[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czytano go ustępami, w słusznej obawie, ze odczytanie go od razu, za jednym zapędem, groziło czytelnikowi pomieszaniem zmysłów.Była to powieść o wszystkim, przewyborny galimatias, zupa ze stu siedemdziesięciu ingrediencyj, czyli - wedle wyrażenia doktora - groch z kapusta.Irenka opisała sumiennie wszystkie swoje przygody w Zakopanem, poza tym ludzi, zwierzęta, drzewa i kamienie, niebo i ziemię, powtórzyła swoje myśli i słowa.Pani Borowska czytała:„… Walizkę moją odniósł z dworca kolei sławny na dwóch półkulach, bo trzeciej nie ma, śpiewak Jerzy Zadora…”- Oszalała dziewczyna! - krzyknął doktor,- Przecie Irenka nie kłamie - rzekła pani Borowska.- W takim razie on oszalał.Coś niesłychanego.Skąd ona wytrzasnęła słynnego śpiewaka do noszenia walizek.- Ona wszystko potrafi! - wtrąciła z uwielbieniem ciotka.- Niech pani czyta dalej, a ja każę przynieść lód na głowę, na wszelki wypadek.Pani Borowska brnęła przez list jak przez dziewiczą puszczę, a wreszcie odczytała zmienionym głosem, jakby sama sobie nie wierząc:„… I w tym Zbyszku, który kocha się w «białym płomieniu Szwecji», ja sama zakochałam się śmiertelnie…”- Demencja! - wrzasnął doktor.- To nie demencja, to miłość - westchnęła ciocia.- To dzieciństwo! - uśmiechnęła się pobłażliwie pani Borowska.Po takiej niespodziewanej wiadomości musieli odetchnąć.- Niech pani przerwie, bo muszę zmysły zebrać - gadał doktor.- A mówiłem, żeby lód był pod ręką… Zakochała się! Przecie tak wyraźnie pisze?- Tak pisze, bo jej się coś zdaje.- Ale co znaczy ten jakiś „biały płomień Szwecji”? Czy może mnie kto objaśnić? Może to szwedzka zapałka? Nie! Zapałka pali się płomieniem żółtym… A jeżeli nie zapałka, to co? Biały płomień… biały płomień… To musi być powiedziane pod figura.Wiem! To jest szwedzki poncz.A jeżeli to jest szwedzki poncz, który jest wybornym, lecz mocnym napitkiem, w takim razie młodzieniec, zakochany w ponczu, jest obrzydliwym pijakiem.Otóż macie! Puść kozę na drzewo, a ładne będzie przedstawienie.Licho nadało niedowarzone panny! Rozumiem, że Pan Bóg stworzył lwy, tygrysy i słonie, ale po co stworzył panny, tego nie mogę zrozumieć.Ciotka Amelia skrzywieniem twarzy dała mu do poznania, że żart jest w złym guście, bo i ona jest panna.- Nikt nie wie - zrzędził doktor - co uczyni kot, któremu przywiązano pęcherz do ogona, i co uczyni taka panna, której przywiązano do ogona piętnaście lat.- Co tez doktor wygaduje! - zaśmiała się pani Borowska.- Ja wiem, co mówię.My tu nie wiemy, co z sobą zrobić, a ona zakochała się.Niech pani czyta dalej, może już się odkochała.Nic o tym nie było w liście.Na widownię natomiast wypłynął księżyc.„… Przecudowna była ta noc księżycowa.Było tak ślicznie, że mi się chciało płakać…”- O, Boże! - westchnął doktor, ale zaraz groźnie warknął.„… Czemu was tu nie ma? Czemu nie ma tu ciebie, najdroższa i jedyna, święta moja mateczko…”Pani Borowska zaczęła czytać z trudem, bo oczy jej zaszkliły się łzami.„… Czemu tu nie ma cioci, która napisałaby najpiękniejszy w życiu swoim wiersz…”- Maleństwo moje ukochane… - szepnęła ciotka.