[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Cholernie mi przykro, że tosię stało.Floyd przystanął w połowie drogi do drzwi i powiedział na głos, wedle wszel-kiego prawdopodobieństwa do samego siebie: Powiesili go na bramie, powiadasz? Boże, chciałbym ich dostać w swojeręce! Mówię ci, to czciciele diabła!  zawołał za nim Dell. Nie mam pojęcia,dlaczego ludziom przychodzą do głowy takie rzeczy.Floyd wyszedł, a chłopak Bryantów wrzucił do szafy kolejną monetę i wnętrzebaru wypełnił głos Dicka Curlessa śpiewającego  Zakopcie tę butelkę wraz zemną.18 Nie wracajcie zbyt pózno  powiedziała Marjorie Glick do swego starsze-go syna, Danny ego. Pamiętaj, że jutro idziecie do szkoły.Twój brat musi byćw łóżku najpózniej piętnaście po dziewiątej.Danny przestąpił z nogi na nogę. A czy ja muszę koniecznie brać go ze sobą? Oczywiście, że nie musisz  odparła Marjorie z podejrzaną serdecznością. Możesz przecież zostać w domu.74 Odwróciła się do stołu, na którym oporządzała rybę i Ralphie wywalił język.Danny pogroził mu pięścią, lecz jego młodszy brat tylko się uśmiechnął. W porządku  mruknął Danny i ruszył do drzwi, a Ralphie za nim. Pamiętaj, o dziewiątej. Dobrze, dobrzeTony Glick siedział w salonie przed telewizorem z nogami opartymi wygodniena fotelu i oglądał mecz Red Sox z Yankees. Dokąd idziecie, chłopcy? Do tego nowego chłopaka, Marka Petrie ego  odpowiedział Danny Tak  potwierdził Ralphie. Chcemy obejrzeć jego.elektryczna ko-lejkę.Danny rzucił bratu piorunujące spojrzenie, ale ojciec nie zwrócił uwagi ani nachwilowe wahanie, ani na szczególny ton, z jakim Ralphie wypowiedział ostatniesłowa.Do pola rzutów właśnie zbliżał się Doug Griffen. Tylko nie wracajcie zbyt pózno  upomniał ich odruchowo.Choć słońce już zaszło, niebo wciąż jeszcze jaśniało przytłumiona fioletem. Powinienem cię porządnie stłuc, smarkaczu  powiedział Danny kiedyszli przez rozciągający się za domem trawnik. Tylko spróbuj, a wszystko powiem  odparł z bezczelnym uśmiechemRalphie. Powiem, dlaczego n a p r a w d ę chciałeś tam iść. Ty gówniarzu  wycedził bezsilnie Danny.Przy końcu trawnika zaczynała się wydeptana ścieżka, prowadząc dół zboczai dalej, do lasu.Dom Glicków stał przy Brock Stree natomiast Mark Petrie miesz-kał przy południowej Jointer Avenue.Jeżeli miało się dwanaście lub dziewięć lati chciało się oszczędzić trochę czasu przeskakując po kamieniach na drugą stronęstrumienia, to ścieżka stanowiła wręcz wymarzony skrót.Pod stopami chłopcówtrzeszczały gałązki i igły, wokół nich zaś cykały głośno świerszcze i słychać byłozawodzenie lelka.Danny popełnił poważny błąd, mówiąc swemu młodszemu bratu o tym, żeMark Petrie ma całą kolekcję plastikowych potworów -wilkołaka, mumię, Dracu-lę, Frankensteina, szalonego doktora, a nawet całą Komnatę Grozy.Matka byłaświęcie przekonana, że tego rodzaju rzeczy są bardzo szkodliwe i niewskazane,i Ralphie błyskawicznie przekształcił się w małego szantażystę.Nie ulegało naj-mniejszej wątpliwości, że był jeszcze strasznym szczylem. Jesteś szczyl, wiesz? Wiem  potwierdził z dumą Ralphie. A co to znaczy? To znaczy, że się sika w majtki i w ogóle jest się do niczego. Odczep się  powiedział Ralphie.Szli wzdłuż szemrzącego leniwie poto-ku, który po następnych dwóch milach wpadał do strumienia Taggart, a następniewraz z nim do Royal River.75 Danny pierwszy ruszył na drugą stronę, przeskakując z kamienia na kamieńi wytężając wzrok, by w gęstniejącym mroku dobrze odmierzyć kolejne susy. Zaraz cię popchnę i wpadniesz do wody! zawołał wesoło Ralphie.- Po-pchnę cię i wpadniesz do wody! Tylko spróbuj, a wrzucę cię w lotne piaski, pijawo  odparł Danny.Dotarli do drugiego brzegu. Tu nie ma żadnych lotnych piasków  powiedział Ralphie wydymającpogardliwie wargi, ale na wszelki wypadek przysunął się bliżej do brata. Tak myślisz?  zapytał groznym tonem Danny. Kilka lat temu zginęłow nich dziecko.Słyszałem, jak rozmawiali o tym w sklepie. Naprawdę?  Oczy Ralphie ego zrobiły się okrągłe niczym spodki. Naprawdę.To był chłopiec.Krzyczał i wrzeszczał, aż piasek doszedł mudo ust i wtedy zrobił tylko aaaagghhhh i już było po nim. Ojej -wyszeptał Ralphie.Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej i w lesiezaroiło się od tajemniczych, ruchliwych cieni. Lepiej stąd chodzmy.Zaczęli wspinać się na stromy brzeg, ślizgając się po leżących na ziemi igłach.Chłopiec, o którym słyszał Danny, miał dziesięć lat i nazywał się Jerry Kingfeld.Możliwe, że zginął w lotnych piaskach, wołając na próżno o pomoc, ale nawetjeśli tak było, to nikt tego nie widział ani nie słyszał.Wiadomo było tylko tyle, żeprzed sześcioma laty wyszedł na ryby i zaginął bez śladu na moczarach.Niektórzypodejrzewali lotne piaski, a inni gotowi byli przysiąc, że zabił go jakiś zboczeniec. Podobno w tym lesie straszy jego duch  powiedział z powagą Danny,nie uznając za stosowne poinformować swego brata, że od moczarów dzielą ichponad cztery mile. Przestań, Danny  poprosił niepewnym głosem Ralphie.Nie po ciemku.Las szeptał coś tajemniczo.W chwili, gdy umilkł lelek, gdzieś za ich plecamitrzasnęła złamana gałąz.Ostatni poblask dnia znikał z mroczniejącego nieba. Co jakiś czas, kiedy jakiś szczylowaty dzieciak idzie po ciemku przezlas, duch chłopca o nabrzmiałej, pokrytej piaskiem twarzy nadlatuje na czarnychskrzydłach nietoperza i. Danny, proszę!W głosie chłopczyka pojawiła się nuta autentycznego przerażenia więc Dan-ny umilkł.Szczerze mówiąc, sam również miał duszę na ramieniu.Otaczały ichczarne, chropawe drzewa, chwiejące się lekko w powiewach wiatru i skrzypiącedelikatnie w takt swoich poruszeń.Trzasnęła kolejna gałąz, tym razem z lewejstrony.Danny nagle zaczął żałować, że nie poszli szosą.Jeszcze jeden suchy trzask. Boję się, Danny  wyszeptał Ralphie. Nie bądz głupi  odparł również szeptem jego brat. Chodz.Ponownieruszyli w drogę.Pod ich stopami szeleściły suche igły i Danny powtarzał sobie,76 że nic poza tym nie słyszy, żadnych trzasków, tylko ten szelest.Krew huczałamu w skroniach.Jego dłonie były lodowato zimne.Licz kroki, pomyślał.Jeszczedwieście kroków i będziemy na Jointer Avenue.W drodze powrotnej pójdziemyszosą, żeby smarkacz się nie bał.Najdalej za minutę zobaczymy światła i będzienam głupio, że się baliśmy, ale to dobrze czuć się głupio z tego powodu, więc liczkroki.Jeden.dwa.trzy. Widzę go!  wrzasnął przerazliwie Ralphie. Duch! Widzę ducha!Danny poczuł, jak przerażenie chwyta go za serce zimnymi, stalowymi szczę-kami.Miał wrażenie, że nogi pęta mu niewidzialny, ale nadzwyczaj mocny drut.Chciał odwrócić się i rzucić do ucieczki, lecz Ralphie przywarł do niego kurczo-wo. Gdzie?  zapytał Danny szeptem zapominając, że to on sam wymyśliłtego ducha. Gdzie go widzisz?  Rozglądał się dookoła, bojąc się tego, comógłby zobaczyć, ale wszędzie była tylko ciemność. Uciekł, ale go widziałem.Oczy.Widziałem oczy.Och, Danny. Ral-phie z trudem wymawiał poszczególne słowa, szczękając przerazliwie zębami. Nie ma żadnych duchów, baranie.Idziemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •