[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Suszył tam sieci, poszedł sprawdzić, czy nie porwały się gdzie.- Szhakar.- powtarzał mrukliwie jak nakręcony, wlokąc się ku morzu wydeptaną przez dziesięć lat ścieżką.- No tak, pamiętam go! Hazg.Stary, siwy, na szyi miał szramę.Przekleństwo! Przecież ani razu go tu nie widziałem! Skąd więc tyle o nim wiem?Pies truchtał przy nodze, z zatroskaniem zerkając na pana.Chętnie by mu pomógł, ale nie wiedział jak.Szary żył w tej okolicy już prawie dziesięć lat.Pamięć nie wróciła mu, ale nie był dla nikogo ciężarem - nauczył się rybackiego fachu, jakoś radził sobie z sieciami i prostym kawalerskim gospodarstwem.Kiedy go znaleziono, nie pamiętał niczego - ani imienia, ani wieku.Na oko można mu było dać około czterdziestu lat; włosy miał zupełnie siwe, w brudnopopielnym kolorze.Co prawda, przez te lata mało się zmienił, i ponieważ w wiosce Howrarów pojawiał się Szary rzadko, to jego niezmieniony wygląd rzucał się jakoś w oczy.Ciało miał wojaka, howrarski władyka ucieszył się, sądząc, że człowiek ten pochodzi z Morskiego Ludu, a to znaczy, że będzie dobrym wojownikiem i innych jeszcze wyszkoli.Jednakże szybko wydało się, że Szary nie potrafi w ogóle trzymać miecza.Jeśli nawet był kiedyś wojownikiem, to cała jego wiedza zniknęła z pamięci.Władyka machnął ręką, kazał wkropić znajdzie tuzin batów, tak na wszelki wypadek, i przegonić na cztery świata strony albo, jeśli zechce, zostawić w swojej dziedzinie, ale dać mu coś do roboty.Rybak wyszedł na piach.Leniwie toczyły się ku ziemi fale; morze było spokojne i gładkie; mogło się wydawać, że nigdy nie zdarzają się na nim burze czy huragany.Wypraktykowanymi ruchami Szary zaczął sprawdzać sieci, nie przestając mamrotać do siebie - ciągle powtarzał imię zabitego Hazga.Nagle znieruchomiał.Przycisnął lewą rękę do piersi i stał tak.Pies niespokojnie otrzepał się, podbiegł, postawił uszy, pytająco wpatrując się w pana.- Boli coś.tu.- poskarżył się cicho psu człowiek, trzymając się za pierś.- Mocno boli.I pali, jakby płonął tam ogień.Pies niespokojnie zaskowytał.Skoczył do Szarego, polizał go po twarzy i nagle zaczął biec ze wszystkich sił, jakby gonił uciekającą zdobycz.Zdumiony rybak przyglądał mu się, stojąc nieruchomo.Ale ból nie ustępował, wręcz przeciwnie - stawał się coraz silniejszy.Szary opadł na piasek, ciągle trzymając dłoń na sercu.Jęknął cicho.- Pali.- wyrwało mu się przez zaciśnięte zęby.Niebo ciemniało.Ze wszystkich stron napływały chmury - ogromne niebiańskie pola, na których, jak wierzyli Heggowie, bogowie sieją ziarna, a deszcze padają, gdy podlewają kiełkujące zboża.Szary wyprężył się, zajęczał i wstał.Chwiejnie podszedł do samej wody.- Przeklinam cię! - krzyknął, grożąc pięścią bezkresnej przestrzeni przed sobą.- To ty mnie dręczysz, wiem to! Ale już ci nie sprawię takiej radości! Wołaj swoje ryby i raki, bo ja już nie mogę, płonę cały we wnętrzu!Z tymi słowy runął prosto w fale.Chwila - woda zakryła go z głową.Dało się słyszeć dźwięczne szczekanie.Chwilę później na plażę wypadł pies, a za nim, sapiąc i klnąc na czym świat stoi, podskakując w siodle, pędził grubas Millog.Pies i jeździec zamarli, wpatrzeni w świeży łańcuszek śladów prowadzących prosto do morza.Pies od razu oklapł, usiadł na piachu, podniósł łeb i zawył.- Musi utonął.- szepnął gruby poborca daniny.Twarz mu pobladła.- Bogowie wielcy, jestem ostatni, który z samobójcą rozmawiał! - Zadygotał.- Dziękuję ci, piesku.- Drżącymi rękami wygrzebał z torby i cisnął psu kawałek wędzonego mięsa, ale zwierzak nawet nie obrócił łba.- Nie wiedziałbym i jeszcze by mnie gorączka opadła, trzęsawka i łamikostnica.A tak, jeśli ciało na brzeg wyrzuci.a ja go zakopię.to i całe nieszczęście bokiem przejdzie.No, piesku, szukaj pana, szukaj.Mądry piesek, uratować mnie chciał.Mądry! Będziesz sobie u mnie żył, do końca dni twoich karmić cię będę i nie zażądam pracy żadnej w zamian.Pies, jakby rozumiejąc, co się do niego mówi, niespodziewanie przestał wyć, poderwał się i rzucił wzdłuż brzegu.Sapiąc i kiwając się w siodle, grubas odwrócił konia i pokłusował za psem.12 Lipca, Reda UmbaruPołudniowe słońce przypiekało.Tu, na rubieżach Wielkiego Haradu, było znacznie goręcej niż w Gondorze, gdzie góry i Anduina Wielka jakoś chroniły ziemię przed spiekotą.Farnak trochę się namęczył, wyszukując dla swoich gości odpowiednie ubrania.- W rynsztunku zapewne będzie wam niewygodnie, ale nie radziłbym go zdejmować.Wszystko może się zdarzyć.W południe w ogóle się nie pokazujcie na ulicy, życie toczy się tu rankami i wieczorami, w upał wszyscy siedzą w domu pouczał przyjaciół stary tan.Krasnoludom naprawdę było trudno znosić palące wściekle promienie słońca, natomiast Eowina czuła się jak w siódmym niebie.Twarz i ręce dziewczyny od razu pokryła ciemna opalenizna; szybko stała się kimś swoim na „smoku”, starzy morscy tułacze każdego wieczora domagali się pieśni, porzuciwszy na ten czas swe ociekające krwią ballady.Eowina więc śpiewała, z rękami odwiedzionymi do tyłu, rozczulająco, jak wygłodniałe pisklę wyciągając do góry szyję.Zabijaki Farnaka dźwięcznie dziękowali za występ, waląc rękojeściami mieczy w tarcze, przymocowane od wewnętrznej strony burty.I oto nastał dzień, kiedy z wody wyrosły strome urwiska otaczających Umbar Gór Skalistych.Przed dziobem statku pojawiła się wąska gardziel zalewu.„Smoki” zwolniły, refując żagle.- Hej tam! Ruszać się! Wszystkich bym was wysłał do Morskich Ojców, ale skąd wziąć lepszych! Gondorskie szczury lądowe lepiej by się sprawiły! - zwyczajowo pokrzykiwał dziesiętnik, którego ludzie spuszczali na wodę ośmiowiosłową szybką łódź.- Po co to, czcigodny Farnaku? - pytał hobbit, stojąc obok tana na dziobie „smoka”.- Jak to „po co”? A popatrz tam, widzisz - płyną za nami obce okręty? To Starch, jeśli mnie wzrok nie myli.Musimy przejąć miejsce przy nabrzeżu, bo inaczej będziemy się bełtali na środku zalewu, póki ktoś nie odpłynie.Folko odwrócił się.Doganiając „smoka” Hjarridiego, z zachodu szybko płynął długi wąski okręt.Widocznie sternik dobrze znał wężowaty i niezbyt szeroki szlak wody, bo okręt nie zwalniał, wręcz przeciwnie - pomagał świeżemu, wydymającemu żagle wiatrowi wszystkimi co do sztuki wiosłami.- Starch, Starch to jest, nikt inny tylko Starch - mruknął Farnak.- Nie honor nam zostawać z tyłu! Hej, zuchy, śpicie tam czy jak? Teraz nas nie wyprzedzi - dokoła rafy.Ale w porcie też spuści łódź - tam się nie da ścigać okrętem; wtedy zmierzymy się! A na razie możemy się wlec.Tak też się stało.Okręt Starcha zbliżył się na styk do „smoka” Farnaka.Folko widział, jak i z tamtej jednostki spuszczona zostaje łódź.- No i dopłynęliśmy - rzucił Farnak, zwracając się do stojącego obok hobbita.Ledwo poruszając wiosłami, „smok” wsuwał się w wąski przesmyk, prowadzący do obszernej umbarskiej zatoki.Mogła ona zmieścić w sobie tysiące i tysiące statków: głęboka, wspaniale chroniona przed wiatrami lepszego postoju dla floty nie można było sobie wyobrazić.Z północy i południa otaczały ją góry.Na szczytach hobbit dojrzał wieże strażnicze; przełęcze przegradzały mury.- Żeby od morza nie wtargnęli - wyjaśnił tan.Sama twierdza wyrastała prosto z zielonkawych wód zatoki.Szare mury z czarnymi arkami tuneli przystani, w których cumowały statki, wystawały z fal [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •