledwie wygnieciono jednych mołojców, natychmiast przykrywki napełniają się nowym ludem.%7łołnierz przez cały dzień nie miał ani chwili odpoczynku, a gdy nadszedł upragniony zachód słońca, rozpoczął sięnowy szturm generalny  o wycieczce nie było co i myśleć.W nocy 16 lipca uderzyli dwaj dzielni pułkownicy, Hładki i Nebaba, na kwatery książęce i ponieśli znówstraszną klęskę.Trzy tysiące najdzielniejszych mołojców legło na placu  reszta, goniona przez starostękrasnostawskiego, uciekła w największym popłochu do taboru, rzucając broń i rogi z prochem.Również niefortunnykoniec spotkał i Fedoreńka, który korzystając z gęstej mgły o mało na świtaniu nie wziął miasta.Odparł go pan Korfna czele Niemców, a pan starosta krasnostawski i pan chorąży Koniecpolski wybili prawie do szczętu w ucieczce.Lecz nic to było wszystko w porównaniu z okropną nawałą, jaka dnia 19 lipca rozpętała się nad okopem.Uprzedniej nocy wysypali Kozacy naprzeciw kwater Wiśniowieckiego wysoki wał, z którego armaty wielkiegokalibru ziały nieustannym ogniem, gdy zaś dzień minął i pierwsze gwiazdy zabłysły na niebie, dziesiątki tysięcyludzi ruszyły do ataku.Jednocześnie w dali ukazało się kilkadziesiąt straszliwych machin, podobnych do wież, któretoczyły się z wolna ku okopowi.Po bokach ich wznosiły się na kształt potwornych skrzydeł mosty, które przez fosymiano przerzucać  a szczyty dymiły, świeciły i huczały wystrzałami lekkich działek, rusznic i samopałów.Szły tewieże między mrowiem głów jakby olbrzymi pułkownicy  to czerwieniąc się w ogniu armat, to niknąc w dymie iciemności.%7łołnierze ukazywali je sobie z daleka, szepcąc: To hulaj-horodyny! Nas to Chmielnicki będzie mełł w tych wiatrakach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •