[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie pozostawiła po sobie śladów stóp i uznałem, że to zpewnością widmo.Moje baśnie zaczynają zlewać się ze sobą.O, tak, widzę to.Czerwona sukienka Evy, bosakobieta w czerwonym płaszczu i czepku, Le Petit Chaperon Rouge.Ale nigdy nie twierdziłam, żesię nie nakładają, choć może zapomniałam o tym wspomnieć.Bo nakładały się.I nakładają.Tomoże być jedno z tych miejsc, w którym powinnam przypomnieć o różnicy między prawdziwościąmojej opowieści a faktami.Sama nie wiem.Eva będąca syreną i Eva będąca wilkiem zlewają się wjedną całość, choć zdecydowanie wolałabym, by wszystko zachowało swą odrębność.Nie sądzę, by nawiedzenia przejmowały się choć trochę moją potrzebą uporządkowaniawydarzeń.Przypuszczam, że gardzą etykietami.W wywiadzie, który zachowałam w brązowej teczce z podpisem Albert Perrault, mówił on ośnie, który nawiedził go niedługo po tym, jak zaczął malować Fecunda iratis.Ohydny obrazprzedstawiający dziecko otoczone pierścieniem wilków, a wilki otoczone pierścieniem starożytnychkamiennych bloków.Podkreśliłam jego słowa żółtym markerem. O, nie, nie.Nigdy niezakładajcie, że istnieje tylko jedno zródło natchnienia.Równie dobrze mógłbym twierdzić, żemiałem matkę, ale nie ojca, albo ojca bez matki.To prawda, wymyśliłem już sam obraz, istotnie, potym jak odwiedziłem krąg kamienny Castletigg pod Keswick.Ale sen także odegrał znaczącą rolę.Mieszkałem wtedy z przyjaciółką w Irlandii, w Shannon, i pewnej nocy przyśniło mi się, żewróciłem do Kalifornii.Stałem na plaży w Santa Monica, widziałem molo, a na piasku dostrzegłemmłodą kobietę w szkarłatnej pelerynie i kapelusiku.Wokół niej wędrowały wkoło czarne psy,dotykające nosami ogonów poprzedników.Mówię: psy, ale może powinienem powiedzieć: bestie.Wtedy wydawały mi się psami.Kobieta spoglądała w morze i jakby nie dostrzegała bestii, psów.Nie wiem, co ujrzała w wodzie, albo co próbowała zobaczyć.Jasne, jasne.Możesz uznać, że sprawiła to moja obsesja na punkcie obrazu, którego jeszczenie zacząłem, lecz który krystalizował się w oczach mojego umysłu, i to ona zainspirowała ów sen.Możesz wyciągnąć taki wniosek.Ale ja uważam inaczej.Wilki bądz bestie w kręgu, stykające się nosami i ogonami.Ale śnieg to skrystalizowanawoda, prawda? A kobieta w kapelusiku wpatrywała się w ocean.Zatem wszystko to zlewa się ze sobą.Co za bałagan.Próbuję zmusić te historie, by pozostały odrębne, ale i tak powstaje wśród nich chaos.Jestem pewna, że historii nie obchodzi to, czego po nich oczekuję.Historie mi nie służą.Nawetmoje własne.Gdybym miała laptopa, gdyby było mnie na niego stać, kupiłabym go.Wówczasusiadłabym w kafejce bądz bibliotece i pisała swoją historię o duchach w bezpiecznym otoczeniuinnych ludzi.Zbyt łatwo wystraszyć samą siebie w tym pokoju o błękitno-białych ścianach.Zwłaszcza kiedy piszę po zmroku, tak jak teraz.Gdybym mogła zadzwonić do Abalyn i pożyczyćjeden z jej laptopów, zrobiłabym to.Nie sądzę, by opowieści o duchach należało pisać wsamotności.Dziś w nocy w domu jest okropnie cicho.Nigdy nie lubiłam cichych domów.Zawsze wydaje się, że na coś czekają.* * *Las stał się syreną.Matsumoto napisał swoją książkę, i kiedy to zrobił, Aokigahara nawybrzeżach jeziora Sai zamienił się w Las Samobójców.Marsumoto odegrał pierwszą nutę pieśni,która nadal rozbrzmiewa w uszach ludzi, wciąż sprawia, że złamani, zranieni odbierają sobie życiew Morzu Drzew.A świat jest pełen syren.Zawsze jest jakaś syrena, próbująca śpiewem sprawić,byśmy rozbili swój statek.Niektórzy z nas są zapewne bardziej podatni niż inni, ale zawsze istniejejakaś syrena.Być może towarzyszy nam całe życie albo znajdujemy ją, czy ona nas, dopiero powielu latach czy dziesięcioleciach.Kiedy jednak nas znajduje, jeśli mamy szczęście, jesteśmy jakOdys, przywiązany do masztu okrętu, wyraznie słyszący pieśń, lecz wieziony w bezpieczne miejsceprzez załogę, która ma uszy zatkane woskiem.Jeżeli nie mamy szczęścia, stajemy się kolejnymmarynarzem zeskakującym z pokładu, by utonąć w morzu.Albo dziewczyną brodzącą coraz głębiejw nurcie rzeki Blackstone.Doktor Ogilvy i przepisywane przez nią pigułki to mój wosk i liny przytrzymujące mniemocno przy maszcie, tak jak obłęd zawsze był moją syreną.A także wcześniej syreną Caroline iRosemary Anne.Caroline posłuchała i zdecydowała się utopić.Rosemary utonęła, choć ludziedokoła próbowali zatkać jej uszy i ją przywiązali.Nie uważam, by postać przybrana przez syrenę miała zbyt wielkie znaczenie.Nie, wierzę,że w ogóle go nie ma.Równie dobrze to może być kobieta o ptasich skrzydłach i szponach, morskasyrena z ogonem, rusałka w swej rzece, kelpie unosząca się w zarośniętym sitowiem stawie.Samecierpliwe, wygłodniałe istoty.Syreny mogą być równie pospolite jak chciwość, rozpacz, żądza czynamiętność.Obraz wiszący na ścianie.Kobieta stojąca nago na poboczu ciemnej drogi, która znatwoje imię, nim je zdradzisz.Gdy pierwszy raz poszłam na wizytę u doktor Ogilvy, ta poprosiła, bym opisała jej jedenobjaw, który sprawia mi największe problemy, który leży u podstaw wszystkiego, co mnie blokuje iutrudnia życie.Przyznała, że to nie takie proste, że mogę mieć mnóstwo podobnych objawów, aleprzynajmniej to jakiś początek.Poprosiła, żebym jej powiedziała, co to, i opisała jak najbardziejszczegółowo.1 żebym się nie śpieszyła.Usiadłam zatem na sofie w jej gabinecie, zamknęłam oczyi nie otworzyłam ich ani nie odezwałam się przez jakieś dziesięć minut.Nie dlatego, że niewiedziałam od początku, jak brzmi odpowiedz, lecz dlatego, że nie miałam pojęcia, jak jej toopisać.- Czy teraz możesz mi powiedzieć, Indio? - spytała, kiedy uniosłam powieki.- Może - odparłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]