[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wcześniejbył nuncjuszem w Sabaudii, zdobył więc pewne doświadczenie.Wziąłudział w trzech konklawe: w roku 1676, kiedy wybrano Innocentego XI,w 1689, kiedy wybrano Aleksandra VIII, iw 1691, gdy został wybranyobecny papież.Następne wybory będą dla niego czwartym konklawe.Całkiem niezle jak na kardynała w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat, niesądzisz?Mimo upływu lat Atto nadal uważnie śledził kariery papieży i kardy-nałów.Jego Wysokość Arcychrześcijański Król mógł liczyć na swojegoagenta, niezbyt co prawda młodego, ale o doskonałej pamięci.- Czy pańskim zdaniem kardynał Spada zostanie wybrany na papie-ża? - zapytałem w nadziei, że pewnego dnia zostanę jednym ze służą-cych Jego Zwiątobliwości.- To wykluczone, jest za młody.Mógłby panować dwadzieścia, a na-wet trzydzieści lat.Na samą myśl o tym purpuraci dostaliby gorączki -zażartował Melani.- Kiedy kardynał będzie się ze mną witał, potraktujemnie raczej chłodno.W przeciwnym razie uznano by go za sługę królaFrancji.Biedni kardynałowie! Trzeba ich zrozumieć - zaśmiał się szy-derczo.37W pobliżu bramy wjazdowej, gdzie spacerowaliśmy z Attem, pojawiłsię przygarbiony, niemal całkiem łysy staruszek z dużym koszem na ple-cach, wypełnionym papierami.Z kapeluszem w ręku stanął pokornieprzed lokajami i o coś ich zapytał.Nie uzyskawszy odpowiedzi, zostałnatychmiast przepędzony do wejścia dla służby, aby nie narażać znamie-nitych gości willi na przykry widok.Opat podszedł do starego człowieka, dając mi znak, bym do niegodołączył.W zarękawkach i poczerniałym na brzuchu fartuchu staruszekwyglądał na rzemieślnika.- Pan Haver, introligator z ulicy Coronari, prawda? - zwrócił się doniego Melani, wychodząc z bramy i zatrzymując się pośrodku drogi.- Toja pana wezwałem.Mam dla pana zajęcie - rzekł i wręczył staruszkowiplik kartek.- Jaką okładkę pan zamawia?- Z pergaminu.- Jakieś napisy na grzbiecie?- Nie, żadnych.Po omówieniu dalszych szczegółów Atto dał staruszkowi garść monetjako zaliczkę.Od strony ogrodu dał się słyszeć nieopisany zgiełk.- Aapać go! Aapać! - krzyczał ktoś wielkim głosem.Nie wiadomo skąd pojawił się nagle jakiś człowiek.Przebiegając mię-dzy nami, potrącił introligatora i opata Melaniego, który przewrócił sięna ziemię.Kartki, które trzymał w dłoni, rozsypały się i fruwały w po-wietrzu, podobnie jak papiery z kosza introligatora.Sprawca całego za-mieszania przekoziołkował kilka metrów po żwirowanej alejce i usiadłoszołomiony.Naszym oczom ukazał się brudny, wymizerowany młodzie-niec w podartej koszuli, z kilkudniowym zarostem i rozbieganymi, prze-rażonymi oczami.Przez ramię miał przewieszoną zniszczoną płóciennątorbę, z której wysypało się kilka przedmiotów: skórzany portfelik, parastarych skarpet i kilka zatłuszczonych kartek, znalezionych prawdopo-dobnie na śmietniku, gdy szukał czegoś do jedzenia lub sprzedania.Niemiałem jednak czasu, żeby się im dokładniej przyjrzeć ani udzielić Mela-niemu i nieznajomemu młodzieńcowi pomocy, harmider bowiem, którysłyszeliśmy wcześniej, stawał się coraz głośniejszy.- Aapać go! Trzymać! - krzyczał jakiś mężczyzna na całe gardło.Po chwili dały się słyszeć krzyki i przekleństwa, dobiegające z domu,38w którym mieszkali żandarmi pilnujący willi.Młodzieniec podniósł sięszybko z ziemi i uciekł, znikając między krzewami.Tymczasem Atto bezskutecznie próbował podnieść się z ziemi.Pod-biegłem i usiłowałem pomóc mu wstać.Introligator pozbierał rozsypanekartki i włożył je do koszyka.Przed nami przemknęli dwaj żandarmi.Chcieli dogonić mężczyznę - tego samego, który zderzył się z nieszczęs-nym Melanim, powalając go na ziemię.Biegł jednak dalej i tylko cudemominął psy, grupkę lokajów i dwie zakonnice.Widywałem je w willi, kie-dy przynosiły drobne upominki dla kardynała.Na drodze panował strasz-liwy zamęt, spotęgowany krzykami siostrzyczek i szczekaniem psów.Próbowałem podnieść cicho pojękującego opata Melaniego.- Najpierw jeden szaleniec, pózniej drugi.Moja ręka!.Prawy rękaw kaftana Atta był przecięty, prawdopodobnie nożem, a natkaninie dostrzec można było czerwonawą plamę.Kiedy pomogłem opa-towi zdjąć okrycie, ukazała się brzydka rana, z której sączyła się krew.Zwiadkami zajścia były dwie pobożne służące, pomocnice garderobia-nego.Przyniosły gazę i trochę maści, która - jak nas zapewniły - miałauśmierzyć ból i przyśpieszyć gojenie się rany.- Och, moja biedna ręka! To chyba przeznaczenie! -jęczał Atto, kie-dy opatrywałem mu ramię.- Jedenaście lat temu wpadłem do rowu.Omało nie umarłem.Z powodu wypadku nie mogłem towarzyszyć księciuChaulnes'owi na konklawe po śmierci Innocentego XI.- Konklawe mają zatem zgubny wpływ na pańskie zdrowie - zauwa-żyłem żartobliwie, ale opat spojrzał na mnie groznie.Tymczasem zebrała się wokół nas grupka gapiów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]