„… Czemu tu nie ma takiego najlepszego człowieka na świecie, wujaszka doktora? Zdawało mi się, ze go widzę na księżycu, jak się do mnie uśmiecha, mój drogi i kochany…”- Powoli! - rzekł doktor bardzo cicho.- Czemu pani tak prędko czyta? Niech pani przeczyta to raz jeszcze…Pani Borowska odczytała po raz drugi, a doktor wlazł w jakiś ciemny kąt i pytał stamtąd:- Napisała: „mój drogi i kochany”?- Tak, panie doktorze…Nagle doktor wrzasnął ni stąd, ni zowąd:- Czego panie właściwie chcą od tej dziewczyny?! Jeżeli zakochała się, to jej rzecz.Ho, ho! Ona wie, co robi… Irenka, złota moja Irenka… Ale ja nie pozwolę jej krzywdzić.Jeśli panie chociaż jedno złe słowo o niej powiedzą, to ja się upomnę o to biedne dziecko!Pani Borowska spojrzała ze zdumieniem.- Ależ, doktorze kochany, przecie to pan…- Ja? W imię Ojca i Syna!… Żebym siebie samego leczył, jeśli cokolwiek powiedziałem.- Może nam się przesłyszało - uśmiechnęła się pani Borowska.- Nawet z całą pewnością - oświadczył doktor.List skończył się wiadomością o depeszy pani Opolskiej, co wielkie na wszystkich uczyniło wrażenie.Pani Borowska gładziła go ręką, jak gdyby to była sama Irenka, a doktor szybko krążyć począł po pokoju.Nagle przystanął i podniósł w górę wskazujący palec, jak człowiek, który bada kierunek wiatru.- Jestem tak wzruszony - rzekł radośnie - że muszę pójść zaczerpnąć świeżego powietrza i zobaczyć gwiazdy.- Uroczy człowiek - powiedziała po jego wyjściu ciotka Amelia.- Szkoda tylko, ze wciąż gubi swoje gumowe mankiety.Doktor, nucąc arię z opery, o której wszyscy już na całym świecie zapomnieli, nawet nie spojrzał na niebo, gdyż nie trzeba było kierować się gwiazdami, aby trafić do jedynej w tym mieście knajpy, tym się odznaczającej, że w lecie było w niej więcej much niż gości, a w zimie tyle gości, ile much.Siedzieli w niej w tej chwili dwaj wytrwali: burmistrz ze skłopotaną głowa i nauczycie! kaligrafii, tak długi i chudy, jak chuda i długa jest litera f, żyrafa abecadła.Doktor, należący do odmiennego niż oni stronnictwa, którego był jedynym członkiem, skłoniwszy się uprzejmie, usiadł przy osobnym stole, w najlepszym towarzystwie, jakie można było znaleźć w tym miasteczku, bo sam ze sobą.Wiódł też sam z sobą rozmowę zajmująca i wesoła, bo wciąż się uśmiechał.Po niejakim czasie jednakże zawołał półgłosem:- Europejska heca! Słowo daję…Tamci spojrzeli na niego ciekawie.- Jaka heca? Co się stało, panie doktorze?- Nic… nic… Tylko, ze słynny tenor niósł walizkę za Irenką.Ha! Ha!Burmistrz mrugnął na żyrafę.- Piąte piwo! - szepnął.Po półgodzinie doktor zaśmiał się po raz drugi.- „Pokochać można, wierzyć nie trzeba - rzekła matka do swej córki” - głosił doktor.Oni spojrzeli ze zdumieniem.- Szóste piwo! - z gorzką zawiścią bąknęła żyrafa.Radość zacnego doktora nie byłaby jednak tak rozszumiana jak piana na piwie, gdyby był wiedział, jakie serdeczne cierpienia przezywa Irenką.Dni w Zakopanem były promieniste, a jej dusza tułała się w mroku.Nie mogła wyratować Zbyszka, który, jeśli nawet na nią spojrzał, patrzył tak, jakby była ze szkła i jakby przez nią, jak przez powietrze, można było widzieć stół czy krzesło.Na nic przeto wszystkie westchnienia, na nic serdeczna ofiara.On jest zgubiony, a ona będzie smutna do końca swoich dni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •