[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A co się tam naprawdę działo?- Dzień w dzień rżnąłem żonę Jacka.Dlatego stale zasypiałem w szkole na lekcjach.Dlatego nigdy w pełni nie rozwinąłem swoich możliwości.Wreszcie oderwał się od swoich ponurych wspomnień.- Niech pan zostanie prezydentem San Lorenzo.Przy pańskiej osobowości będzie pan na pewno dobrym prezydentem.Bardzo proszę!90.JEDYNY WARUNEKNoc, jaskinia, wodospad - i kamienny anioł z Ilium.Dwieście pięćdziesiąt tysięcy papierosów, trzy tysiące litrów alkoholu, dwie żony i brak żony.I to, że nigdzie nie czeka na mnie miłość.I beznadziejna egzystencja marnego dziennikarzyny.I Pabu, księżyc, i Borasisi, słońce, i ich dzieci.Wszystko to sprzysięgło się, tworząc jeden kosmiczny vin-dit, jedno potężne pchnięcie w objęcia bokononizmu, w przekonanie, że moim życiem kieruje Bóg, który zleca mi wykonanie jakiejś pracy.Skapitulowałem wewnętrznie, ulegając temu, co wydało mi się naciskiem mojego vin-ditu.Wewnętrznie zgodziłem się zostać następnym prezydentem San Lorenzo.Na zewnątrz jednak nadal zachowywałem podejrzliwą ostrożność.- W tym wszystkim musi tkwić jakiś podstęp - nie dawałem za wygraną.- Nic podobnego.- Odbędą się wybory?- Tu nigdy nie było wyborów.Ogłosimy po prostu, kto jest nowym prezydentem.- I nikt nie będzie protestować?- Tutaj nikt nie protestuje przeciwko niczemu.Ludzie nie interesują się takimi sprawami.Nie zależy im.- Musi być jakiś warunek?- Jest coś w tym rodzaju - przyznał Frank.- Wiedziałem! - Poczułem, jak oddalam się od swojego vin-ditu.- Co to za warunek? Na czym polega podstęp?- Nie jest to, ściśle rzecz biorąc, warunek, bo nie musi go pan spełnić, jeśli pan nie chce.Byłoby jednak lepiej, żeby pan się zgodził.- Chciałbym wreszcie usłyszeć, o co chodzi.- Myślę, że jeśli ma pan zostać prezydentem, to powinien pan ożenić się z Moną.Ale nie musi pan, jeśli pan nie chce.Decyzja należy do pana.- A czy ona się zgodzi?- Jeśli zgodziła się na mnie, to zgodzi się i na pana.Musi się pan tylko oświadczyć.- Skąd ta pewność ?- W Księdze Bokonona jest przepowiednia, że Mona poślubi następnego prezydenta San Lorenzo - powiedział Frank.91.MONAFrank przyprowadził Monę do jaskini jej ojca i zostawił nas samych.Początkowo rozmowa nie kleiła się.Byłem onieśmielony.Miała na sobie błękitną sukienkę.Przezroczystą.Była to prosta sukienka, luźno przewiązana w pasie cieniutkim paseczkiem.Cała reszta to była Mona.Jej piersi były jak granaty czy inne tam owoce, ale najbardziej przypominały piersi młodej kobiety.Stopy miała prawie nagie.Paznokcie u nóg starannie polakierowane.Ażurowe sandałki były złote.- Dzień dobry - wyjąkałem.Serce waliło mi jak młotem, uszy płonęły.- Nie można popełnić błędu - zapewniła mnie Mona.Nie wiedziałem, że jest to zwyczajowe powitanie, z jakim bokononiści zwracają się do osób nieśmiałych.Dlatego też zacząłem w odpowiedzi snuć gorączkowe rozważania na temat popełniania błędów.- Mój Boże, nie ma pani pojęcia, ile ja w swoim życiu popełniłem błędów.Ma pani przed sobą mistrza świata w popełnianiu błędów - paplałem.- Czy wie pani, co powiedział mi Frank przed chwilą?- O mnie?- O wszystkim, ale głównie o pani.- Powiedział pewnie, że może mnie pan mieć, jeśli pan zechce.- Tak.- To prawda.- Ja.ja.- Proszę?- Nie bardzo wiem, co powiedzieć.- Boko-maru dobrze panu zrobi - zaproponowała Mona.- Co?- Proszę zdjąć buty - zakomenderowała.I sama z nieopisanym wdziękiem zdjęła sandały.Jestem człowiekiem światowym i, jak sobie kiedyś podliczyłem miałem ponad pięćdziesiąt trzy kobiety.Widziałem kobiety rozbierające się na wszystkie możliwe sposoby.Widziałem, że tak powiem, wszelkie warianty podnoszenia kurtyny przed przystąpieniem do ostatniego aktu.A jednak tylko raz jęknąłem z wrażenia: kiedy Mona zdejmowała sandały.Usiłowałem rozwiązać sznurowadła.Żaden nowożeniec nie mógłby popisać się gorzej.Zdjąłem jeden but, ale drugi zasupłałem beznadziejnie.Wreszcie zdarłem go bez rozwiązywania.Potem zdjąłem skarpetki.Mona siedziała już na podłodze z wyprostowanymi nogami, opierając się na swych toczonych ramionach, z odchyloną głową i przymkniętymi oczami.Miałem przystąpić do mojego pierwszego.do mojego pierwszego.O, Boże.Do mojego pierwszego boko-maru.92.POETA OPIEWA SWOJE PIERWSZE BOKO-MARUTo nie są słowa Bokonona.To są moje słowa.O słodkie przywidzenie,Niewidzialna mgło.Otom jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •