[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dochodzą do skraju dżungli, napotykają kopce białych i zaczyna się walka.Nfo Tuabe widział ją raz w życiu.Rude mrówki, pokonawszy straże białych, wchodzą do ich miasta.Nie wracają nigdy.Co się dzieje z nimi — nie wiadomo.Ale na drugi rok przedzierają się przez dżunglę nowe zastępy.Tak było za jego ojca, dziada i pradziada.Tak było zawsze.Gleba w mieście białych mrówek jest żyzna.Za dawnych czasów Murzyni próbowali zużytkować ją, usiłowali zniszczyć ogniem kopce termitów.Ale przegrali tę walkę.Zasiewy zostały zniszczone.Budowali szałasy i zagrody z drzewa.Termity docierają do nich podziemnymi korytarzami, przenikają w głąb konstrukcji i tak je przegryzają od wnętrza, że nagle padają, gdy dotknąć ręką.Próbowali użyć gliny.Wtedy zamiast robotników zjawiali się żołnierze.Ci właśnie — wskazał na słój.W środku, przymocowane klamerkami do szklanej płytki, widniały okazy olbrzymich termitów.Kilka wojowników, ogromnych i jakby kalekich stworzeń.Trzecią część tułowia okrywał rogowy pancerz z przyłbicą zakończoną rozdziawionymi nożycami.Delikatne nóżki i odwłok przytłaczała masa rozrosłego pancerza.— To nie jest dla pana niczym nowym, prawda? Wiemy, że są połacie ziemi, na których panują termity.W Ameryce Południowej.Mają dwa rodzaje żołnierzy, coś w rodzaju wewnętrznej policji i obrońców.Kopce dochodzą ośmiu metrów wysokości.Zbudowane z piasku i wydalin, tworzą cement, twardszy od portlandzkiego.Żadna stal się go nie ima.Bezokie, białe, miękkie owady, które żyją od kilkunastu milionów lat odcięte od światła.Zbadane przez Packarda, Schmelza i tylu innych.Ale nikt z nich nawet nie podejrzewał.Rozumie pan? Uratowałem mu syna i w zamian za to.Och, to był mędrzec.Wiedział, w jaki sposób odwdzięczyć się białemu po królewsku.Taki zupełnie siwy, czarny aż popielaty Murzyn, jak maska uwędzona w dymie.Powiedział mi tak:Kopce ciągną się milami.Cała równina jest nimi pokryta.Jak las, jak martwy las, jedne przy drugich, skamieniałe olbrzymie pnie — trudno się między nimi przedrzeć.Wszędzie grunt twardy, głucho dudniący pod stopą, zasłany splotami jakby grubych sznurów.To są kanały, którymi biegną termity.Zbudowane są z tego samego cementu co kopce.Ciągną się daleko, wnikają pod ziemię, wydostają się w górę, mają rozgałęzienia, skrzyżowania, przejścia do wnętrza kopców, a co kilkadziesiąt centymetrów — rozszerzenia, w których mijają się termity, biegnące w przeciwnych kierunkach.Tam, w głębi Miasta, pośród miliona skamieniałych termitier, w których wrze ślepe, gwałtowne życie, jest jeden kopiec inny.Niewielki, czarny i zakrzywiony hakowato.Pokazał mi swym brunatnym kciukiem, jak on wygląda.Tam jest serce narodu mrówek.Więcej nie chciał powiedzieć.— I pan mu uwierzył? — wyszeptał słuchacz.Czarne oczy profesora paliły go.— Wróciłem do Bona.Kupiłem pięćdziesiąt kilogramów dynamitu w laskach funtowych, jak go używają w kopalniach.Oskardy, łopaty, kilofy, rydle, cały ekwipunek.Zbiorniki siarki, węże metalowe, maski, siatki — najlepsze, jakie mogłem dostać.Kanistry benzyny lotniczej i arsenał owadobójczych środków, jaki można tylko sobie wyobrazić.Potem wynająłem dwunastu tragarzy i pojechałem w dżunglę.— Zna pan eksperyment Collengera? Uznano go za bajkę.Nie był to co prawda myrmekolog, lecz amator.Przekroił cały kopiec termitów od góry do dołu płytą stalową tak, że obie połowy nie komunikowały się ze sobą wcale.Kopiec był młody, termity dopiero go budowały.Po sześciu tygodniach wydobył płytę i okazało się, że budowały nowe korytarze tak, że ich wyloty po obu stronach przegrody ściśle sobie odpowiadały — ani milimetra różnicy w pionie czy w poziomie.Tak jak ludzie budują tunel, jednocześnie rozpoczynając roboty z dwu stron góry i spotykają się w jej wnętrzu.W jaki sposób porozumiewały się termity przez stalową płytę? Potem — doświadczenie Glossa.Także nie sprawdzone.Twierdził, że jeśli zabić królową termitów, owady oddalone o kilkaset metrów od kopca zdradzają natychmiast podniecenie i wracają do domu.Znowu przerwał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]