[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak więc po przegranej z Luneburgiem, choć obyło się bez płaczu i zgrzytania zębów, łatwo dało się zauważyć zdziwione, niedowierzające spojrzenia, a podczas tradycyjnego piąt­kowego treningu rozległo się nawet trochę gwizdów.Trener Puffer poczerwieniał jak burak i zaprosił “tych wszystkich małostkowych kibiców i nieszczerych przyjaciół” na sobotnie popołudnie, by na własne oczy ujrzeli come-back stulecia.Nie wiem, czy przyszli, ale ja tam byłem.Graliśmy u siebie, a naszym przeciwnikiem były Niedźwiedzie z Ridge Rock.Ridge Rock to małe miasteczko górnicze, lecz choć dzieciaki chodzące do tamtejszej szkoły to ćwoki, z całą pewnością nie można ich nazwać miękkimi ćwokami.To wstrętne, złośliwe, mocne ćwoki.Rok wcześniej udało się nam ich wyeliminować jedynie z najwyższym trudem, a jeden z miejscowych komentatorów napisał, iż dokonaliśmy tego nie dlatego, że byliśmy lepsi, ale dzięki temu, że posadziliśmy na trybunach więcej panienek, które rozpraszały uwagę przeciwników.Trener Puffer z wściekłości o mało nie dostał wtedy zawału.Jednak ten sezon należał do Niedźwiedzi.Zmiażdżyli nas.W pierw­szej części straciliśmy kontuzjowanego Freda Danna.W drugiej Norman Aleppo został odwieziony do szpitala ze złamaną ręką, w trzeciej zaś Niedźwiedzie uzyskały trzy przyłożenia z rzędu, co dało w sumie wynik 40:6.Odrzucając na bok fałszywą skromność powiem wam, że te sześć punktów było moim dziełem, lecz zachowując poczucie realizmu jestem zmuszony przyznać, że po prostu miałem szczęście.A potem.Potem nadszedł kolejny tydzień morderczych treningów i wrzasków trenera: “Dołóż temu bydlakowi!” Któregoś dnia ćwiczyliś­my przez prawie cztery godziny, a kiedy Lenny zasugerował trenerowi, że byłoby nieźle, gdyby udało nam się jeszcze przed północą odrobić lekcje, odniosłem przez chwilę wrażenie, że Puffer zaraz da mu w zęby.Nabrał zwyczaju bezustannego przekładania z ręki do ręki pęku kluczy, upodabniając się w ten sposób do kapitana Queega z “The Caine Mutiny”.Zdaje się, że człowieka można znacznie lepiej poznać obserwując jego reakcje wtedy, kiedy przegrywa, niż wówczas, gdy wygrywa.Puffer, który jeszcze nigdy w swojej trenerskiej karierze nie poniósł dwóch porażek z rzędu, zareagował zdumioną, bezsensowną wściekłością niczym zamknięty w klatce tygrys drażniony przez okrutne dzieci.W następny piątek po południu - czyli dwudziestego drugiego września - zrezygnowano z oficjalnego przedstawienia składu drużyny przed zbliżającym się meczem.Wątpię, czy ktokolwiek z graczy był z tego powodu niezadowolony; stać na boisku i czekać, aż wyczytają twoje nazwisko, a potem wysłuchać po raz n-ty jakby nieco mniej entuzjastycznych owacji dwunastoosobowego zespołu dziewcząt, z całą pewnością nie należało do specjalnych atrakcji.Był to jednak złowiesz­czy znak.Po południu trener zaprezentował nam dwa seanse filmowe, podczas których mogliśmy podziwiać nasze porażki z Tygrysami i Niedźwiedziami.Być może miało to natchnąć nas sportową złością, ale na mnie podziałało przygnębiająco.Tej nocy, przed drugim meczem w sezonie na własnym boisku, miałem dziwny sen.Na pewno nie mógłbym nazwać go koszmarem, gdyż w niczym nie przypominał tego, z którego obudziłem się z przeraźliwym krzykiem, ale na pewno był.niemiły.Graliśmy przy silnym wietrze z Filadelfijskimi Smokami.W jednostajnym, świsz­czącym szumie rozpływały się okrzyki kibiców, dźwięki trąbek, wzmacniane przez głośniki zapowiedzi Chubby’ego McCarthy’ego, a nawet odgłosy wydawane przez zderzające się ciała zawodników.Twarze ludzi zgromadzonych na trybunach wydawały się dziwnie żółte i zniekształcone jak chińskie maski.Dziewczęta tańczyły i pod­skakiwały jak zepsute automaty.Niebo było szare, zasnute chmurami.Dostawaliśmy mocno w skórę.Trener Puffer wrzeszczał coś do nas ze swojej ławki, ale nikt go nie słyszał.Smoki były poza naszym zasięgiem.Piłka znajdowała się niemal wyłącznie w ich posiadaniu.Lenny Barongg wyglądał tak, jakby grał pokonując jakiś okropny ból; jego twarz wykrzywiał grymas godny starogreckiej tragedii.Zostałem uderzony, przewrócony i zdeptany.Leżałem na boisku daleko od linii przyłożeń, wijąc się rozpaczliwie i usiłując odzyskać oddech.Nagle spojrzałem w bok; w prześwicie między trybunami ujrzałem zaparkowaną obok stadionu Christine.Była znowu lśniąca i nowa, jakby zjechała z taśmy najwyżej godzinę temu.Arnie siedział na dachu z nogami skrzyżowanymi jak Budda i przyglądał mi się wzrokiem pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu.Krzyknął coś do mnie, lecz jego słowa porwał wiejący bez ustanku wiatr.Odniosłem wrażenie, że było to coś w rodzaju: “Nie martw się, Dennis.Zajmiemy się wszystkim.Nie martw się.Wszystko jest w porządku”.Czym się zajmiemy? - zdziwiłem się leżąc na boisku ze snu (które moja wyobraźnia z niewiadomych przyczyn pokryła nawierzchnią Astro-Turf), łapiąc powietrze szeroko otwartymi ustami i czując, jak ochraniacz wbija mi się boleśnie w krocze tuż poniżej jąder.Czym się zajmiemy?Czym?Nie uzyskałem odpowiedzi.Widziałem tylko złowróżbny błysk żółtych reflektorów Christine i Arniego siedzącego bez ruchu na jej dachu w mocnym, wiejącym bez przerwy wietrze.Nazajutrz wybiegliśmy na boisko i ponownie stoczy­liśmy walkę w obronie honoru naszej dobrej starej budy.Nie było tak źle, jak mi się śniło - nikt nie doznał kontuzji, a przez krótki okres w trzeciej części wyglądało na to, że mamy nawet jakieś szanse - ale wtedy chłopcom z Filadelfii udało się kilka długich podań - kiedy już coś zaczyna się walić, to od razu wali się wszystko - i znowu przegraliśmy.Po meczu trener Puffer siedział bez słowa na ławce.Nawet na nas nie spojrzał.Zostało nam jeszcze do rozegrania jedenaście spotkań, lecz on był już przegranym człowiekiem.16.POJAWIA SIĘ LEIGH, ZNIKA BUDDYNie zalewam, maleńka, więc nie patrz na mnie tak,Mam najszybszą gablotę w tym mieście wszerz i wspak.Więc niech nikomu się nie śni, że może prześcignąć ją,Bo gdyby miała skrzydła, poleciałbym wraz z nią.Moje maleńkie słodkie coupé,Nie masz pojęcia, co drzemie w nim.The Beach BoysJestem pewien, że sprawy zaczęły znowu toczyć się naprzód we wtorek po naszej przegranej z Filadelfijskimi Smokami, czyli dwudziestego szóstego września.Chodziłem z Arniem na trzy przedmioty.Jednym z nich był zarys historii Ameryki - całoroczny kurs, zawsze na trzeciej lekcji.Przez pierwsze dziewięć tygodni zajęcia prowadził pan Thompson, szef katedry, ich tematem zaś było “Dwieście lat przyśpieszenia i rozwoju” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •