[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Idz spać Jody.Będziesz mi potrzebny rano.To nie tak znowu zle.Jody chętnie pomagał naranczo, byle tylko nie robić jednej i tej samej rzeczy, którą codziennie w kółko się powtarza.Utkwiłwzrok w ziemi, usta ułożyły mu się w pytanie, nim jeszcze je wypowiedział.- A co będziemy robili rano? Zabijali świnię?- Nie bądz taki ciekawy.Idz spać.Kiedy zamknął za sobą drzwi, usłyszał jeszcze rozbawione chrząknięcia ojca i Billy Bucka iwiedział, że to jakaś tajemnicza sprawa.A pózniej, leżąc w łóżku, próbował ze szmeru rozmowywyłowić jakieś słowa i usłyszał protestujący głos ojca: - Ależ, Ruth, bardzo mało za niego zapłaci-łem.Jody słyszał jeszcze sowy polujące na myszy w stajni i skrobanie gałęzi drzewa owocowegoo ścianę domu.Krowa muczała, kiedy zasnął.Rano, obudzony dzwiękiem żelaznego triangla Jody ubrał się jeszcze szybciej niż zwykle.Gdy w kuchni mył twarz i zaczesywał włosy, matka odezwała się trochę zła: - Nie wychodz, pókinie zjesz porządnego śniadania!Poszedł do jadalni i usiadł przy długim białym stole.Z półmiska wziął gorący pyszny pla-cek, na to ułożył dwa smażone jajka i przykrył drugim plackiem, a potem przydusił wszystko wi-delcem.Wszedł ojciec i Billy Buck.Z odgłosu ich kroków Jody poznał, że mają na nogach buty opłaskich obcasach, ale dla pewności zajrzał pod stół.Carl Tiflin zgasił lampę naftową, bo pojawiłsię już dzień.Ojciec wyglądał dzisiaj bardziej surowo niż zwykle i bardziej niedostępnie, a BillyBuck nawet nie spojrzał na Jodyego.Unikał pytających oczu chłopca i pilnie moczył kawałek chle-ba w kawie.Carl Tiflin burknął: - Pójdziesz z nami po śniadaniu.- Jody emu zle szło z jedzeniem, po-nieważ miał wrażenie, że zbliża się koniec świata.Kiedy Billy wysiorbał rozlaną na spodek kawę i- 85 - John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniaotarł ręce o spodnie, obaj mężczyzni wstali od stołu i razem wyszli w jasny poranek.Jody z szacun-kiem trzymał się parę kroków za nimi starając się nie myśleć, co go czeka, i nie tracić spokoju.Matka zawołała: - Carl, tylko niech się nie spózni przez to do szkoły!Minęli cyprys, minęli czarny żelazny kociołek, a więc nie chodziło o bicie świń.Słońce wy-płynęło już na wzgórze i rzucało smugi czarnych cieni przed drzewa i budynki.Szli rżyskiem, żebyskrócić sobie drogę do stajni.Ojciec otworzył wrota ze skobla i weszli.Ponieważ cały czas przedtem szli pod słońce,wnętrze stajni wydało im się bardzo mroczne.Było ciepło od siana i zwierząt.Ojciec podszedł dojednego z boksów.- Chodz tu! - zawołał na chłopca.Jody zaczynał już coś niecoś dostrzegać.Zaj-rzał do boksu i cofnął się szybko.Z boksu patrzył na niego zrebak, kasztanek.Nastawiał nerwowo uszy, w oczach migały muiskierki buntu.Sierść miał gęstą i wełnistą jak futro teriera, grzywę długą, splątaną.Jody poczułucisk w gardle i stracił nagle oddech.- Trzeba go dobrze wyczesać zgrzebłem - powiedział ojciec - a jeśli kiedy się dowiem, że gozle karmisz albo że w boksie jest brudno, natychmiast go sprzedam.Jody nie mógł dłużej wytrzymać wzroku kasztanka.Spuścił oczy i zaczął oglądać swojedłonie.Spytał cicho: - To on jest mój? - ale mu nikt nie odpowiedział.Wyciągnął rękę do kasztan-ka.yrebak potrząsnął głową, hałaśliwie pociągnął nosem, odsłonił wargi i silne zęby zwarł na pal-cach chłopca.Potem znowu parę razy potrząsnął głową jakby się śmiejąc rozbawiony.Jody oglądałskaleczony palec.- No, no! - powiedział z dumą.- Ale potrafi gryzć.- Obaj mężczyzni roześmielisię z ulgą.Carl Tiflin wyszedł ze stajni, gdyż chciał być sam, bo się czuł trochę zakłopotany, aleBilly Buck został.Z Billym łatwiej było mówić.Jody jeszcze raz spytał: - To on jest mój?Billy odpowiedział sucho: - Oczywiście.To znaczy, jeśli będziesz się nim dobrze opiekowałi dobrze go ujezdzisz.Pokażę ci jak.To dopiero zrebak.Jeszcze go nie można dosiadać.Ale jużniedługo.Jody wyciągnął skaleczoną rękę i tym razem kasztanek pozwolił się pogłaskać po nosie.-Szkoda, że nie mam przy sobie marchewki.Gdzie go kupiliście, Billy?- Na licytacji szeryfa - wyjaśnił Billy.- Cyrk w Salinas zrobił plajtę i mieli dużo długów.Szeryf sprzedawał wszystkie rzeczy.Kasztanek wyciągnął łeb i strząsnął kosmyk z dzikich oczu.Jody pogładził go jeszcze raz po nosie.Spytał cicho:- A nie ma siodła?Billy Buck roześmiał się.- Zapomniałem.Chodz!W komórce z uprzężą wziął do ręki małe siodło z czerwonej skóry.- To cyrkowe siodło -- 86 - John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniapowiedział Billy Buck trochę lekceważąco.- Nie nadaje się na dłuższe jazdy, aleśmy je dostali ta-nio na licytacji.Jody ledwo miał odwagę spojrzeć na siodło, nie potrafił dobyć głosu.Koniuszkami palcówmuskał błyszczącą czerwoną skórę i wreszcie po długiej chwili powiedział: - Ale będzie na nimślicznie wyglądało.- Myślał o najładniejszych i najwspanialszych rzeczach, które znał.- Jeśli kasz-tanek nie ma imienia, to go nazwę chyba Góry Gabilańskie - zaproponował.Billy Buck wiedział, co Jody przeżywa.- Trochę za długie imię.Może tylko Gabilan? Gabilan znaczy sokół! świetne dla niego imię.- Billy był zadowolony.- Zbieraj włosy z jego ogona, to ci uplotę sznur.Będziesz miał czym wią-zać Gabilana.Jody chciał wrócić do boksu.- Mógłbym go zabrać do szkoły, pokazać chłopcom?Ale Billy potrząsnął głową.- Nie, on jeszcze nie jest włożony nawet do prowadzenia.Mieli-śmy z nim kłopot w drodze z Salinas.Trzeba go było prawie ciągnąć.Ale już lepiej idz do szkoły.- Po południu sprowadzę chłopaków, żeby go zobaczyli - powiedział Jody.Sześciu chłopców przyszło tego popołudnia.Zjawili się o pół godziny wcześniej niż zwykle,przybiegli zdyszani, spoceni, jak sportowcy pomagając sobie w biegu rękami.Nie zatrzymali siękoło domu, ale skrótem przez rżysko popędzili do stajni.Stanęli trochę skrępowani przed kasztan-kiem, obrzucali Jody ego wzrokiem, w którym krył się nowy zachwyt i szacunek.Do wczoraj Jodybył zwykłym chłopcem w niebieskiej koszuli i kombinezonie, może trochę spokojniejszym niżwiększość z nich i trochę podejrzewanym o tchórzostwo.Teraz stał się kimś zupełnie innym.Ty-siąc wieków istnienia człowieka wpoiło w nich podziw.Podziw pieszego dla jezdzca.Instynktemwyczuwali, że człowiek na koniu jest duchowo i fizycznie silniejszy od człowieka stojącego naziemi.Cudowne zdarzenie wyniosło Jody ego ponad nich.Gabilan wystawił łeb z boksu i obwą-chiwał chłopców.- Dlaczego na niego nie wsiądziesz? - krzyknęli.- Dlaczego nie ozdobisz mu ogona wstą-żeczkami jak na jarmark? Kiedy na nim pojedziesz?Odwaga Jody ego rosła.Także czuł swą wyższość jezdzca.- Jeszcze nie jest dość duży -odparł.- Jeszcze długo nie można na niego siadać.Będę go uczył na długiej ląży.Billy Buck poka-że mi jak.- A nie możemy go chociaż troszkę poprowadzić?- On nie jest jeszcze włożony do prowadzenia - odparł Jody.Zresztą chciał być zupełniesam, kiedy po raz pierwszy wyprowadzi kasztanka.- Chodzcie, pokażę wam siodło.Oniemieli na widok siodła z czerwonej skóry i gapili się z szeroko otwartymi ustami.- Nie bardzo nadaje się na dłuższe jazdy - tłumaczył Jody.- Ale będzie ślicznie wyglądało- 87 - John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniana kasztanku.Zresztą mogę jezdzić na oklep.- Jadąc na oklep trudno prowadzić krowy.- Może na co dzień dostanę inne siodło.Ojciec na pewno będzie chciał, żebym mu pomagałprzy krowach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •