[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zgadza się.- I by zacytować pana własne słowa, panie Eesner, miał najpiękniejszą twarz, jaką kiedykolwiek widział pan w swo­im życiu?Beznamiętny sposób, w jaki wypowiadał te słowa Morris, sprawiał, że wydawały się absurdalne, zupełnie jak tekst Monty Pythona.Mógł sobie niemal wyobrazić porozumie­wawcze mrugnięcie.Stanley starał się pohamować swoje rozdrażnienie.„Od­powiadaj na każde pytanie zgodnie z prawdą i bez emocji”, ostrzegał go Gordon.- Zgadza się - odparł.Sierżant przez chwilę milczał, ciągle pisząc.Potem spytał:- Kto do kogo podszedł, proszę pana?- Przepraszam?- Staram się jedynie ustalić, czy pan podszedł do niego, czy on do pana.Stanley wzruszył ramionami i zmarszczył czoło.- Co to, u diabla, za różnica! To on mnie zaatakował!- Rozumiem to, proszę pana, lecz jeśli myślimy o prze­słuchaniu w sądzie, musimy stawić czoło sędziemu, dwunas­tu ławnikom i prawdzie.Wszyscy oni będą się pytać, czy to pan podszedł do tego pięknego młodego faceta w szarym kapturze, a jeśli tak było, to czy jest możliwe, że mógł on przypuszczać, iż poszukiwał pan seksualnych przyjemności, których zatem zdecydował się panu dostarczyć.Sierżant Morris zajrzał znów do swojego notesu i dodał:- Mówiąc wprost, czy sam się pan o to nie prosił.Stanley uniósł się na łokciach, trzęsąc się z oburzenia i wściekłości.- To on mnie zaatakował! Co, do diabła, próbuje pan tu zasugerować? On mnie zaatakował! Uderzył moją głową o chodnik, wyłamał mi ząb!Sierżant Morris nie dał się zniechęcić.- Niektórzy lubią odrobinę brutalności.- Brutalności?! Czy pan ze mnie kpi? On mnie prawie zabił! Trzasnął moją głową o chodnik, a potem zgwałcił mnie, czy pan rozumie! Wziął mnie wbrew mojej woli!Powoli z jeszcze większymi zawijasami Morris napisał: „zgwałcił.wbrew mojej.”.Kiedy skończył, dodał zimno:- Proszę mi wierzyć, panie Eesner, obrażanie się nic nam tu nie pomoże.Stanley trząsł się z napięcia.Serce waliło głucho o żeb­ra - za dużo adrenaliny, za wielki stres.- Jak się właściwie dokonał ten gwałt, panie Eesner? - rzekł detektyw Morris.- Co? - zapytał Stanley.Detektyw Morris wyraźnie powstrzymywał się od głupie­go uśmiechu.- Czy mógłby mi pan opowiedzieć, jak się właściwie dokonał ten gwałt? To znaczy bez jakiegoś smaru są pewne praktyczne trudności.- Nie rozumiem, zgwałcił mnie - odparł Stanley.- Tak, proszę pana - sierżant powtórzył cierpliwie - Ale sędzia i ława przysięgłych będą chcieli wiedzieć: jak.Być może pamięta pan Ostatnie tango w Paryżu? W tym przypa­dku praktyczne trudności pokonano za pomocą masła.- Masła? - powtórzył Stanley.„Masła?” i wtedy, fatalnie, rozpłakał się.Miał tego dnia jeszcze jednego gościa - Fredericka Orme'a, dyrektora Orkiestry Kameralnej z Kensington, który przybył z naręczem żółtych narcyzów i egzemplarzem opowiadań Jeffreya Archera.Frederick Orme był wysoki, beztroski i próżny.Siadł na krześle, pokazując siedem cali białej nogi.Rude brwi na jego czole poruszały się jak płomienie.- Wieczorne gazety okazały się dyskretne - zauważył.- Napisali tylko, że został pan napadnięty, bez wnikania w przerażające szczegóły tego.no, tego, co się faktycznie panu przytrafiło.Stanley miał niepokojące przeczucie, że Frederick Orme rozumował w ten sam sposób jak sierżant Morris - nawet jeśli nie miał odwagi tego wyznać, że żaden mężczyzna nie może być zgwałcony, jeśli przynajmniej biernie nie przyjmie ataku.(Niech tylko ktoś zbliży się do mojego tyłka!)Frederick Orme sięgnął po jedno z winogron Stanleya.- Doktor powiedział mi, że miał pan szczęście.- Zdaje się, że tak myśli - rzekł Stanley.- Przynajm­niej nadal żyję.- Ale dowiedziałem się, że nie będzie pan mógł grać z nami przez dłuższy czas.Co najmniej sześć tygodni rekonwalescencji - tak sugerował lekarz.Stanley przytaknął.- To rzeczywiście przykra sprawa - powiedział Frederick Orme, zjadając winogrono i sięgając po następne.- W przyszłym tygodniu przylatuje z Dusseldorfu Nils Pianek, by skończyć nagrywanie adagia i fugi c-moll, mieliśmy też nadzieję, że uda się zorganizować koncert w Royal Festival Hall.- Przepraszam, że zostałem zaatakowany - rzekł głu­chym głosem Stanley.- Mój drogi, to nie była pańska wina.Z całego serca panu współczujemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •