[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czarny gąszcz wysoko nad nim, u krawędzi skalnych, zatapiała coraz czerwieńszałuna zachodu, w której pojedyncze ostrza krzaków mieniły się i opalizowały głębokimfioletem.290Rohan wciąż jeszcze nie mógł się zdecydować.Kiedy tak siedział pod wielkim zło-mem, usłyszał nadciągający z dali, ciężki pobrzęk chmury.Rzecz osobliwa wcalesię nie przeląkł.Jego stosunek do niej uległ w ciągu tego jednego dnia zadziwiającejprzemianie.Wiedział a przynajmniej zdawało mu się, że wie, na co może sobie po-zwolić, niby alpinista, którego nie odstrasza śmierć, czyhająca w ścianach lodowców.Co prawda sam dobrze nie orientował się w owej zmianie, jaka w nim zaszła, bo niezanotował w pamięci chwili, kiedy po raz pierwszy gdy czarny gąszcz na skałachmienił się wszystkimi tonami fioletu dostrzegł jego ponure piękno.Ale teraz, gdy jużdojrzał czarne chmury a nadciągały dwie, wyroiwszy się z przeciwległych stokówgórskich nie poruszył się wcale, nie szukał już schronienia z twarzą przywartą dogłazów.W końcu pozycja, jaką zajmował, nie mogła mieć znaczenia, jeśli tylko ukry-ty aparacik wciąż jeszcze działał.Dotknął końcami palców jego okrągłego jak monetadenka przez materiał kombinezonu i poczuł na opuszkach delikatne drganie.Nie chciałprowokować niebezpieczeństwa, więc tylko dogodniej się usadowił, aby nie zmieniaćniepotrzebnie położenia ciała.Chmury zajmowały teraz obie strony wąwozu; przez ichczarne kłęby przechodził jakby porządkujący prąd, bo zagęszczały się na krańcach, two-291rząc prawie pionowe kolumny, podczas kiedy ich części wewnętrzne wybrzuszały sięku sobie i zbliżały coraz bardziej.Było to całkiem, jakby jakiś tytaniczny rzezbiarzz niezwykłą szybkością kształtował je niewidzialnymi chwytami.Kilka krótkich wyła-dowań przeszyło powietrze między najbliższymi punktami obu chmur, które pozornierwały się ku sobie, a przecież każda została po swojej stronie, łopocąc tylko centralnymikłębami coraz gwałtowniejszym rytmem.Blask owych błyskawic był dziwnie ciemny;obie chmury rozbłysły w nim na mgnienie jako znieruchomiałe w locie miliardy czar-nosrebrnych kryształów.Potem kiedy skały powtórzyły kilka razy echo grzmotów,słabe i stłumione, jakby okrył je nagle pochłaniający dzwięki materiał, drżąc, napiętedo ostateczności, obie strony czarnego morza połączyły się i przeniknęły.Powietrze podnimi ściemniało, jakby zaszło słońce, zarazem pojawiły się w nim niepojęte, gnące sięlinie, i Rohan dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że to są zniekształcone groteskowoodbicia skalnego dna doliny.A tymczasem owe lustra powietrzne pod pułapem chmuryfalowały i rozprężały się; aż naraz ujrzał olbrzymią, sięgającą szczytem głowy mro-ków, postać ludzką, która patrzała nań nieruchomo, chociaż sam obraz drgał i tańczyłbezustannie, jakby wciąż gasnący i wciąż na nowo wzniecany tajemniczym rytmem.292I znów upłynęły sekundy, zanim poznał w nim własne odbicie, zawieszone w pustcemiędzy bocznymi zwisami chmury.Był tak zdumiony, do tego stopnia porażony niepo-jętym działaniem chmury, że zapomniał o wszystkim.Błysła mu myśl, że, być może,chmura wie o nim, o mikroskopijnej obecności ostatniego żywego człowieka wśródgłazów, zalegających wąwóz, ale i tej myśli się nie przeląkł, nie dlatego, że była nazbytniewiarygodna: niczego już nie miał za niemożliwe po prostu pragnął uczestniczyćw tym coraz mroczniejszym misterium, którego znaczenia tego był pewien niepojmie nigdy.Jego gigantyczne odbicie, przez które słabo przeświecały odległe stokiskał, w górnej części doliny, dokąd nie sięgał cień chmury, rozwiewało się.Zarazemz chmury wyszły niezliczone odnogi; gdy wsysała jedne, inne zajmowały ich miejsce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]