[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak chcesz.Znowu zapadła cisza.Słychać było tylko śpiew ptaków.Po chwili, odprowa-dzany zaniepokojonym spojrzeniem przyjaciela, Elryk wszedł do domu.Kiedystamtąd wyszedł, miał na sobie szeroki pas i runiczny miecz u boku.Na ramię zarzucił białą, jedwabną pelerynę, a na nogi włożył długie buty.— Pojadę na Pustynię Westchnień.Zatrzymam się, gdy będę zmęczony jazdą.Być może potrzebuję tylko odrobiny wysiłku.— Uważaj na pustyni.Jest to ponure i zdradliwe miejsce.— Będę ostrożny.— Weź złocistego ogiera.Urodził się na pustyni, a wytrzymałość tych konijest legendarna.84— Dziękuję.Zobaczymy się jutro rano, albo jeszcze wcześniej.— Mam nadzieję, że po wycieczce lepiej się poczujesz.Czerwony Łucznik był niespokojny, gdy jego przyjaciel kierował się ku stajni.Potem usłyszał stukot kopyt i wtedy powoli wstał.Albinos pojechał truchtem do pomocnej bramy, za którą rozciągała się już pustynia.Moonglum wyszedł z domu.Jadł jabłko, a pod pachą trzymał zwinięty manuskrypt.— Rackhirze, gdzie jedzie Elryk?— Szukać spokoju na pustyni.Moonglum zmarszczył brwi.— Szukał go już w wielu innych miejscach i obawiam się, że tam też go nieznajdzie.Rackhir przytaknął.— Ale mam przeczucie, że znajdzie coś innego, bowiem rzadko prowadzą gowłasne chęci.Tyle różnych sił kieruje jego losem.— Myślisz, że tak jest i teraz?— Prawdopodobnie.Rozdział 2POWRÓT CZARODZIEJKIPiasek trzeszczał na wietrze, a wydmy ułożyły się miękko, podobne do falskamieniałego morza.Gdzieniegdzie jaśniały matowo skały — resztki gór ze-rodowanych przez wieki.Piasek, który kiedyś też był tymi skałami, budynkami i kośćmi zwierząt oraz ludzi, skrzypiał zawodząc, jakby żył i z żałością wspo-minał przeszłość.Elryk założył kaptur peleryny na głowę, aby uchronić się od palącego słońca wiszącego na niebiesko-stalowym niebie.Być może pewnego dnia, rozmyślał, i ja zaznam spokoju śmierci.Może będę tego żałować.Wypił kilka łyków wody z jednego z bukłaków, które wziął ze sobą i pocwa-łował przez pustynię.Wokół niego, jak daleko sięgnąć okiem, nie było ani jednej rośliny, żadnych zwierząt czy ptaków na niebie.Miał przeczucie, że kiedyś znajdzie się sam, bez konia, w jeszcze bardziej pustym świecie.Odrzucił od siebie tę myśl, ale wzburzyła go do tego stopnia, że przestał myśleć o swoim losie.Wiatr ucichł.Dotknął miecza, bowiem bez zrozumiałych powodów łączył przeczucie, któ-rego doznał, ze Zwiastunem Burzy.Złocisty ogier wjeżdżał na wydmę.Jego kopyta głęboko zagłębiały się w piasku.Elryk przyspieszył, aby szybciej dotrzeć do twardszego podłoża.Dotarł na szczyt wydmy.Pustynia sięgała aż po horyzont.W oddali widocz-nych było kilka większych skał.Do tej pory myślał tylko o jeździe bez wytchnienia aż do czasu, gdy padnie pod nim koń i gdy piasek pokryje ich na zawsze.Zdjąłkaptur i wytarł pot z czoła.Dlaczego nie? — pomyślał.Po co wracać do Tanelorn? Życie było już nie do zniesienia.Pozostawała tylko śmierć.Tylko czy ona go nie odrzuci? Czy był skazany na życie? Często wydawało mu się, że tak właśnie jest.Potem pomyślał o swoim wierzchowcu.Nie byłoby uczciwie poświęcać go.Powoli zsiadł z siodła.Wiatr zaczaj na nowo dąć.Powietrze było gorące.Złoci-86sty ogier zarżał nerwowo.Książę z Melniboné spojrzał na północ, ku Krańcowi Świata.Zaczął maszerować.Koń stał w miejscu nie zawracając.Wkrótce potem Elrykbył już daleko.Nie wziął ze sobą ani kropli wody.Słońce paliło go w twarz.Szedłszybkim i regularnym krokiem tak, jakby prowadził całą armię.Być może naprawdę szła za nim cała armia — armia trupów wszystkich przy-jaciół i wrogów, którzy zginęli podczas poszukiwania przez niego sensu życia.Pozostał jeszcze jeden wróg, gorszy i potężniejszy od Theleb K’aaraa.Wróg, który mieszkał w nim samym, w ciemnej części duszy, a którego symbolizowało czarne ostrze wiszące u jego boku.Kiedy umrze, ten wróg zginie razem z nim, a zła siła opuści świat.Przez wiele godzin Elryk z Melniboné szedł przez Pustynię Westchnień.Po-woli zatracał poczucie swojej osobowości, jakby łączył się w jedność z wiatrem i piaskiem.Nareszcie nawiązywał więź ze światem, który go niegdyś odrzucił.Nadeszła noc, a on dalej wędrował nie zwracając uwagi na chłód.Jego siły zmniejszały się.Cieszył się ze swojej słabości.On, który tyle czasu walczył, aby utrzymać moc przy pomocy Czarnego Miecza, słabł.Koło północy nogi ugięły się pod nim i padł na piasek.Leżał bez ruchu, gdy opuszczała go przytomność.— Książę Elryku.Panie? — Kobiecy głos był lekko ironiczny, ale rozpoznałgo.Nie poruszył się jednak.— Elryku z Melniboné.Poczuł rękę na ramieniu; starała się go podnieść.Wolał sam usiąść, niż dać się szarpać.Chciał coś powiedzieć, lecz nie mógł wydobyć głosu z zaschniętych i pełnych piasku ust.Miała na sobie lekką, niebiesko-złotą suknię.Świtało już i słońce przeświecało przez jej czarne włosy okalające łagodną twarz.Uśmiechała się do niego.Wypluł piasek i zdołał powiedzieć:— Jeśli nie żyję to i tak nadal jestem zabawką w rękach duchów i iluzji.— Nie jestem złudzeniem, tak jak i wszystko, co nas otacza.Nadal żyjesz.— W każdym bądź razie jesteś daleko od Zamku Kaneloon.Na drugim końcuświata.— Szukałam cię, Elryku.— Więc złamałaś swoją przysięgę, Myshello.Obiecałaś mi, że już nigdy sięnie spotkamy; ani my, ani nasze losy.— Wtedy myślałam, że Theleb K’aarn zginął w Płynącym Węźle Ciała.Dlaczego maszerowałeś samotnie po pustyni?— Szukałem śmierci.— Nie jest twoim przeznaczeniem umrzeć w ten sposób.87— Tak mi powiedziano, ale nie chcę w to uwierzyć, Myshello.Zaczynam jednak podejrzewać, że to niestety prawda.Gdy wstał, podała mu kielich, który wyjęła z sakiewki przy pasku sukni.Byłpo brzegi wypełniony srebrzystą cieczą.— Wypij to.Nie ruszając się powiedział:— Twój widok nie sprawia mi przyjemności, Myshello [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •