[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzisiaj zaś z tego domu razem z nim wyjechała.W najwyższym stopniu Konrada interesowało, kim ona dla niego jest.Bo jeśli, nie daj Boże, córką, jeśli w gabinecie szefa widział jej mamusię i jeśli i okaże się do tej mamusi podobna.Nie, uroda urodą, ale wszystko ma swoje granice, rzuca zlecenie natychmiast i niech szlag trafi podwójne honoraria.Coś, zapewne pobożne życzenie, mówiło mu, że na córkę dziewczyna nie wygląda.Wysiadając z samochodu tego Wolskiego, zachowała się jak obca osoba, nie cmoknęła go w policzek, powiedziała tylko “dziękuję" i delikatnie zatrzasnęła drzwiczki.A wczoraj, kiedy szła ulicą.Wolski przejechał obok, chlapiąc, i nawet nie przyhamował, to Konrad widział na własne oczy.Jeśli jest córką, nie ma siły, ojczulek jej nie kocha.Ponadto otłuszczona baba w gabinecie szefa o żadnych dzieciach nie wspominała, więc może jednak jest kim innym.Ciekawe kim.?Rozważając tę kwestię, jakąś częścią siebie poczuł, że robi mu się ciasno w czasie.Pracę magisterską skończyć musi, nie ma gadania, za facetem latać trzeba ze względu na dziewczynę, a do tego jeszcze powinien znaleźć jakieś lekarstwo na te cholerne robaki.Zażądała tego jego cioteczna babka, siostra rodzonej.- Biolog jesteś! - wrzeszczała do niego z wielkim gniewem.- A mnie tu cmentarne gówna po ogrodzie łażą! Nie ma tak, żeby na coś nie było żadnego sposobu! Jak nie ma, to wymyśl!Konrad się z nią zgadzał, poza tym bardzo ją lubił, poza tym kto wie czy sposób na liliowe robaki nie stałby się zalążkiem pracy doktorskiej.?Podopieczny ugrzązł mu w Victorii.Zważywszy, iż wszedł do sali restauracyjnej, można było z łatwością odgadnąć, co tam robi, na wszelki wypadek jednak po dłuższej chwili Konrad wszedł za nim.Mimo dość okazałej postury, umiał już doskonale wizytować rozmaite miejsca, nie rzucając się w oczy, w sposób wręcz niezauważalny.Teraz też zdążył obrzucić salę uważnym spojrzeniem, zanim ktokolwiek w ogóle go dostrzegł.Gruby Wolski siedział przy stoliku, doskonale widoczny.Konrad zaś mógłby w tym momencie nawet stanąć na głowie, względnie wywijać muletą, nie budząc niczyjego zainteresowania, przed Wolskim bowiem rozgrywała się scena absorbująca uwagę powszechną.Jak wyglądał początek, Konrad nie wiedział, wedle jego oceny leciał już ciąg dalszy.Jakiś facet usiłował wydostać się zza stołu w loży, odpychając sąsiada, który mu w tym przeszkadzał.Drugi, po przeciwnej stronie tegoż stołu, starał się dla odmiany pozostać za nim, co uniemożliwiał ciągnący go za ramię czwarty gość.Konrad zorientował się błyskawicznie, iż dwaj pierwsi, prezentujący sprzeczne życzenia, są klientami restauracji, dwaj drudzy zaś, również działający odwrotnie, stanowią niepożądany dodatek.Wyciągany poddał się wreszcie, przy czym oko jego padło na Karola Wolskiego, przed którym kelner stawiał właśnie sympatyczne przystaweczki.Nagle zrezygnował z oporu, wyprysnął z loży, w czym wydatnie pomógł mu proces ciągnięcia, i strącając na podłogę kieliszek współbiesiadnika, rzucił się ku Wolskiemu.Ciągnący nie puścił jego ramienia i sam z kolei został znienacka pociągnięty, rzucili się zatem obaj.Wpadli na kelnera i wytrącili mu z rąk pustą już tacę.Wolski cofnął się z krzesłem, chwyciwszy ze stołu salatereczkę z kawiorem, krzesło przechyliło się silnie i wsparło o lożę sąsiednią, dzięki czemu nie runął do tyłu.Został tak, w niesłychanie niewygodnej pozycji, niezdolny do odzyskania pionu własnymi siłami.Wszystko to razem trwało tak krótko, że zdążyły paść zaledwie trzy fragmenty okrzyków.- Ty skurr.! - zaczął zdławionym głosem pierwotnie ciągnięty.- Kurr.! - wyrwało się kelnerowi.- Spoko.! - warknął pierwotnie ciągnący.Po czym obsługa zareagowała w tempie imponującym.Spragniony wydostania się z loży klient zrezygnował i pozostał na swoim miejscu, Wolskiego z krzesłem ustawiono jak należy i wyjęto mu z ręki nienaruszony kawior, trzej pozostali panowie zaś, jeden gość i dwóch niepożądanych, znikli z ludzkich oczu jakby zmieceni siłą nadprzyrodzoną.Wszystko wróciło do normy.Konrad opuścił restaurację mocno zaintrygowany.Nałożony nań obowiązek ochrony klienta przed niebezpieczeństwem omal nie pchnął go w środek awantury, ale teraz zdążył się zastanowić.Czy w ogóle Wolskiemu cokolwiek groziło? Nic, poza ewentualnym rozbiciem łba, stłuczeniem kręgosłupa i zachlapaniem twarzy kawiorem.Część w okolicy ust zapewne by zlizał.Bywają gorsze nieszczęścia, ale wygląda na to, że wrogów on istotnie posiada, co najmniej jednego, tego wyciągniętego.Na instynkt, duszę i doświadczenie Konrad mniemał, iż był to niewypłacalny dłużnik, wleczony zapewne do wierzyciela.Kiedy ponownie, właściwie bez racjonalnych powodów, zajrzał do restauracji, osobnik z loży siedział przy stoliku Wolskiego i popijał koniak.Najwyraźniej się znali.Wolski wykończył już kawior miał teraz przed sobą talerz różnych serków i kawę po wiedeńsku.Zestawienie może nieco dziwne, ale skoro tak lubił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]