[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A swoją drogą, dlaczego ten gruby Wolski sta­nowi szczęście? To bardzo intrygująca opinia o szefie.- Ponieważ wie, czego chce - odparła Jola.- Sam o wszystkim decyduje, błyskawicznie, i nie ma żad­nych wahań, narad i kręcenia.Pracować dla niego, to prawie przyjemność, tyle że męcząca, bo nie toleruje błędów, niedociągnięć ani pomyłek.Ale dzięki temu szlifuję języki.- I tak wcześnie kończycie pracę?- Skąd, kto kończy? On tam siedzi w oku cyklonu, rozkręca nowy interes, a ja właśnie lecę po dodatkowe materiały do tłumaczenia.Resztę doby mam z głowy.- To czego tu jeszcze stoisz? - spytał surowo Konrad.- My tak prędko nie odjedziemy, nie ma obawy, nie licz na transport.- Ciekawa rzecz - ciągnął swoje Dębicki.- Z te­go wynika, że ten Wolski odwala niezłą robotę.Co­dziennie tak tkwi w kieracie do wieczora?Joli ziemia już się paliła pod stopami, ale jakoś przyjemnie jej się z kumplem brata rozmawiało.Jak­by się znali od dawna.- Wcale nie, przeważnie wychodzi wcześniej i robi, co mu się podoba.Teraz jest sytuacja podbramkowa, ale moim zdaniem pojutrze sfinalizuje sobie wszystko i pojedzie, na przykład, do Wiednia.Albo nad jakieś jeziora.Lubi wodę.- Co się tak czepiasz tego Wolskiego? - ziry­tował się Konrad.- Bierzmy się za robotę, bo do jutra nie skończymy!- Ciekawi mnie - wyznał Dębicki.- Słyszałem o tym jego biznesie.Podobno wcale nie jedzie na kantach, a efekty ma rewelacyjne, takie ploty biega­ją.Nawet myślałem, czyby się samemu nie zaha­czyć.Nie ma on tam posady dla malarza ściennego?Jolę malarz ścienny nieco zmroził, przez co ogień pod nogami buchnął jej silniej.- Nie wiem.Mogę go zapytać.Mnie część krajowa nie dotyczy.No dobra, lecę, o, taksówka.! Cześć chłopaki, wesołej zabawy!Obaj patrzyli przez chwilę za odjeżdżającą Jolą.- Bóg ci zapłać - powiedział Konrad z wdzięcz­nością.- Skąd wiedziałeś, że to akurat on.?- Taki bystry jestem, zgadłem za pierwszym ra­zem.Nie ma sprawy.W razie czego mogę robić czasami za bezrobotnego pacykarza, podoba mi się twoja siostra.Daj tylko cynk.- Dobra, stoi.To z godzinę luzu chyba mam, nie?- Może nawet dwie, ale byłbym ostrożny.Jola z taksówki nie mogła już widzieć, że komplet­nie zepsuty samochód okazał się nagle w pełni spraw­ny.Zatrzaśnięcie maski, zapalenie silnika i odjazd obu młodzieńców trwały kilkanaście sekund.Na ten widok zdziwiłaby się zapewne i może nawet zaczęła coś myśleć.Justynka grzecznie jeździła autobusem.Miała pra­wo jazdy, uzyskane bez żadnej łapówki, dzięki czemu cieszyła się wielkim uznaniem, szacunkiem, podzi­wem, a także zawiścią młodzieży swojego pokolenia, a udało jej się to, ponieważ dysponowała dowolną ilością czasu.Studiowała, owszem, ale nie musiała zarabiać, nie musiała zajmować się domem ani pilno­wać młodszego rodzeństwa, nie szalała dziko za żad­nym facetem, nie uprawiała maniacko żadnego sportu, karate zajmowało niewiele czasu, i na dobrą spra­wę mogła robić, co chciała, przy czym, rzecz niezwyk­ła, doceniała swoje szczęście.Dochody po rodzicach pozwoliły jej na opłacanie kolejnych egzaminów, a duchem przekory i wynikłym z niego uporem wykończy­ła wreszcie wszystkich instruktorów, z których zresztą co najmniej dwóch bardzo się jej podobało.Dlaczego nie miała utrzymywać z nimi kontaktów i odbywać przyjemnych jazd? Stało się w końcu widoczne, że dziewczyna dodatkowej forsy nie da, nie odczepi się, może nawet zacznie rozrabiać, i tak Justynka wyszła na swoje.Nieco może kosztownie, ale jednak z honorem.Mimo wszakże posiadania prawa jazdy i egzysten­cji dwóch samochodów w rodzinie, nie przychodziła jej do głowy myśl pożyczenia któregoś.Zdarzyło się wprawdzie kiedyś, nie tak znów dawno, przed czte­rema miesiącami zaledwie, że wuj, w przypływie jakiegoś szampańskiego nastroju, zabrał ją na dłuższą przejażdżkę i kazał prowadzić, dla sprawdzenia, jak twierdził, jej umiejętności, sprawdzian wypadł zna­komicie, wuj pochwalił ją głośno i niemal publicznie, zaraz potem jednakże okazało się, że, po pierwsze, zmieniał właśnie samochód i tym jechał ostatni raz, a po drugie, istniał tu cel praktyczny.W tydzień póź­niej o pierwszej w nocy Justynka została wydzwonio­na z domu i nakazano jej przyjechać zaraz tam, gdzie oni są, samochodem ciotki.Byli dość daleko, na ja­kimś przyjęciu, obydwoje po użyciu alkoholu, ciotka większym, chociaż wujowi też nic nie brakowało, i żadne nie mogło prowadzić, Justynka zatem poje­chała, bez dokumentów, które Malwina nie wiadomo po co miała przy sobie.Na szczęście w biurku zostały zapasowe kluczyki.Podróż wyszła doskonale, ale na tym się skończyło, ponieważ tak rozszalałe życie to­warzyskie wujostwa stanowiło ewenement.Rzadko bywali razem gdziekolwiek.Pretensji żadnych Justynka o to nie miała.Już w wieku, mniej więcej, czternastu lat zorientowała się, że ciotka opiekuje się nią nie całkiem bezinte­resownie.Potrzebna była jako żywy stwór do zwie­rzeń, do rozmów, polegających na monologu, do drobnych usług, do pocieszania i wyrażania współ­czucia, może nawet nieco do pomiatania, coś w ro­dzaju damy do towarzystwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •