[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Miałeś prawo wątpić dodał uprzejmie świeżo upieczony miliarder.Silicon Graphics stała się modna.W kampusie zaczęli się pojawiać nie tylkobiznesmeni, ale też politycy i aktorzy filmowi.Przywykliśmy trochę do gwiaz-dorskiego statusu firmy, ale mimo to wizyta Stevena Spielberga wywołała wieleemocji.Oglądał nasze komputery pod kątem swojego następnego filmu.Mówio-no, że kupił sobie Indigo i co wieczór bawi się symulatorem lotu.W jakiś czas potem zgłosili się do nas weterani Gwiezdnych wojen , anima-torzy z Industrial Light and Magie, założonej przez Lucasa firmy zajmującej sięefektami specjalnymi.Mieli u siebie sporo maszyn SGI i często przychodzili poporady.Tym razem interesowali się generowaniem płynnego ruchu dużych zwie-rząt.Mieli zarejestrowane sekwencje chodu i biegu słoni, hipopotamów, nosoroż-ców.Mogli to przepuścić przez pakiety animacyjne, ale chcieli je zmodyfikowaćdla zwierząt o większej wadze.Jakich większych? Przecież nie ma nic cięższegoniż słonie i nosorożce! Okazało się, że są dinozaury.Nie ma problemu, możemy powiększyć współczynnik masy w równaniach dy-43namiki ruchu.Gorzej jest z następnym żądaniem.Chodzi o to, by Indigo umiesz-czone w sterowni wyspy dinozaurów pokazywało na ekranie prawdziwy obraz,na który kamera mogłaby najechać i zarejestrować go bez usterek i migotania.Tego nikt jeszcze w historii kina nie zrobił.Do tej pory komputery występują-ce w filmie były atrapami: w roli monitorów występowały telewizory, na którychwyświetlano dokrętki na wideo o dużej rozdzielczości.Nasze rozwiązanie wyma-gało długotrwałych zabiegów synchronizacyjnych, ale działało.Spielberg potrafił się odwdzięczyć.Na tydzień przed oficjalną premierą przednasz budynek podjechały autobusy.Niespodzianka jedziemy całą klasą do ki-na! Teatr w San Jose został przystrojony w liany i skóry tygrysów, bileterzy ubranijak na safari, słychać było porykiwania i tupanie dinozaurów.Sam film rozczarował, choć okazał się największym hitem w dziejach kine-matografii.Fabuła banalna, zbyt przewidywalna, postacie schematyczne, tandetnemorały.Otwarte zakończenie potwory pozostają nietknięte na wyspie wia-domo, że szykuje się ciąg dalszy.Tłum programistów reagował normalnie, czyli dokładnie odwrotnie w stosun-ku do intencji autorów cukierkowatego scenariusza.Sala opowiedziała się zdecy-dowanie po stronie dinozaurów. Zjedz go, zjedz go zachęcała Reksa widow-nia w momencie konfrontacji ze strażnikiem parku.Technicznie wypadliśmy znakomicie.Na monitorach w parkowej sterowni lo-go Silicon Graphics było widoczne przez kilkanaście sekund.Przetrwało, o dziwo,parę środowiskowych dowcipów.Gdy dziewczynka komputerowy samorodek(jak długo jeszcze będziemy musieli tolerować tych dziesięcioletnich programi-stycznych geniuszy i dwudziestoletnie modelki z doktoratami fizyki nuklearnej,obsadzane w hollywoodzkiej sieczce) próbuje się włamać do systemu, na ekra-nie pojawia się główny szwarccharakter, obleśny haker, i machając palcem (naszaanimacja) wypowiada boleśnie znane wszystkim informatykom ostrzeżenie sys-temu operacyjnego Unix: NO, NO.Bad magie word.Dinozaury były jak żywe, w dekoracjach i animacji nikomu nie udało się wy-chwycić żadnych sztuczności.Spielberg znowu podniósł poprzeczkę profesjonal-nego kina.Bez takiego zaplecza technicznego trudno teraz robić filmy pisalikrytycy. A on idzie jeszcze dalej.DreamWorks (nowe przedsięwzięcie Spiel-berga) i firma Silicon Graphics przeznaczyły 50 milionów dolarów na stworzeniesystemu, który potrafi dokonać więcej.Zadaniem tego cyfrowego studia , opar-tego na komputerach Onyx i Indy oraz serwerach Chattenge, jest przeniesieniekina w XXI stulecie.Na każdym z foteli teatru w San Jose leżały bawełniane koszulki z wizerun-kiem tyranozaura i napisem: SGI konstruujemy najlepsze dinozaury.Ja swo-jej nie dostałem, bo ludzie brali dla kolegów, którzy nie przyszli (autobusy odje-chały o dziesiątej, co wyeliminowało sporo spóznialskich).Wywalczyłem ją na-stępnego dnia w dziale socjalnym.Warto było.Na aukcjach zbieraczy pamiątek44są dziś warte po kilkaset dolarów.* * *Odświętne fajerwerki trafiały się jednak rzadko, codzienne życie sprowadzałosię do 12 14 godzin wpatrywania się w ekran komputera.W wolnych chwilachdoprowadzałem swoją siedzibę do stanu jakiej takiej używalności.Domek cia-sny i jeszcze niezupełnie własny, bo w 80 procentach należy do banku, w którymzaciągnąłem kredyt.Grupka gorliwych Koreańczyków pomalowała go na żywszekolory, kilku Rosjan zerwało popękany szary beton na patio (tym przynajmniej teżsię on kojarzył z kwaterą Hitlera).Pieczę nad ogródkiem sprawowała ekipa mek-sykańskich wieśniaków, bez których pomocy nie zdołałbym rozwikłać skompli-kowanych zależności między florą, glebą i klimatem (okazali się też niezastąpieniprzy wymianie walącego się płotu).Za walkę z pająkami w garażu i ogólną czystość była odpowiedzialna re-wolucjonistka Maria, która uciekła przed salwadorskimi szwadronami śmierci.Z czworgiem dzieci, ale bez wizy, mieszkała (ironia losu) w podziemiach katolic-kiego kościoła, który chronił ją przed deportacją.Nad całością spraw domowychczuwała Cila, stukilowy archetyp polinezyjskiej matrony o wiecznym uśmiechu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]