[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po prostu jest przestraszona.Wyda­je mi się, że padła ofiarą fizycznej lub psychicznej przemocy.Była ofiarą, Paul, nie sprawcą.Włożyła kilka par dżinsów do walizek, stojących przy łóżku.Paul podążył za nią.- Zamierzasz kontynuować terapię, kiedy będziecie w gó­rach?- Tak.Myślę, że nie można ustawać w burzeniu muru, który zagradza drogę do jej pamięci.- To nieuczciwe.- Hm?- Bo to praca - stwierdził.- Mnie nie pozwoliłaś zabrać pracy na urlop.Stosujesz dwa różne kryteria, pani doktor Tracy.- Dwa kryteria, pocałuj mnie w dupę, panie doktorze Tracy.Potrzebuję tylko pół godziny dziennie na terapię Jane.To coś zupełnie innego niż taszczenie maszyny do pisania i walenie w klawisze dziesięć godzin dziennie.Nie zdajesz so­bie sprawy, że wszystkie wiewiórki, jelenie i króliki będą się uskarżać na hałas?Już później, kiedy leżeli w łóżku przy zgaszonych świa­tłach, Paul ciągnął:- Do diabła, jestem niewolnikiem książek.Najwyższy czas, abym się zbuntował i zostawił tę robotę na dziesięć dni.Byłoby to nawet z pożytkiem dla powieści, gdybym miał tro­chę czasu na przemyślenie.Pojadę z tobą i Jane jutro i nie za­biorę maszyny do pisania.Dobra? Nie zabiorę nawet ołówka.- Nie - odparła Carol.- Nie?- Jeśli znajdziesz się w górach, chcę, żebyś całkiem zapo­mniał o książce.Chcę, żebyśmy chodzili na długie spacery po lesie, pływali łódką po jeziorze i wędkowali, i przeczytali parę książek, i zachowywali się jak włóczykije, którzy nie znają słowa „praca”.Jeśli nie skończysz tej sceny przed wy­jazdem, przez cały pobyt będziesz o niej myślał.Ani przez chwilę nie będziesz zrelaksowany, a ja przy tobie też.I nie mów mi, że nie mam racji.Znam cię lepiej niż samą siebie, ty draniu.Zostań tutaj, napisz zakończenie sceny, a potem od­jedziesz do nas w niedzielę.Pocałowała go na dobranoc, poprawiła poduszkę i ułoży­ła się do snu.Leżał w ciemności, myśląc o słowach ułożonych we wczo­rajszej grze.ŚMPKIOSTRZEGERZAMORDOWAĆZEBI to jedno, którego ujawnienia odmówił: CAROL.Dalej uważał, że dobrze zrobił, zachowując je dla siebie.Niepotrzebnie by się martwiła.Bo cóż mogła zrobić? Nic.Ani ona, ani on nic na to nie mogli poradzić.Pozostawało tylko czekać i patrzeć.Zagrożenie - jeśli rzeczywiście istnia­ło - mogło pochodzić z dziesiątków albo setek tysięcy źró­deł.Mogło nadejść o każdej porze, gdziekolwiek.W domu czy w górach.Wszystkie miejsca były równie bezpieczne - albo niebezpieczne.Jakkolwiek by na to patrzeć, może pojawienie się tych sześciu słów stanowiło tylko zbieg okoliczności.Niewiary­godny, lecz pozbawiony znaczenia zbieg okoliczności.Gapił się w ciemność, usiłując przekonać sam siebie, że nie istnieją takie rzeczy, jak przesłania ze świata duchów, omeny i jasnowidzenie.A jeszcze tydzień temu w ogóle nie myślał o takich problemach.Krew.Pozbyć się jej, zetrzeć, każdą parszywą kroplę, zmyć ją szybko, szybko spłukać, każdy obciążający ślad, zmyć, za­nim ktokolwiek odkryje, zanim ktoś zobaczy i zrozumie, co zostało popełnione, zmyć ją, zmyć.Jane ocknęła się w łazience.Znów chodziła we śnie.Ze zdziwieniem stwierdziła, że jest naga.Podkolanówki, majteczki i koszulka leżały rozrzucone na podłodze.Stała przed umywalką, wycierając się mokrym ręczni­kiem.Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zamarła.Miała twarz umazaną krwią.Jej słodko zaokrąglone nagie piersi błyszczały od kropel krwi.Nagle zrozumiała, że to nie jej krew.To nie ona była ofia­rą.To ona biła, rąbała.O Boże.Wpatrywała się w swoje makabryczne odbicie, chorobli­wie zafascynowana widokiem wilgotnych od krwi warg.- Co ja zrobiłam?Powoli opuściła wzrok na purpurową szyję i niżej, na od­bicie prawej brodawki sutkowej, z której zwisała obfita, kar­minowa kropla krwi.Błyszcząca perła krwi drgała przez chwilę na koniuszku nabrzmiałego sutka, a potem poddała się sile ciążenia i spadła.Oderwała wzrok od lustra i podążyła za tą karminową łzą, szukając jej śladu na podłodze.Nie było.Spojrzała na swoje ciało.Było czyste, leciutko zaróżowio­ne.Dotknęła nagich piersi.Były wilgotne, zroszone wodą.Dotknęła ramion.Nigdzie śladu krwi.Podniosła ręcznik, dotknęła ciała.Puszysty materiał wchłonął kropelki wody z jej ramion.Zdumiona, raz jeszcze spojrzała w lustro i ponownie uj­rzała krew.To wyobraźnia - pomyślała.- Niesamowite złudzenie.To wszystko.Nikogo nie zraniłam.Nie przelałam niczyjej krwi.Kiedy starała się zrozumieć, co zaszło, jej odbicie w lu­strze zaczęło znikać, a szklana tafla poczerniała.Przeistoczy­ła się w okno wychodzące na inny wymiar, nieodbijające żadnego z przedmiotów znajdujących się w łazience.To jakiś sen - pomyślała.- Gdy tymczasem leżę w łóżku i tylko mi się śni, że jestem w łazience.I mogę położyć temu kres, budząc się.Z drugiej strony, jeśli to sen, to czemu tak realnie czuje zimną terakotę pod nagimi stopami? Jeśli to naprawdę tylko sen, czy czułaby zimną wodę na nagich piersiach?Zadrżała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •