[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale ponad wszystko był mistrzem w sprawie zupełnie ubocznej: w kartach.Niepamiętał dokładnie, kiedy zaczęły go fascynować, ale musiało to nastąpić wkrótce potem jak Swyley, wówczas szeregowiec tak jak on, nauczył go tasować talię w taki sposób, by czteryasy znalazły się na jej wierzchu oraz kierować je do właściwych rąk podczas rozdawania.Stwierdziwszy ze zdumieniem, że ma do tego zdolności, Driscoll pożyczył kartkę z książkiColmana i zaczął wczytywać się w temat.Przez wiele wolnych od służby godzin tak długoćwiczył magiczne ruchy jednej i obu dłoni, póki nie nauczył się wyczarowywać z pustych rąktrzech rozłożonych w wachlarze talii i podnosić określonej liczby kart z leżącej talii osiemrazy na dziesięć.Zwinką morską dla tych doświadczeń stał się Swyley, ponieważ Driscollodkrył, że jeśli Swyley nie potrafi zauważyć tricku, to już nikt tego nie potrafi.W następnychlatach wydoskonalił swą technikę do tego stopnia, że Swyley był mu obecnie winien za długikarciane wraz z procentami 1 343 859 dolarów i 20 centów.Lecz zdobyty rozgłos postawił go w sytuacji bez wyjścia na piątkowych nocnychrozgrywkach pokerowych: jeśli wygrywał, wszyscy mówili, że szachruje; jeśli zaśprzegrywał, to mówili, że widocznie już się skończył.Przestał więc grać w pokera, aledopiero gdy jego nazwisko pojawiło się w raportach z powodu tylu awantur i bójek, że zostałprzeniesiony do kompanii  D".Gdy tak patrzył nieruchomym wzrokiem na ścianę poprzeciwnej stronie korytarza, przyszło mu na myśl, że tam gdzie jest taka masa dzieci, magikrównież powinien być bardzo pożądany.Im więcej o tym myślał, tym bardziej zapalał się doswego pomysłu.By jednak coś w tym kierunku zdziałać, musi najpierw znalezć sposób nawydostanie się z wojska.Swyley powinien mieć na ten temat jakieś dobre pomysły - doszedłdo wniosku.Aup, łup, łup, łup.Tok jego myśli zakłócił odgłos maszerowania, zbliżającego się nieze strony, w którą odszedł oddział wartowniczy, który i tak nie wracałby tędy, lecz zprzeciwnej, lewej.Ponadto odgłos nie przypominał tupania wielu par przepisowych butówwojskowych.Brzmiał, jakby wydawała go tylko jedna para, był też głośniejszy i bardziejmetaliczny.Towarzyszyły mu dwa głosy dziecięce, przyciszone i przerywane chichotem.Driscoll zerknął w bok.Oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia, gdy w pole widzeniawmaszerował jeden ze stalowych kolosów znajdujących się na Kuan-yin, trzymając naramieniu kawałek rury z aluminiowego stopu.Za nim podążała brązowa, wyglądająca naHinduskę siedmioletnia dziewczynka i jasnowłosy chłopiec prawie w jej wieku.- Oddział.stać! - zawołała dziewczynka.Robot zatrzymał się.- Oddział.Och, niewiem, co teraz trzeba powiedzieć.Stań na rozstawionych nogach i postaw karabin na dole.-Robot zrobił zwrot dokładnie naprzeciwko Driscolla, cofnął się o parę kroków podprzeciwległą ścianę i stanął w pozycji naśladującej jego postawę.Górna połowa głowy robotazrobiona była z przezroczystego materiału, wewnątrz zaś zapalały się i gasły kolorowe światełka; dolna połówka miała zamiast ust metalową kratkę i kamerę telewizyjną zamiastnosa.Wyglądała, jakby się uśmiechała.- Zostań.tutaj! - rozkazała dziewczynka.Zdusiła kolejny wybuch śmiechu ipowiedziała do chłopca cichszym głosem: Chodz, postawimy jeszcze jednego naprzeciwLaboratorium Grafiki.- Oddalili się po cichu, Driscoll zaś został na miejscu, gapiąc się przezszerokość korytarza na niewzruszonego robota.Przeszło kilka minut.%7ładen z nich nie drgnął.Zwiatełka w głowie robota wesołomrugały na Driscolla, który z trudem walczył z narastającą chęcią wycelowania działaszturmowego i odstrzelenia robotowi jego głupiej głowy.- Dlaczego stąd nie spływasz? - warknął na koniec.- A dlaczego ty tego nie robisz?Przez chwilę Driscoll miał wrażenie, że maszyna czyta jego myśli.Zamrugał zezdziwienia, ale na koniec zdał sobie sprawę, że to było niemożliwe - po prostu zbiegokoliczności.- Jakże miałbym to zrobić? - odpowiedział.- Otrzymałem rozkazy.- Ja także.- Jest różnica.- Jaka?- Ty nie musisz tego robić.- A ty musisz?- Oczywiście.- Dlaczego?Driscoll westchnął poirytowany.Nie miał czasu na długie dyskusje.- Nie rozumiesztego - powiedział.- Czyżby? - odpowiedział robot.Driscoll musiał namyślić się nad odpowiedzią, przeszło więc parę sekund.- To nie tosamo - odrzekł.- Ty po prostu zabawiasz dzieci.- A ty co robisz?Na to Driscoll nie znalazł gotowej odpowiedzi.Ponadto zbyt mu się chciało palić, bymiał ochotę na dialog filozoficzny.Zwrócił głowę najpierw w jedną, potem w drugą stronękorytarza i znów popatrzył na robota [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •