[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.daleko w swym umyśle.Cóż, oto dylemat.Czy chciał, by Florian poznał jego myśli? Niektóre z pewnością nie były pochlebne.Karal poznał już przywódców kilku sekt religijnych i dali mu oni bardzo wyraźnie do zrozumienia, że nie czują sympatii do reprezentanta Pana Słońca Vkandisa - nawet, a może zwłaszcza, jeśli ten reprezen­tant to awansowany niedawno sekretarz.Prawda, wyznawcy Vkandisa wyrządzali niegdyś straszliwe krzywdy wyznawcom innych religii.Jednak to działo się w prze­szłości, w czasach, kiedy Syn Słońca był - mówiąc bez ogródek - skorumpowanym, ślepym wykonawcą poleceń innych panów niż Pan Słońca.Najwyższa kapłanka Solaris skończyła z tymi praktykami, z wojną z Valdemarem oraz z nienawiścią Karsytów do wszystkich żyjących poza granicami ich państwa.Teraz sytua­cja wyglądała inaczej i wielu kapłanów Słońca przelewało swą krew za Valdemar, by to udowodnić.Co więcej, Karal był zbyt młody, by wyrządzać ludziom krzywdy za panowania poprzedni­ków Solaris - a mimo to niektórzy twardogłowi wydawali się obciążać go osobistą odpowiedzialnością za całe zło, które spad­ło na nich i ich majątki od czasów Vanyela.Zatem najtajniejsze myśli Karala nie grzeszyły nadmiarem miłosierdzia.Z drugiej strony - jeśli nie mógł zawierzyć ich Florianowi, to komu miałby zaufać?- Chyba przyjmę propozycję - powiedział.- Ale musisz wiedzieć, że pewnie podzielisz ze mną także ból głowy.Nie przeszkadza mi to - odparł Florian.- Wcale.A oto, co teraz powinieneś zrobić.To naprawdę bardzo proste.Wiesz, jak się czujesz, kiedy do ciebie mówię, prawda?Karal kiwnął głową.Pomyśl o tym, a potem wyobraź sobie, że wyciągasz do mnie rękę.Kiedy poczujesz, Że ją złapałem, twoje osłony opadną.Właściwie łatwo było to sobie wyobrazić, gdyż Florian nigdy nie był dla Karala koniem.Karal zamknął oczy i w wyobraźni “wyciągnął” dłoń do przyjaciela; niemal natychmiast przeszyło go dziwne wrażenie, że ktoś pochwycił jego rękę.Otworzył oczy i przez chwilę widział podwójny obraz: postać Floriana, jakiego znał, nałożoną na młodego, szczupłego, poważnego człowieka w je­go wieku, o ciemnych włosach i oczach, ubranego w biel heroldów.Drugi obraz znikł szybko, ale dał Karalowi do myślenia.Czy tak Florian wyglądał.przedtem?Doskonale! - pochwalił Florian.- Czy czujesz różnicę?- Tak - odparł od razu Karal.- Teraz czuję się tak, jakbyś stał tuż przy mnie i szeptał mi do ucha.Teraz widzę twoimi oczami.Zauważ, że nie radziłbym tego początkującemu.To nieco dezorientuje.- Bardzo mi pomagasz - odpowiedział Karal z wdzięcz­nością.- Świadomość, że mam tu prawdziwego przyjaciela, pomaga mi bardziej, niż mogę wyrazić.Lekkie kroki przy drzwiach uzmysłowiły mu, że nie jest już sam z Florianem.- Tylko jednego? - zapytał An'desha, adept Shin'a'in, wchodząc do stajni.- Gdybym nie wiedział, że nie bierzesz dosłownie tego, co powiedziałeś, byłbym bardzo zraniony.Jego kpiący ton dał Karalowi znać, że sam nie brał swych słów zbyt poważnie.Kiedy An'desha podszedł, Karal zauważył, że mag wygląda lepiej niż w ciągu ostatnich dni.Obaj uczestniczyli w magicznej ceremonii na granicy Iftelu i Valdemaru i okazała się ona o wiele trudniejsza i bardziej potężna, niż się spodziewali.Jej skutkiem było ustawienie czasowego falochronu biegnącego od najbar­dziej wysuniętego na północ zakątka Iftelu po najbardziej połu­dniowy punkt Karsu.Falochron ten łamał fale magicznych burz nawiedzających kraj i rozpraszał ich energię, by nie szkodziła otoczeniu.Nie wytrwa on długo - w miarę jak burze przybierały na sile i napływały częściej, coraz bardziej niszczyły się bariery - ale w ten sposób zdobyli czas na znalezienie lepszego rozwią­zania.Z nich dwóch An'desha był bardziej wyczerpany, gdyż to on wykonał większość pracy.Karal nie był magiem; jego mistrz stwierdził kiedyś, iż posiada “potencjał do stania się kanałem”, ale nikt nie wiedział, co to oznacza, póki Karal nie okazał się potrzebny na granicy Iftelu.“Działanie jako kanał musi się opierać na instynkcie, nie na teorii.” Tak mówili inni magowie, gdy Karal opisywał im to, co zaszło.Kiedy tylko dotarli do Przystani, pod opieką uzdrowicieli szybko doszedł do siebie.An'desha znacznie wolniej wracał do zdrowia.Teraz skóra młodego maga straciła już żółtawy odcień i bar­dziej przypominała zdrową, złotawą karnację Shin'a'in.W jego włosach pojawiło się więcej srebra, co nie było zaskakujące, zważywszy na to, z jak wielką mocą miał ostatnio do czynienia.Karal słyszał już, że operowanie dużymi ilościami energii ma­gicznej rozjaśniało włosy do bieli i oczy do błękitu.Dlatego kochanek An'deshy, adept Tayledras Śpiew Ognia, miał włosy białe jak śnieg jeszcze przed ukończeniem osiemnastu lat - i takie zostały do dziś.Karal wiedział, że An'desha był kiedyś istotą zwaną “zmiennolicym” o ciele częściowo ludzkim, częściowo zwierzęcym.Zmienił je w ten sposób duch złego adepta, który zawładnął ciałem An'deshy i przekształcił je tak, jak mu się podobało - nadając mu postać człowieka-kota.Mornelithe Zmora Sokołów został w końcu wypędzony i zniszczony, a ciało An'deshy cudem - gdyż był to naprawdę cud potwierdzony przez naocznych świadków - powróciło do swego dawnego wyglądu.Z jednym wyjątkiem.Oczy An'deshy nadal przypominały kocie: były zielonożółte i skośne.Teraz jednak blakły i stawały się coraz bardziej niebie­skie.Był to skutek posługiwania się energią magiczną w czasie ustawiania falochronu.To były zewnętrzne oznaki zmiany.Ale An'desha zmienił się także wewnętrznie: wyczuwało się w nim nieobecny dotąd spo­kój i odprężenie.“Pewność siebie.” An'desha wiedział, kim jest, i akceptował tę wiedzę.Wiedział również, kim nie jest.Nie był Zmorą Sokołów, chociaż dzielił z nim wspomnienia.- Cieszę się, że wiesz, iż nie zamierzałem cię pominąć - powiedział Karal z uśmiechem.- A ja wiem, co miałeś na myśli, cieszysz się z posiadania Valdemarskiego przyjaciela.Jestem takim samym zagubionym wśród tutejszych szaleńców cudzoziemcem, jak ty.- An'desha mrugnął do Floriana i przysunął sobie niską ławkę spod pieca.Miał na sobie ubranie, które od razu pozwalało odgadnąć w nim cudzoziemca, podobnie jak można to było poznać po karsyckich szatach Karala.Mag nosił kostium Sokolich Braci połączony z zimową odzieżą swego własnego ludu, Shin'a'in.- Śpiew Ognia narzeka na zimno i zaklina się, że jeszcze przed pierwszym śniegiem zamarznie na śmierć.Mroczny Wiatr przypomniał mu, że w domu, w Dolinach, zimy są jeszcze ostrzejsze niż w Valdemarze.Śpiew Ognia oczywiście odpalił, iż nigdy nie musiał wychodzić z domu w tak barbarzyńską pogodę.Wtedy Elspeth przypomniała, że po raz pierwszy wje­chał do Doliny Mrocznego Wiatru podczas ogromnej śnieżycy.Na to on odparł, że reprezentował wówczas swoją Dolinę i mu­siał zrobić wrażenie, ale Mroczny Wiatr uznał to za pozerstwo.W ten sposób rozwinął się turniej słowny i nikt nie zauważył, kiedy wyszedłem.- An'desha śmiał się, więc kłótnia nie była chyba zbyt poważna.- Śpiew Ognia szuka litości, ale od herolda i zwiadowcy chyba jej nie uzyska.- Ani od ciebie? - zakpił Karal.- Ani ode mnie.- An'desha wyciągnął obutą stopę w stro­nę pieca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •