[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W gęstniejącym mroku Leisha ledwie dostrzegała jej ciężkie, proste rysy.- Kiedy pierwszy raz miałam ją na sobie, jakiś chłopak krzyknął: „Ej, Alice, ukradłaś siostrze sukienkę? Zwędziłaś, kiedy spała?” Potem śmiał się jak wariat, zawsze się tak śmiali.Wyrzuciłam tę sukienkę.Nawet nie wytłumaczyłam się Susan, choć myślę, że zrozumiałaby.To, co było twoje, było wyłącznie twoje, a to, co do ciebie nie należało, też było twoje.Tak to sobie urządził nasz tatuś.Tak właśnie wpakował nam to w geny.- Ty też? - rzuciła Leisha.- Jesteś taka sama jak cała reszta zawistnych żebraków?Alice podniosła się z dywanu.Zrobiła to powoli i niedbale, otrzepując z kurzu wymiętą spódnicę, wygładzając jej drukowany kreton.Potem podeszła i uderzyła Leishę w twarz.- Czy teraz wydaję ci się bardziej rzeczywista? - zapytała cicho.Leisha dotknęła ust.Poczuła na wargach krew.Zadzwonił telefon, zastrzeżony numer Camdena.Alice podeszła do aparatu, podniosła słuchawkę, słuchała przez chwilę, po czym spokojnie oddała ją Leishy.- To do ciebie.Kompletnie oniemiała, Leisha wzięła od niej słuchawkę.- Leisha? Tu Kevin.Słuchaj, dzieje się coś niedobrego.Dzwoniła do mnie Stella Bevington, przez telefon, nie przez sieć.Rodzice chyba zabrali jej modem.Podniosłem słuchawkę, a ona krzyczy: „Tu Stella, biją mnie, on jest pijany.” i wszystko ucichło.Randy pojechał do Azylu - cholera, wszyscy już wyjechali! Ty jesteś najbliżej, bo ona nadal mieszka w Skokie.Najlepiej jedź tam natychmiast.Masz obstawę, której możesz zaufać?- Tak - potwierdziła Leisha, choć oczywiście nie miała.Jej gniew - nareszcie - przybrał konkretną postać.- Dam sobie radę.- Nie mam pojęcia, jak ją stamtąd wydostaniesz - mówił Kevin.- Na pewno cię rozpoznają.Wiedzą, że do kogoś dzwoniła, mogli zbić ją do nieprzytomności.- Dam sobie radę - powtórzyła Leisha.- Z czym? - zaniepokoiła się Alice.Leisha spojrzała jej prosto w oczy.Mimo iż wiedziała, że nie powinna, powiedziała:- Z tym, co ci twoi wyprawiają z jednym z naszych.Siedmioletnia dziewczynka jest maltretowana przez rodziców tylko dlatego, że jest Bezsenna, bo jest lepsza od was.- Pobiegła po schodach do wynajętego samochodu, którym przyjechała z lotniska.Alice natychmiast pobiegła za nią.- Nie twoim samochodem, Leisho.Wynajęty samochód wytropią od razu.Pojedziemy moim.- Jeżeli sobie wyobrażasz.- krzyknęła Leisha.Alice szarpnęła drzwiczki swojej wysłużonej toyoty, tak starej, że stożki odbioru energii Y sterczały na wierzchu po obu stronach jak obwisłe policzki.Wepchnęła Leishę do tyłu, zatrzasnęła za nią drzwiczki, a sama usadowiła się za kierownicą.Ujęła ją mocno obiema rękami.- Dokąd?Leishę na chwilę ogarnęła ciemność.Opuściła nisko głowę, wsunęła ją między kolana tak głęboko, jak tylko pozwalała na to ciasnota samochodu.To już dwa - nie, trzy dni odkąd zjadła ostatni posiłek.Ostatniej nocy przed egzaminem.Osłabienie minęło, by wrócić natychmiast, kiedy tylko podniosła głowę.* * *Podała Alice adres w Skokie.- Trzymaj się z tyłu - mówiła Alice.- W schowku na rękawiczki znajdziesz szal, weź go i postaraj się jak najlepiej zasłonić twarz.Zatrzymała samochód przy Czterdziestej Drugiej.- To nie jest.- zaczęła Leisha.- Tutaj można wynająć ochroniarza na godziny.Musimy wyglądać, jakbyśmy miały jakąś ochronę, Leisho.Przecież nie musimy mu nic mówić.Załatwię to szybko.Wróciła po trzech minutach w towarzystwie ogromnego mężczyzny w tanim garniturze.Bez słowa wcisnął się na przednie siedzenie.Alice także go nie przedstawiła.* * *Dom był nieduży, trochę zaniedbany.Na parterze paliły się wszystkie światła, na piętrze było ciemno.Na północy, za miastem, zabłysły pierwsze gwiazdy.Alice nakazała mężczyźnie:- Proszę wysiąść i stanąć przy drzwiczkach samochodu.Nie, nie, bardziej do światła.I niech pan nic nie robi, dopóki ktoś mnie nie zaatakuje.Mężczyzna skinął głową.Alice ruszyła w stronę wejścia.Leisha wygramoliła się z samochodu i zdołała ją dogonić o parę kroków przed plastykowymi drzwiami.- Alice, cóż ty, do cholery, wyprawiasz? To ja muszę.- Mów ciszej - upomniała ją Alice, zerkając w kierunku ochroniarza.- Leisho, pomyśl trochę.Na pewno cię rozpoznają.Tu, w okolicach Chicago, mając Bezsenną córkę, ci ludzie z pewnością przez całe lata śledzili twoje zdjęcia w gazetach.Pewnie oglądali cię w holowizji.Znają cię.Wiedzą, że jesteś prawnikiem.Mnie nigdy nie widzieli.Jestem nikim.- Alice.- Na rany Chrystusa, wróćże do samochodu! - syknęła Alice i załomotała do drzwi.Leisha zeszła z chodnika i schowała się w cieniu pod wierzbą.Drzwi otworzył mężczyzna o twarzy całkowicie pozbawionej wyrazu.- Agencja Ochrony Praw Dziecka - odezwała się Alice.- Mieliśmy telefon od małej dziewczynki, z tego numeru.Proszę mnie wpuścić.- Tu nie ma żadnej małej dziewczynki.- Telefon w nagłej potrzebie ma bezwzględne pierwszeństwo - powiedziała Alice.- Akt o ochronie praw dziecka, paragraf 186.Proszę mnie wpuścić.Mężczyzna, któremu nie drgnął nawet najmniejszy mięsień twarzy, rzucił okiem na potężną postać przy samochodzie.- Macie nakaz rewizji?- W przypadku bezwzględnego pierwszeństwa nie potrzebujemy nakazu.Jeśli mnie pan nie wpuści, narobi pan sobie w sądzie takiego bagna, o jakim się panu nie śniło.Leisha zacisnęła wargi.Trudno uwierzyć, ale to był najprawdziwszy prawniczy żargon.Rozbita warga pulsowała bólem.Mężczyzna odsunął się, by wpuścić Alice do środka.Ochroniarz ruszył za nią.Leisha zawahała się, potem zrezygnowała.Wszedł tuż za Alice.Leisha czekała samotnie w ciemnościach.Po trzech minutach byli z powrotem, ochroniarz niósł na rękach dziecko.W świetle latarni twarz Alice lśniła blado
[ Pobierz całość w formacie PDF ]