[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.30 Musiałem być ogromnie zdeterminowany, szalony, by pchać się w jeszcze głębsząciemność, w samo serce czerni, gdzie mrok był tak gęsty jak materia tuż przed WielkimWybuchem.Wydawało mi się, że kiedy dotrę tam, gdzie nie ma już światła ani nadziei,nieprawdopodobny napór ciemności wyciśnie mą przerażoną duszę ze śmiertelnegociała niczym sok z winogrona.O kurczę, potrzebowałem piwa.Nie wziąłem go ze sobą.Na pewno nie mogłem go tutaj dostać.Spróbowałem zamiast tego głęboko oddychać.Przez usta, by nie robić hałasu.Nawypadek gdyby ten przeklęty troll uzbrojony w piłę łańcuchową zbliżał się właśnie,trzymając zakrzywiony szpon na włączniku.Jestem swoim największym wrogiem.Ta cecha chyba w największym stopniu do-wodzi mego człowieczeństwa.Niestety, powietrze nie smakowało nawet w drobnej części tak dobrze jak coronaczy heineken.Choć miało lekko gorzkawy posmak.Następnym razem, kiedy wybiorę się w pościg za jakimś złoczyńcą, muszę zabrać zesobą przenośną lodówkę i sześciopak.Przez chwilę syciłem się myślami o wielkich, błękitnych falach, o butelkach lodo-watego piwa, pikantnych tacos i upojnych nocach z Saszą, o wszystkich przyjemno-ściach, które czekały mnie na powierzchni, z dala od Fortu Wyvern.Starałem się nie do-puszczać do siebie żadnych innych obrazów, aż poczucie zagrożenia i klaustrofobicznystrach zaczęły powoli ustępować.Nie uspokoiłem się jednak całkiem, dopóki nie odtworzyłem w pamięci twa-rzy Saszy.Jej szarych oczu, czystych jak zródlana woda, gęstych mahoniowych wło-sów, prześlicznych ust rozchylonych w uśmiechu.Jej nieodpartego i niepowtarzalnegouroku.Uznałem, że ponieważ byłem do tej pory bardzo ostrożny, porywacz na pewno nicnie wie o mojej obecności w forcie i że w związku z tym nie ma powodu, by nie używaćlampy.Z pewnością chciał widzieć przerażenie swojej ofiary.Całkowita ciemność do-wodziła więc raczej tego, że jest gdzieś daleko, zamknięty w innym pokoju, a nie że czaisię w pobliżu, gotowy do ataku.Cisza oznaczała z kolei, że dziecku nie stała się jeszcze żadna większa krzywda.Krzyki torturowanej ofiary musiały sprawiać szaleńcowi równie wielką przyjemnośćjak jej widok; słyszałby w nich najpiękniejszą muzykę.Skoro ja nie widziałem światła jego lampy, to i on nie mógł zobaczyć mojej.Wyciągnąłem latarkę zza paska i włączyłem ją.Stałem w wąskiej alkowie, obok wejścia do windy.Po mojej prawej stronie cią-gnął się korytarz szeroki na jakieś osiem stóp, o podłodze wyłożonej szarymi płytkamii betonowych ścianach pomalowanych lśniącą, bladoniebieską farbą.Prowadził tylkow jednym kierunku; wzdłuż magazynu, trasą, którą nie tak dawno przeszedłem dwapiętra wyżej.31 Powietrze w korytarzu było chłodne i nieruchome niczym w kostnicy.Na podło-dze nie odkładał się kurz, nie dostrzegłem więc żadnych śladów.%7łarówki i plafoniery wciąż tkwiły na swoich miejscach na suficie.Nie stanowiłyjednak dla mnie żadnego zagrożenia, gdyż podobnie jak w innych budynkach na tere-nie bazy i tutaj odcięto dopływ prądu.Podczas jednej z poprzednich wypraw odkryłem, że rządowe grupy remontoweusunęły sprzęt tylko z części budynków w obrębie fortu.Być może jeszcze w trakcietej operacji księgowi z Departamentu Obrony doszli do wniosku, że koszty demontażuprzewyższają korzyści, jakie można by osiągnąć ze sprzedaży ocalałych urządzeń.Po lewej stronie ciągnęła się lita betonowa ściana.Po prawej zaś widniał szeregdrzwi z nierdzewnej stali, niepomalowanych ani nieoznaczonych żadnymi napisami.Choć w tej chwili nie mogłem skonsultować tego z moim inteligentnym psim bra-tem, domyśliłem się sam, że właśnie trzask tych ciężkich drzwi ściągnął mnie w to miej-sce.Korytarz był tak długi, że promień latarki nie docierał do jego drugiego końca.Niemogłem więc ocenić, ile pomieszczeń kryje się z prawej strony, czy zaledwie sześć, czyteż ponad sześćdziesiąt, podejrzewałem jednak, że porywacz i jego ofiara są w jednymz nich.Latarka zaczęła parzyć mnie w dłoń, wiedziałem jednak, że nie jest to rzeczywisteciepło.Zwiatło latarki było słabe i skierowane z dala ode mnie; poza tym trzymałempalce w sporej odległości od jasnej soczewki.Niemniej przyzwyczaiłem się już tak bar-dzo do unikania światła, że trzymając przez dłuższy zwykłą lampkę, zacząłem odczuwaćto samo, co czuć musiał nieszczęsny Ikar, gdy leciał zbyt blisko słońca i dotarł do niegozapach topiącego się wosku.Podszedłem do pierwszych drzwi.Zamiast klamki czy gałki zaopatrzono je w dużądzwignię, a w miejscu dziurki od klucza widniała wąska szczelina na kartę magnetycz-ną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •