[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stanęła gwałtownie, wpadając w lekki poślizg, aż Vanyela rzuciło na łęk siodła.Gdy podniósł oczy, ujrzał wzno­szące się nad nimi mury miasta.Ich zacisze ujarzmiło roz­szalały wicher w nikły wietrzyk.Śnieg zaczął gromadzić się w malutkich szparkach pomiędzy kamiennymi blokami, ob­rysowując każdy z nich białą kreską.Yfandes posuwała się w stronę bramy spokojnym stę­pem, pobrzękując wesoło dzwonkami na uździe, co tworzy­ło swoisty ironiczny kontrapunkt dla jej powłóczystych od zmęczenia kroków.Gwardzista przy bramie zerwał się, by dać sygnał, że mogą przejść, lecz po chwili, przyjrzawszy im się raz jeszcze, złapał Yfandes za uzdę, zatrzymując ich w samym środku tunelu w murze.Tunel osłaniał przed wia­trem i śniegiem, a po srogiej pogodzie na zewnątrz wydawał się nawet ciepły.Vanyel z trudem uniósł głowę.- Co.- zaczął.- Nie przepuszczę cię w takim stanie, heroldzie - warknęła strażniczka, krzepka kobieta przypominająca Va­nyelowi jego siostrę, Lissę.- Taki stary człowiek jak ty powinien wiedzieć.“Stary człowiek?” Potrząsnął głową, odrzucając kaptur.Strażniczka przerwała w pół zdania, rozdziawiając usta.- Gdyby można tu było łapać muchy - powiedział wykrzesując z siebie resztki humoru - to nawet żaba pozazdrościłaby ci połowu.Kobieta zamknęła usta szczękając zębami.- Proszę o wybaczenie, wielmożny heroldzie Vanyelu - powiedziała sucho.- Zobaczyłam siwiznę w twoich włosach i.- Postąpiłaś słusznie zatrzymując mnie, młoda damo - odrzekł nieco łagodniej.- Rzecz jasna nie pomyśla­łem o tym, ale to z zimna i wyczerpania.Dalecy jesteśmy od ideałów - lepiej, żeby ktoś na nas uważał.Ale co za­mierzałaś ze mną zrobić - poza oświeceniem mnie, że jestem głupcem, wybierając się gdzieś w taką pluchę?- Miałam zamiar dać ci koc do okrycia - powiedziała niepewnie.- Chciałam nakazać ci również zdjęcie prze­moczonego ubrania.Na bogów, panie, pomyślałby kto, że wieziesz na sobie połowę błota z całej drogi od granicy.- Zdaje się, że to prawda, ale pałac już niedaleko, a tam właśnie zmierzamy - powiedział.- Sądzę, że tyle możemy jeszcze przejechać.- Zdobył się na auten­tyczny uśmiech, a ona odpowiedziała mu nieśmiało.- Skoro tak mówisz, panie.- Puściła cugle Yfandes i odstąpiła na bok, a Vanyel wyjechał z powrotem na śnieg i mróz.Mury miasta osłaniały ich przynajmniej od wiatru.Do pałacu zaś nie było aż tak daleko.Musiał się chyba zdrzemnąć na chwilkę.Vanyel miał w zwyczaju robić to dość często, kiedy znalazł się w sto­sunkowo bezpiecznym, ale nieprzyjemnym, otoczeniu, na przykład na patrolowanej drodze w środku zimy, bądź ocze­kując w zasadzce podczas ulewy.Gdy otworzył oczy, był już w suchej i ogrzanej szopie przy stajni, przy jego strze­mieniu stał jeden z parobków, ponaglając go, by wreszcie zsiadł.- Yfandes? - zagadnął w myśli.Yfandes z wolna odwróciła do niego głowę, spoglądając nań ze zdumieniem.- Och.Jesteśmy w domu.Musiałam.- Zrobiłaś to samo co ja.Ledwieśmy weszli do miasta, od razu usnęliśmy.Odpocznij sobie, kochana.Ja mam za­miar zrobić to samo, jak tylko złożę raport.- Zaprowadźcie ją bliżej ciepła - polecił stajennemu, zsiadając ostrożnie z Yfandes, ze względu swe sińce.Szopa była ogrzewana kilkoma żelaznymi piecykami i w bardzo mroźne noce drzwi do stajni zostawały otwarte, aby ciepło docierało też do przylegającego budynku.- Wytrzyjcie ją, porządnie wyczyścić, a na kolację dajcie gorącej mie­szanki.- Niech cię bogowie błogosławią.- Okryjcie ją dwiema derkami i zabierzcie tę uprząż.Trzeba ją gruntownie odnowić.- Zdjął juki z tylnego łęku i z całym błotem przerzucił je sobie przez ramię.- Coś jeszcze, panie? - spytał parobek, wytrzeszcza­jąc oczy, zdumiony jego stanem.- Nie - odparł Vanyel i jeszcze raz uśmiechnął się.- Dziękuję ci.Cierpię na niedostatek manier.Chyba zama­rzły gdzieś w drodze jakąś miarkę świecy temu.- Dokąd idziesz? - spytała Yfandes, wyprowadzana z szopy.- Do pokoju, żeby się przebrać, a potem złożyć raport - odpowiedział.- Porozum się z innymi i powiedz mi, czy Randi udziela dziś audiencji, dobrze?- Tak - odpowiedziała natychmiast.- Stef jest ra­zem z nim.- To dobrze.Dziękują ci.Trochę odpocznij, zasługujesz na to.- Znalazł jeszcze w sobie resztki energii i przyspie­szył kroku w drodze do drzwi.- Ty też, ale i tak wcale nie odpoczniesz - odparła z rezygnacją.Van posłał jej myślą troszkę ospały, ale ciepły uścisk.Wyszedł na.śnieg, który padał teraz tak gęsto, że z miejsca, gdzie stał Vanyel, wcale nie było widać pałacu.- Odpocznę, kochana.Później.Godziny dobrego samo­poczucia Randiego są zbyt cenne, aby je marnować, a ja mam dużo do zameldowania.Bał się; bał się tego, co zastanie, gdy ujrzy Randala.Bał się, że Treven nie poradził sobie ze wszystkimi obowiązka­mi, które spadły na niego w tak młodym wieku, że Shavri gotowa załamać się w każdej chwili.“O tak, przyznaj się.Boisz się utraty zainteresowania Stefena.Właśnie to tak cię gryzie.” Zadrżał i zmusił się do przyspieszenia kroku.Śnieg okrywał go białym płaszczem, bielszym od jego uniformu, który nosił ślady podróży.Właśnie się zbliżał do bocznych drzwi stajni, kiedy te otworzyły się i ktoś wciągnął go do środka, w ciepło złoci­stego światła lampki oliwnej zawieszonej u futryny drzwi.Rozpoznanie, kto to, zajęło mu chwilę - nie żeby Tan­tras tak się zmienił, ale dlatego, że otępiała pamięć nie umia­ła nijak przypasować imienia do tej twarzy.- Tran.- wycharczał.“Na bogów, w tym stanie wątpię, czy rozpoznałbym własną matkę.”- Daj mi ten płaszcz - energicznie zarządził Tantras, odpinając mu skuwkę pod szyją.- Delian wypatrywał ciebie od dwóch dni, a skoro tylko zobaczył, jaki jesteś zamroczony, zaraz mnie zawołał.Proszę.- Płaszcz spadł z ramion Vanyela, lądując na podłodze.- Świetnie.Nie ma czasu do stracenia: audiencje Randiego rzadko trwają dłużej niż jedną lub dwie miarki świecy, nawet z pomocą Stefena.Chodź tutaj.Wciągnął Vanyela do schowka.Na półce stała mała la­tarenka, obok niej leżał komplet Bieli.- Rozbierz się i włóż to - rozkazał Tantras.- Co potrzebujesz ze swoich juków?- Tylko tuby z przesyłkami - odparł Vanyel, rozwią­zując sznurówki swej tuniki dłońmi, które wydały mu się dwa razy większe niż w rzeczywistości.- Domyślam się, że wszystko dobrze poszło? - Tan­tras wyciągnął dwie zalakowane tuby i położył je na półce obok uniformu.- Nie było łatwo, ale zdobyłem traktat, którego chciał Randi.- Jego bryczesy były tak przemoczone, że musiał je odklejać od ciała.Tran wręczył mu ręcznik.Vanyel wy­tarł się i owinął ociekające włosy, zanim zaczął nakładać nowe bryczesy.- Królowa Lythiaren - bogowie, to do­piero kąsek! - tylko z plotek wie o nas i o tym, co umie­my.To znaczy, heroldowie.Nie zna magii umysłu.Sam pomysł, że ktoś mógłby podłapywać myśli i uczucia innych przeraża większość ludzi w Rethwellan.Dementowanie plo­tek zajmowało mi prawie tyle samo czasu, co posiedzenia przy stole negocjacyjnym.Ale wszystko to się skończyło i muszę powiedzieć, że Randi dobrze zrobił wysyłając aku­rat mnie.Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby ktokolwiek inny miał tę szczególną kombinację darów, które pozwoliłyby w końcu zdobyć tę umowę.- Twoja reputacja też nie zaszkodziła - zaobserwo­wał Tran z ironią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •