[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na kilka szalonych sekund kolory zmieniły się w dopełniające je barwy, wróciły do poprzedniego stanu i w końcu się dostroiły.– Proszę wybaczyć te przygotowania – odezwał się skądś głos VISARA.Przynajmniej Hunt sądził, że to głos VISARA.Był ledwo zrozumiały; przeszedł przez kilka oktaw od wysokiego, przenikliwego pisku do prawie niesłyszalnego buczenia.– Ten proces.– teraz nastąpiło coś zupełnie niezrozumiałego –.za pierwszym razem, a potem już będzie.– kilka zbitych razem sylab –.wyjaśnimy później.– Ostatnia część wypowiedzi dotarła bez zniekształceń.Niespodziewanie Hunt wyraźnie poczuł pod sobą kształt fotela, dotyk ubrania na skórze, a nawet powietrze przepływające przez nozdrza.Dostał konwulsji i wstrząsnął nim nagły skurcz niepokoju.I wtedy zdał sobie sprawę, że wcale się nie poruszył.Wrażenie zawdzięczał szybkim zmianom wrażliwości wszystkich receptorów.Oblało go gorąco, potem zimno, przez moment czuł swędzenie, następnie mrowienie, cały ścierpł.i nagle wszystko wróciło do normy.Mózg połączył się w całość i umysł Hunta znów funkcjonował sprawnie.Poruszył palcami i przekonał się, że zniknął niewidzialny żel, w którym był wcześniej zanurzony.Spróbował poruszyć ramieniem, potem drugim.Wszystko w porządku.– Możesz wstać – powiedział VISAR.Hunt podniósł się wolno i wyszedł na korytarz, gdzie zobaczył pozostałych, równie oszołomionych jak on.Spojrzał ponad nimi na drzwi znajdujące się na końcu korytarza, ale nadal były zamknięte.– Jak sądzicie, jaki mógł być cel tego ćwiczenia? – zapytał Danchekker, po raz pierwszy wyglądający na zagubionego.Victor bez słowa pokręcił głową.I wtedy rozległ się za nimi głos Lyn.– Vic.Tylko jedno słowo, ale wypowiedziane tak alarmującym tonem, że Hunt odwrócił się natychmiast.Dziewczyna szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w drzwi, przez które weszli.Podążył za jej spojrzeniem.Całe wejście wypełniała ogromna sylwetka Ganimedejczyka ubranego w srebrzysty strój, który był czymś pośrednim między krótką peleryną a luźną kurtką, narzuconą na ciemnozieloną tunikę.Głęboko osadzone, przejrzyste fioletowe oczy w długiej twarzy obcego przyglądały im się uważnie przez kilka sekund, podczas gdy oni w milczeniu czekali na jego pierwszy ruch.Potem odezwał się:– Jestem Bryom Calazar.Widzę, że jesteście ludźmi, na których czekaliśmy.Chodźcie tędy, proszę.Tu jest zbyt ciasno na powitania.Odwrócił się w stronę zewnętrznych drzwi.Danchekker wysunął szczękę do przodu, wyprostował się i ruszył za nim do przedsionka.Po chwili wahania Lyn poszła w jego ślady.– To absurd.Głos Danchekkera dotarł do Hunta akurat w momencie, kiedy Vic zrobił pierwszy krok.Stwierdzenie zostało wypowiedziane tonem kogoś usilnie starającego się pozostać przy zdrowych zmysłach i kategorycznie zaprzeczającego realności tego, co ukazywały zmysły.Ułamek sekundy później Lyn głośno zaczerpnęła tchu i zaraz Hunt przekonał się dlaczego.Sądził, że Calazar przyszedł z innego przedziału, ale się mylił.Nie było żadnego przedziału.Byli natomiast inni Ganimedejczycy.Baza lotnicza McClusky, Alaska i Arktyka zniknęły.Hunt znalazł się w zupełnie innym świecie.Rozdział ósmySamolot, statek kosmiczny – czy czymkolwiek był ten pojazd – wcale nie stał już pod gołym niebem.Hunt patrzył na wnętrze ogromnej, zamkniętej przestrzeni utworzonej z niepojętych, przenikających się pod różnymi kątami lub unoszących się w powietrzu płaszczyzn o wszelkich odcieniach zieleni i świecącego bursztynu.Wyglądało to na centrum zawiłych trójwymiarowych, zazębiających się arterii komunikacyjnych, galerii i szybów biegnących w górę, w dół i pod wszelkimi kątami do skrzyżowania rozmaicie zorientowanych powierzchni, które oszukiwały zmysły.Vic czuł się tak, jakby znalazł się na rysunku Eschera.Usiłował odnaleźć choć odrobinę sensu pośród płaszczyzn służących w jednym miejscu jako podłogi, w drugim jako ściany, a w jeszcze innym jako sufity, ale się poddał.W całej tej scenerii dziesiątki Ganimedejczyków beztrosko chodziło wokół swoich spraw po odwróconych kopiach konstrukcji, prostopadle i we wszystkich kierunkach, których nie dało się określić, gdyż przenikały się wzajemnie.Hunt nie był już w stanie na to patrzyć.Jego mózg się zbuntował.Niedaleko drzwi stała grupa około dziesięciu Ganimedejczyków wraz z tym, który przedstawił się jako Calazar.Wydawali się czekać.Po kilku sekundach Calazar skinął głową.Hunt w zupełnym oszołomieniu, niemal zahipnotyzowany, poczuł, że coś przenosi go przez drzwi i niejasno uświadomił sobie, że stoi na zewnątrz.Wszystko wokół niego eksplodowało.Cała scena zmieniła się w wir kolorów, które atakując go zewsząd, zniszczyły nawet to nikłe poczucie orientacji w bezpośrednim otoczeniu, jakie udało mu się zdobyć.Przytłaczał go hałas tysięcy zjaw.Zalała lawina świateł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]