[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widziałeś kogoś takiego, prawda, Billy? To był mężczyzna czy kobieta?Patrzył na mnie niewzruszenie.- Kiedy to było, Billy? W lecie? Czy może jeszcze dawniej?- Ja tam nikogo nie widziałem.Podeszłam do niego i stanowczym ruchem położyłam dłoń na jego ramieniu.- Ależ widziałeś.Kiedy to było?Teraz wpatrywał się w okrytą śniegiem ziemię; był zły, ale nie chciał czy też nie umiał tego okazać.- No dobra, Billy - westchnęłam.- Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, to nie.I masz rację: nie mogę śledzić cię po lasach, bo nie mam pojęcia, jak to robić.No i już zdążyłam zmarznąć.Nadal się nie odzywał.Powlokłam się z powrotem do miasta.Komputer Lizzie i kryształowa biblioteka to nie wszystko, co Darla Jones przywiozła z wycieczki do Nowego Jorku.Sygnalizator, który przypięłam do pleców jego plastsyntetycznej kurtki, tuż za ramieniem, a poniżej karku, w miejscu, gdzie nie będzie mógł go dostrzec, póki nie zdejmie kurtki, zgłosił się natychmiast jako nieruchomy punkt na moim ręcznym monitorku.I przez bitą godzinę pozostał w tym samym miejscu.Czy ten facet nie marznie?Russell, który nastał przed Davidem, a po Anthonym, miał swoją teorię na temat temperatury ciała.Twierdził, że my, Woły, którzy przywykliśmy do ciągłego przystosowywa­nia do swoich potrzeb wszystkiego, co mogłoby sprawić nam problem, zatraciliśmy zdolność ignorowania niewielkich wahań temperatury.Nieustanne rozpieszczanie środowiskowe zupeł­nie nas rozmiękczyło.Russell upatrywał w tym czynnik pozytywny, ponieważ dzięki temu bardzo łatwo było wyróżnić ludzi sukcesu i tych wysoce zharmonizowanych genetycznie (a to, naturalnie, byli jedni i ci sami ludzie).Widzisz osobę, która wciąga na siebie sweter przyjednostopniowym spadku temperatury, i wiesz, że masz przed sobą przedstawiciela lepszej klasy.Zabrakło mi opanowania, żeby mu na to nie odpowiedzieć.„Czyli coś w rodzaju księżniczki na ziarnku grochu w skali Celsjusza” - podsumowałam, ale w wypadku Russella takie fantazje zupełnie się marnowały.Rozstaliśmy się w niedługi czas po tym, bo oskarżyłam go o produkowanie jeszcze sztuczniejszych skal podziałów społecznych niż te, które już istnieją w idiotycznej wprost liczbie.On z kolei oskarżył mnie, że jestem zazdrosna o wyższość jego logiki z genomodyfikowanej lewej półkuli mózgowej.Ostatnio słyszałam o nim, kiedy kandydował do kongresu z San Diego, w którym panuje najbardziej chyba monotonny klimat w kraju.Może jednak Billy Washington zrobił sobie ognisko - monitor tego nie wykaże.Po godzinie, którą spędziłam w ciepełku hotelowego pokoju w East Oleancie, kropka-Billy wreszcie się ruszyła.Przeszedł tego dnia jeszcze kilka mil - w krótkich odcinkach w różnych kierunkach.Jak człowiek, który czegoś szuka.Kropka ani na chwilę nie zniknęła z ekranu, co by znaczyło, że Billy znalazł się poza polem ochronnym z energii Y.To samo działo się przez następne trzy dni i noce.Potem wrócił do domu.Choć to nie do uwierzenia, nie postawił mi się z powodu tego sygnalizatora.Albo go nie znalazł, nawet kiedy zdjął kurtkę (choć trudno w to uwierzyć), albo nie miał pojęcia, co to jest, i postanowił nad tym nie rozmyślać.Albo - a to przyszło mi do głowy o wiele później - widział go, ale myślał, że przypiął mu go kto inny, może kiedy spał, i ten ktoś chciał, żeby go nie ruszał.Ktoś z lasu.Ktoś, komu Billy chciał zrobić przyjemność.A może chodziło o coś zupełnie innego.Skąd mam wiedzieć, co myśli Amator? Skąd w ogóle mam wiedzieć, co myślą inni ludzie? Czy ktoś, kto byłby w stanie posiąść tę wiedzę w krótkim czasie, spędziłby osiemnaście miesięcy z Russellem?* * *Dwa dni po powrocie Billy’ego Annie oświadczyła:- Ta grawkolej znów się zepsuła.Nie mówiła tego do mnie.Siedziałam w jej mieszkaniu - odwiedziłam Lizzie - ale Annie nie przyjęła jeszcze do wiadomości, że się tu znajduję.Nie patrzyła mi w twarz, nie odzywała się do mnie, manewrowała swoim sporawym korpusem wokół przestrzeni, którą zajmowałam, tak jakby to była jakaś niewytłumaczalna i bardzo wadząca czarna dziura.Billy wpuścił mnie pewnie tylko dlatego, że przyszłam z naręczem artykułów z przydziału i jedze­niem, które otrzymałam na chip Victorii Turner i które dorzuciłam do ciągle narastających złóż pod ścianami.W mieszkaniu unosił się zapach, który dziwnie przypominał woń pola, na którym żywiące się odpadkami mikroorganizmy nie nadążały z przerobem.- Gdzie teraz jest? - zapytał Billy.Miał na myśli pociąg, który utkwił gdzieś na swojej magnetycznej trasie.- Tu zaraz - odparta Annie.- Ćwierć mili za miastem, tak mówiła Celie Kane.Niektórzy są tacy wściekli, że mogliby go puścić z dymem.Lizzie podniosła pełen zainteresowania wzrok znad swojego laptopu z bezcenną kry­ształową biblioteką.Nie byłam świadkiem reakcji Annie na mój podarek, ale Lizzie wszystko mi opowiedziała.Tylko dlatego nadal go miała, że zagroziła ucieczką.„Mam już dwanaście lat - oznajmiła matce - wiele dzieciaków ucieka z domu w tym wieku”.I pewnie tak właśnie jest z dziećmi Amatorów - mogą dowolnie wędrować ze swymi przenośnymi chipami żywieniowymi.To wtedy właśnie Annie przestała się do mnie odzywać.- Czy pociągi się palą? - spytała Lizzie.- Nie - odpowiedział krótko Billy.- A robienie szkód w pociągu jest niezgodne z prawem.Lizzie chwilę to przetrawiała.- Ale jeśli nikt nie może przyjechać z Albany pociągiem, żeby ukarać tych, co złamią prawo.- Mogą przylecieć samolotem, nie? - warknęła Annie.- A ty mi tu nie myśl o łamaniu prawa, moja panno!- Ja nie myślę, tylko Celie Kane - odpowiedziała rozsądnie Lizzie.- A poza tym, do East Oleanty nikt już nie będzie przylatywał z Albany samolotem.Wszystkie te Woły same mają dość własnych kłopotów, jeszcze gorszych niż nasze.- Słuchajcie głosu dziecka - rzuciłam, ale oczywiście nikt nie zareagował.Za drzwiami, na korytarzu, ktoś krzyknął.Obok drzwi zadudniły czyjeś biegnące stopy, zawróciły, ktoś uderzył pięścią w drzwi.Billy i Annie popatrzyli po sobie.Billy uchylił drzwi i wytknął głowę na korytarz.- Co się stało?- Znowu nie otworzyli składu! Drugi tydzień z rzędu! Mamy zamiar rozwalić tę pieprzoną budę.Potrzebuję jeszcze jednego koca i butów!- Aha - mruknął Billy i zamknął drzwi.- Billy - zaczęłam ostrożnie - czy ktoś wie, że macie tu kupę żywności i rzeczy z przydziału?- Nikt oprócz naszej czwórki - odrzekł nie patrząc mi w oczy.Wstydził się.- Nie mów nikomu.Nieważne, co będą mówić i jak bardzo będzie im tego potrzeba.Billy popatrzył bezradnie na Annie.Wiedziałam, że trzyma moją stronę.Jak odkry­łam, w East Oleancie działał zdrowy system gospodarki barterowej, istniejącej ramię w ramię z tą oficjalną, wołowską.Oskórowane króliki, dobrze przypieczone nad ogniskiem, były wymieniane na obrzydliwe makatki domowej roboty lub ręcznie haftowane kombinezony.Orzechy za zabawki, słoneczko za jedzenie.Usługi - od opieki nad dzieckiem po seks - za ręcznie robione drewniane meble.Łatwo mogłam sobie wyobrazić, jak Billy przehandlowuje niektóre ze zgromadzonych rzeczy; oczywiście nie wtedy, kiedy istniał choć cień prawdo­podobieństwa, że Lizzie może ich potrzebować.Annie to co innego.Dałaby się pokrajać za Lizzie, ale miała wpojone przekonanie o konieczności dzielenia się i ten bezmyślny konformizm, na którym opiera się społeczne poczucie wspólnoty.No i była uczciwa.Wstałam i przeciągnęłam się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •