[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ujrzałem trzy wielkie konstrukcje, niby bloki, wykonane z masy nieznanego mi pochodzenia, tak wysokie, że moje światło nie dosięgało ich szczytów.Pomiędzy nimi znajdowało się mnóstwo skrzyń, pudeł i pakunków.Tego składu nie mógł już stworzyć sam Lugard.Stanowił zapewne owoc planu, który nigdy nie został wcielony w życie.Do każdej konstrukcji prowadziły pojedyncze drzwi.Poza tym nie miały one żadnych innych otworów.Jeżeli kiedykolwiek konstrukcje te były zamknięte, z pewnością pootwierał je Lugard.Zapewne użył tego samego klucza, czyli metalowej płytki, którą otwierał Butte.Pierwszy z bloków, który zwiedziłem, przeznaczony był na centrum dowodzenia, a może i centrum łączności.Miał trzy poziomy, na każdym z nich znajdowały się dwa pomieszczenia.W jednymi z nich natknąłem się na dwa biurka, mnóstwo skoroszytów, i stanowisko do pracy z komputerem.W kolejnym znajdowały się urządzenia i przyrządy niemal tak skomplikowane jak w pokoju dowodzenia w Butte Hold.Spróbowałem uruchomić system.Nie wiem, czego się spodziewałem — może tego, że dowiem się, co dzieje się na powierzchni planety; w każdymi razie po kilku próbach zaniechałem moich wysiłków, niczego nie osiągnąwszy.Na najwyższym poziomie konstrukcji znajdowały się cztery łóżka, ustawione w prostych pomieszczeniach mieszkalnych.Rozejrzawszy się po nich stwierdziłem, że nikt nigdy ich nie używał.W kolejnym budynku, w pomieszczeniach zajmujących całe piętra, znajdowały się jedynie łóżka i, na środku, wielkie stoły.W rogu wydzielone były małe pomieszczenia kuchenne, ze wszelkimi możliwymi urządzeniami do przygotowywania posiłków.Były tu nawet zlewy, a z kurków ciekła czysta, zdrowa, chłodna woda.Trzeci budynek pełen był pulpitów kontrolnych, jednak z całą pewnością nie miały one nic wspólnego z łącznością.Przyjrzawszy się im bliżej, uznałem, że to miejsce miało służyć do odpalania rakiet i innych śmiercionośnych ładunków.Tych jednak zapewne nie zdążono zainstalować na powierzchni planety, a jeśli nawet je zamontowano, to zamiary ich uaktywnienia spełzły na niczym w momencie, kiedy ostatni oddział Bezpieczeństwa otrzymał rozkaz wylotu w przestrzeń.Powróciłem do bloku, w którym znajdowały się łóżka.Ich ramy uznałem za jedyne konstrukcje, które mogłyby posłużyć jako nosze.Dużo czasu straciłem, zanim oderwałem jedna z nich.Popatrzyłem na zegarek.Na powierzchni Beltane zapewne zapadł już zmrok, chociaż tutaj nie miało znaczenia, czy jest dzień, czy noc.Sprawdziłem, że wszystkie budynki mają urządzenia do ogrzewania powietrza.Wszystkie funkcjonowały znakomicie.Uznałem, że natrafiłem oto na lepsze schronienie, niż mogłem się spodziewać.Rama, wyrwana z łóżka, okazała się trudniejszym bagażem, niż przypuszczałem.Poza tym, nie znalazłem żadnej liny, która posłużyłaby do przywiązania do niej Lugarda i opuszczania go w dół podczas pokonywania schodów, złożonych ze skalnych półek.Zabrałem na wszelki wypadek kilka prześcieradeł; być może da się je podrzeć na pasy, które zastąpią liny.Wspinaczka w górę kosztowała mnie tyle sił, że, gdy wreszcie dotarłem na najwyższą półkę, oddychałem z ogromnym trudem.Moje nogi buntowały się przed dalszym marszem, jednak zdawałem sobie sprawę, że nie czas teraz na odpoczynek.Powoli ruszyłem w kierunku czekających na mnie Wędrowców.Ramę ciągnąłem za sobą, co chwilę zmieniając ręce.Podskakiwała na skałach, obijała się o ściany, co wywoływało taki hałas, że wkrótce rozbolała mnie głowa.Spieszyłem się, a jednak co jakiś czas musiałem przystawać i rozprostowywać palce.Stanowczo zbyt długo trwało, zanim wreszcie wyszedłem z bocznego tunelu i, minąwszy ostatni zakręt, ujrzałem przed sobą światło lampy.Ujrzałem przed sobą jakiś cień i po chwili promienie mojej latarki padły na Thada.Przypatrywał mi się przez chwilę z niedowierzaniem, po czym, od razu prawidłowo oceniwszy sytuację, chwycił za ramę.Ręce bolały mnie tak bardzo, że sam ją puściłem, pozwalając mu ciągnąć ją na ostatnim odcinku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]