[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pamiętaj, mój utalentowany przyjacielu, na ulicach Rzymu pełno jest żebrzącychMichałów Aniołów. Jack? Jesteś?Wydał zdławiony dzwięk, który miał być słowem tak.Głos Ala rozbrzmie-wał siłą i wielką pewnością siebie. Doprawdy nie żądam chyba tak wiele, Jack.I napiszesz inne książki.Poprostu nie możesz oczekiwać, że będę cię subsydiował, gdy tymczasem ty. W porządku, zgoda. Nie uważaj przypadkiem, że próbuję kierować twoją działalnością arty-styczną, Jack.Za dobrze mnie znasz.Chodzi tylko o. Al? Co? Czy Derwent nadal jest powiązany z Panoramą? W jakikolwiek sposób? To ciebie w ogóle nie powinno obchodzić. Tak przyznał Jack z rezerwą nie powinno.Słuchaj, Al, zdaje się, żewoła mnie Wendy.Zadzwonię do ciebie. Koniecznie, Jacky.Pogadamy sobie od serca.Jak leci? Nie pijesz?(Dostałeś swój funt krwawego mięsa, więc daj mi wreszcie spokój.) Ani kropelki. Ja też.Właściwie zaczynam się rozkoszować trzezwością.Jeżeli. Zadzwonię, Al.Wendy. Dobra.W porządku.Odłożył słuchawkę i właśnie wtedy chwyciły go kurcze, poraziły jak błyska-wica, sprawiły, że skulił się przed telefonem w pozie skruszonego grzesznika,z rękami na brzuchu i z głową pulsującą niczym olbrzymi pęcherz.Lecąca osa użądli i dalej leci.Kurcze już nieco zelżały, kiedy Wendy przyszła na górę i zapytała, kto dzwo-nił.169 Al odrzekł. Chciał się dowiedzieć, jak nam leci.Powiedziałem, żeświetnie. Wyglądasz okropnie, Jack.Jesteś chory? Znów rozbolała mnie głowa.Położę się wcześnie do łóżka.Nie ma sensuzasiadać do pisania. Przynieść ci może ciepłego mleka?Uśmiechnął się blado. Bardzo byłabyś miła.Teraz leżał przy niej, czuł ciepło uda śpiącej żony.Na myśl o rozmowiez Alem, o tym, jak się przed nim płaszczył, Jackowi robiło się na przemian zimnoi gorąco.Kiedyś nadejdzie czas porachunku.Kiedyś powstanie książka, nie takłagodna i rozważna jak w pierwotnym zamiarze, ale studium ostre niczym szli-fowany kamień, z fotografiami i tak dalej.Przeanalizuje w niej dzieje Panoramy,plugawe, kazirodcze przechodzenie z rąk do rąk i całą resztę.Poda to wszystkoczytelnikowi jak pokrajaną langustę.A jeśli Al Shockley ma powiązania z impe-rium Derwenta, niechaj go Pan Bóg strzeże.Napięty niczym struna fortepianowa Jack leżał i wpatrywał się w ciemności,wiedząc, że wiele godzin może jeszcze upłynąć, nim zaśnie.Wendy Torrance leżała na wznak z zamkniętymi oczami i wsłuchiwała sięw oddech śpiącego męża długi wdech, zatrzymanie na krótko powietrza w płu-cach, trochę gardłowy wydech.Była ciekawa, dokąd wędruje przez sen.Do jakie-goś wesołego miasteczka, do Great Barrington z marzeń sennych, gdzie wszystkieprzejażdżki są za darmo i gdzie żona-matka nie mówi, że dość już hot dogów al-bo że powinni zaraz wracać, jeśli chcą dotrzeć do domu przed zmrokiem? Czypodąża do jakiegoś bezdennego baru, gdzie picie nigdy nie ustaje, drzwi są sta-le otwarte, a starzy druhowie ze szklankami w rękach gromadzą się w kompleciewokół elektronicznego hokeja, wśród nich zaś wyróżnia się Al Shockley w rozluz-nionym krawacie i koszuli rozpiętej pod szyją? Do miejsca, gdzie zarówno ona,jak Danny nie mają wstępu i gdzie popijawa trwa bez końca?Wendy martwiła się o niego, dręczyło ją dawne poczucie bezradności i troska,którą spodziewała się na zawsze pozostawić w Vermont, jak gdyby troski nie mo-gły przekraczać granic stanów.Nie podobało jej się to, co Panorama najwyrazniejrobiła z Jackiem i Dannym.Ale czymś najbardziej przerażającym, nieuchwytnym i przemilczanym, czegomoże nie należało poruszać, był nawrót wszystkich po kolei objawów alkoholi-zmu Jacka.wszystkich prócz samego picia.Ocieranie wciąż warg dłonią albochustką, jakby były nadmiernie wilgotne.Długie przerwy w pisaniu na maszynie,więcej kul papieru w koszu na śmiecie.Na stoliku przy telefonie stała po wie-czornej rozmowie z Alem buteleczka excedryny, brakowało natomiast szklanki170z wodą.Jack znów żuł pastylki.Irytował go byle drobiazg.Nieświadomie zaczy-nał pstrykać palcami w nerwowym rytmie, kiedy robiło się zbyt cicho.Klął corazczęściej.Troską napełniało ją też jego opanowanie.Niemal z ulgą patrzyłaby, jakje traci, jak spuszcza trochę pary, podobnie jak z samego rana i pózno w nocspuszczał parę z kotła w podziemiach.Sprawiłby jej niemal przyjemność, gdybyzaklął, kopnął krzesło w kąt albo trzasnął drzwiami.Ale takie wyskoki, zawszedla niego typowe, prawie zupełnie się skończyły.Mimo to odnosiła wrażenie, iżJack coraz częściej złości się na nią czy na Danny ego, tyle że się hamuje.Ko-cioł miał ciśnieniomierz: stary, spękany, zatłuszczony, lecz wciąż sprawny.Jacknie miał.Wendy nigdy nie potrafiła go przejrzeć.Danny czasem potrafił, Dannyjednak milczał.I ten telefon Ala.Mniej więcej równocześnie z dzwonkiem Danny przestał sięinteresować tym, co czytali.Zostawił ją przy kominku, a sam przeszedł do kontu-aru, na którym Jack zbudował szosy dla jego samochodzików i ciężarówek.Stałtam Wściekle Fioletowy Volkswagen i Danny zaczął szybko popychać go tami z powrotem.Wendy, niby zajęta lekturą, obserwowała syna znad książki i wi-działa, jak dziwnie łączy typowe dla niej i dla Jacka gesty wyrażające niepokój.Ociera wargi.Obiema rękami nerwowo przeczesuje włosy, tak jak ona, kiedy cze-kała na powrót Jacka z wędrówki po barach.Nie mogła uwierzyć, że Al dzwoniłz prostej ciekawości, jak im leci.Jeśli się chciało pogadać o głupstwach, dzwoniłosię do Ala.Al dzwonił, kiedy miał interes.Pózniej, po jej powrocie na parter, Danny znów siedział skulony przy komin-ku, całkowicie pochłonięty czytanką o przygodach Joego i Rachel w cyrku, dokądwybrali się z tatą.Bez śladu znikło nerwowe roztargnienie.Patrząc na niego, ko-lejny raz doznała uczucia niesamowitej pewności, że Danny więcej wie i więcejrozumie, niż to zakłada doktor ( Mów mi po prostu Bill ) Edmonds. Hej, czas do łóżka, stary powiedziała. Taak, dobra. Zaznaczył miejsce w książce i wstał. Umyj się i pamiętaj o zębach. Dobra. Nie zapomnij prócz szczoteczki użyć też nitki. Nie zapomnę.Przez chwilę stali obok siebie, wpatrzeni w rozpadające się i przygasające wę-gle.W całym prawie holu panował chłód i przeciągi, lecz ten krąg wokół kominkabył magicznie ciepły i nie chciało się stąd odejść. Dzwonił wujek Al powiedziała obojętnym tonem. Och, tak? %7ładnego zdziwienia. Ciekawa jestem, czy się złościł na tatę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]