[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dawno bym tam była, gdybyście mnie.O Boże.- opuściła gałąź i za­częła rozcierać ramię.Przetarła oczy i czoło, trzęsąc się.- Pozwoli nam pani udowodnić sobie, że się myli? - spytał mężczyzna w środku.-- A wtedy zabie­rzemy panią do domu i jak będzie trzeba, wezwiemy pomoc.Spojrzała na jego ciemną sylwetkę.- Udowodnić mi? - Nie wierzyła.- Zabierzemy panią do klubu i.- O nie.- Chwileczkę, proszę mnie wysłuchać.Zabierze­my panią do klubu i może go pani obejrzeć od A do Z.Jestem pewien, że w takich okolicznościach nikt się nie będzie sprzeciwiał.Zobaczy, że jest.- Za nic tam nie pójdę.- Przekona się pani, że nie ma żadnej fabryki ro­botów - powiedział.- Jest bar, pokój do gry w karty i parę innych pokoi.Jest tam projektor, kilka zakaza­nych filmów i to cały nasz wielki sekret.- No i automaty do gier - dodał mały człowiek.- Tak, mamy parę automatów do gier.- Nie weszłabym tam bez uzbrojonej straży, kobiet.- Każemy wszystkim stamtąd wyjść - powieział Frank.- Cały dom będzie do twojej dyspozycji.- Nie pójdę - powiedziała.- Proszę pani - powiedział mężczyzna w środku.- Wykazujemy maksimum wyrozumiałości, ale są pewne granice.Jak długo będziemy tu jeszcze stać i konferować?- Chwileczkę - powiedział mały człowieczek.- Mam pewien pomysł.Załóżmy, że jedna z kobiet, którą uważa pani za robota, skaleczyłaby się w pa­lec i zaczęła krwawić.Czy to by panią przekonało? A może uważa pani, że zrobiliśmy roboty, w których płynie krew?- Na miłość Boską, Bernie - powiedział męż­czyzna w środku, a Frank zauważył: - Nie możesz kogoś ot tak sobie prosić, żeby się skaleczył.- Czy pozwolicie odpowiedzieć jej na nasze py­tanie? Co pani na to? Czy to by panią przekonało? Gdyby się skaleczyła i krwawiła.- Bernie.- Pozwólcie jej, do cholery, odpowiedzieć.Joanna stała, patrząc i kiwnęła głową.- Gdyby krwawiła - powiedziała - pomyślała­bym, że jest prawdziwa.- Przecież nie poprosimy żadnej kobiety, żeby się specjalnie kaleczyła.Pójdziemy do.- Bobbie by to zrobiła - powiedziała.- Jeśli to jest naprawdę Bobbie.Jest moją przyjaciółką.Bobbie Markowe.- Na Fox Hollow Lane? - spytał mały czło­wieczek.- Tak - odparła.- Widzicie? To dwie minuty stąd.Pomyślcie tyl­ko.Nie będziemy musieli iść aż do Centrum ani zmu­szać pani Eberhart, żeby szła tam, dokąd nie chce.Nikt się nie odezwał.- To chyba niezły p-pomysł - powiedział Frank.- Możemy porozmawiać z panią Markowe.- Nie będzie krwawić - wątpiła Joanna.- Będzie - powiedział mężczyzna w środku.- A kiedy to się stanie, zrozumie pani swój błąd i pozwoli się pani zabrać do domu, do Waltera, bez żadnego sprzeciwu.- Jeżeli będzie krwawić - zgodziła się - to tak.- W porządku - powiedział, - Frank, biegnij naprzód, zobacz, czy jest w domu i wytłumacz jej, coi jak.Zostawię tu swoją latarkę, kładę ją na ziemi.Ber­nie i ja pójdziemy trochę naprzód, a pani niech weź­mie latarkę i idzie za nami w takiej odległości, w jakiej pani będzie się czuć bezpiecznie.Ale proszę nie gasić latarki, żebyśmy wiedzieli, że idzie pani za nami.Zo­stawiam tu również swój płaszcz, proszę go włożyć, bo słyszę, jak szczęka pani zębami.Nie miała racji i wiedziała o tym.Nie miała ra­cji.Była zmarznięta, przemoczona, zmęczona, głodna i szarpana przez szereg sprzecznych potrzeb.Między innymi chciało się jej siusiu.Gdyby byli zabójcami, zabiliby ją.Gałąź nie sta­nowiłaby dla nich żadnej przeszkody.Trzech mężczyzn przeciwko jednej kobiecie.Podniosła gałąź i przyglądała się jej, idąc powoli na obolałych stopach.Rzuciła ją.Miała mokrą i brud­ną rękawiczkę oraz zmarznięte palce.Zaciskała je i ot­wierała, wreszcie wsunęła dłoń pod pachę.Trzymała tak równo, jak mogła, długą ciężką latarkę.Mężczyźni szli małymi kroczkami przed nią.Ni­ski mężczyzna miał brązowy płaszcz i czerwoną, skó­rzaną czapkę.Wyższy był w zielonej koszuli i ciemnych spodniach, wpuszczonych do brązowych butów.Miał rudawo-blond włosy.Jego kożuch ogarniał ciepłem jej ramiona.Miał mocny, miły zapach - zwierząt i życia.Bobbie będzie krwawić.To zwykły zbieg okolicz­ności, że Dale Coba pracował przy produkowaniu ro­botów w Disneylandzie, że Claude Axhelm uważał się za Heniy'ego Higginsa, że Ike Mazzard rysował swoje ładne obrazki.To przypadek, że wplątała się w to sza­leństwo.Tak, szaleństwo (- to nie jest katastroficzne - powiedziała dr Francher z uśmiechem.- Jestem pewna, że mogę pani pomóc).Bobbie będzie krwawić, a ona wróci do domu i ogrzeje się.Do domu, do Waltera?Od kiedy przestała mu ufać? Kiedy nastąpiła mię­dzy nimi pustka? I czyja to była wina?Przytył na twarzy.Dlaczego wcześniej tego nie za­uważyła? Czy była zbyt zajęta robieniem zdjęć i pracą w ciemni?W poniedziałek zadzwoni do dr Francher, pójdzie do niej i położy się na skórzanej kanapie.Trochę sobie popłacze i spróbuje znów być szczęśliwa.Mężczyźni czekali już na nią na rogu Fox Hollow Lane.Przyspieszyła kroku.Frank stał w oświetlonych drzwiach domu Bobbie.Mężczyźni rozmawiali z nią.Odwrócili się do niej, gdy powoli szła ścieżką.Frank uśmiechnął się!- Zgodziła się.Chętnie to zrobi, jeśli to p-polep-szy twoje samopoczucie.Latarkę dała mężczyźnie w zielonej koszuli.Miał szeroką, zniszczoną twarz o grubych rysach.- Poczekamy tu - powiedział, zdejmując z jej ramion kożuch.- Ona nie musi tego.- zaczęła.- Proszę pójść - powiedział.- Później mogłyby panią znów ogarnąć wątpliwości.Frank wyszedł na ganek.- Jest w kuchni - oznajmił.Weszła do domu.Natychmiast ogarnęło ją ciepło.Z góry dochodził hałas głośnej muzyki rockowej.Poszła korytarzem, rozprostowując bolące dłonie.Bobbie stała w kuchni, w czerwonych spodniach i fartuchu z dużą stokrotką.- Cześć, Joanno - powiedziała i uśmiechnęła się.Piękna Bobbie z dużym biustem.Nie, to nie był robot.- Cześć - powiedziała.Oparła się o framugę drzwi.- Przykro mi, że jesteś w takim stanie - powie­działa Bobbie.- Przykro mi, że w nim jestem.- Nie mam nic przeciwko temu, żeby się odrobinę skaleczyć w palec.Jeśli to ci pomoże się pozbierać.Podeszła do stołu.Poruszyła się płynnie, pewnie i z wdziękiem.Otworzyła szufladę.- Bobbie.- powiedziała Joanna.Zamknęła oczy i ponownie je otworzyła.- Czy ty naprawdę je­steś Bobbie? - spytała.- Oczywiście, że tak - odpowieziała Bobbie z nożem w ręku.Podeszła do zlewu.- Chodź tutaj - powiedziała.- Stamtąd nic nie zobaczysz.Muzyka stała się znacznie głośniejsza.- Co się tam dzieje na górze? - spytała Joanna.- Nie wiem - powiedziała Bobbie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •