[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nosili też ozdobione drogimi kamieniami paski, szerokie kołnierze, pierścienie i naramienniki.Wszyscy mieli ciemne włosy, a sploty dam były zaczesane do góry i przytrzymywały je szpilki o główkach z klejnocików albo diademy tak bogato wysadzane klejnotami, jakby ich właścicielki zdjęły z nieba gwiazdy, żeby się nimi przystroić.Mężczyźni również nosili diademy ze złota, srebra lub czerwonego metalu, którego dotąd nie widziałem, ale tylko z jednym dużym klejnotem nad czołem.Wśród nich, tak jak myślałem, rzeczywiście przebywały inne istoty.W pobliżu wysokiego stołu zobaczyłem kobietę z takiej samej rasy jak leśna dama.Dostrzegłem też mężczyznę - jeśli to był mężczyzna - który nie miał na sobie żadnego odzienia.Na jego piersi krzyżowały się dwa zdobione szlachetnymi kamieniami pasy.Jego ciało porośnięte było sierścią, twarz pokrywał delikatny puszek, a z czoła wyginały się ku górze i do tyłu rogi o czerwonym odcieniu jak jego oczy.Nad głową innego z kolei stwora wznosiły się złożone skrzydła.Siedział parę miejsc dalej ode mnie, ale gdy pełen podejrzeń właśnie starałem się lepiej mu przyjrzeć - mógłby być jednym ze znanych mi latających monstrów - zaskoczyło mnie lekkie dotknięcie.Ktoś położył dłoń na mojej ręce.- Czy oszołomiło cię wiosenne wino, panie? Rozglądasz się wokół jak ktoś, kto nigdy tu nie ucztował.Jej głos był cichy, a przecież usłyszałem go wyraźnie wśród gwaru rozmów.Odwróciłem powoli głowę, żeby zobaczyć, kto siedzi na prawo ode mnie i kto odzywa się do mnie w moim własnym języku.Ta kobieta miała ciemną cerę i włosy.Nawet w porównaniu z moją ogorzałą twarzą jej lico było znacznie ciemniejsze i ta barwa nie miała nic wspólnego z dotknięciem słońca czy wiatru.Na pewno była wysoka, ponieważ musiałem podnieść nieco wzrok, żeby spojrzeć jej w oczy.One także były brązowe, czerwonobrązowe jak bursztyn tak bardzo ceniony przez mój lud.Proste czarne brwi rysowały się na gładkim czole.Miała władcze spojrzenie osoby przyzwyczajonej do rozkazywania.Miodowo-bursztynowa plama, która zwróciła przedtem moją uwagę, okazała się płaszczem, który piękna kobieta odrzuciła teraz do tyłu, kładąc rękę na mojej.Pod nim nosiła żółtą jak dojrzałe zboże szatę, która obciskała jej bujne piersi i wąską talię.Między piersiami spoczywał bursztynowy wisior zawieszony na sznurku czarnych i brązowych paciorków z bursztynu.Przedstawiał dwanaście snopów zboża przewiązanych obwieszonym gronami pędem winnej latorośli.Nieznajoma była uczesana w koronę z warkoczy i zamiast błyszczącego od drogich kamieni diademu czy ozdobnych szpilek nad jej czołem tkwił duży bursztyn, większy od wisiora, ale o takim samym wzorze, przymocowany do opaski z czerwonego złota.Byłem tak oszołomiony i zaskoczony własnymi odczuciami, które zupełnie nie pasowały do tego czasu i miejsca, że nie odpowiedziałem.Ona była.Nie potrafiłem znaleźć właściwych słów, kiedy przyszedł mi do głowy dziwaczny obraz gotowego pod siew pola, pojawiły się także inne, mniej niewinne myśli, gdy moje ciało zareagowało na rosnące we mnie podniecenie.Uśmiechnęła się i jej uśmiech był zaproszeniem; tylko wielkim wysiłkiem woli nie ruszyłem się z miejsca.Nie cofnęła też ręki, którą położyła na mojej dłoni.Zaciskając zęby powstrzymałem się i nie chwyciłem jej palców, by przyciągnąć ją do siebie.Wtedy wyraz jej oczu zmienił się i pojawiło się w nich zaskoczenie.Potem pojawiło się coś jeszcze, gdyż właśnie w tej chwili zorientowała się, kim naprawdę jestem.Nie biesiadnikiem, tylko zaplątanym w sieć czarów obcym, który bezprawnie trafił tutaj.Teraz nie mógłbym się poruszyć, choćbym nawet posłuchał impulsu, który pchał mnie do działania.Zatrzymały mnie bursztynowe oczy.Moja sąsiadka chwyciła drugą ręką ozdobny wisior.Czekałem, aż ogarnie ją gniew i nazwie mnie oszustem, łajdakiem i złodziejem dziedzictwa, które nigdy nie miało do mnie należeć.Ona jednak przyjrzała mi się w zamyśleniu.Później jej palce poruszyły się i mocno zacisnęły wokół mojego przegubu.Nie sądzę, bym zdołał się uwolnić nie wytężywszy wszystkich sił.Nigdy nie przypuszczałem, że jakaś kobieta będzie mnie trzymać w taki sposób.Piękna dama znów się odezwała.Był to rozkaz i musiałem go posłuchać.- Pij!Na stole obok mojej lewej ręki stała czara.Wykonano ją z ciemnego drzewa i jej obecność w tym miejscu wydała mi się dziwna i jakby niestosowna.Wyrzeźbiono na niej głowę mężczyzny z rasy tak podobnej do naszej, że mógłbym nazwać go człowiekiem, gdyby nie skośne oczy, zaostrzony podbródek i kręcone włosy.Na jego twarzy malowało się ironiczne rozbawienie, zręcznie podkreślone wyrazem oczu i skrzywieniem warg.Mężczyzna ten nosił diadem w kształcie jelenich rogów.Czara była wypełniona po brzegi płynem.Gdy ją podniosłem do ust, napój zaczął wrzeć i bulgotać.Nie był gorący, jak mogłoby się wydawać; raczej chłodny, ale spływając w głąb mojego ciała rozsiewał ciepło i coś jeszcze, coś, co rozgrzało mi krew i nasiliło pożądanie.Pijąc wpatrywałem się znad krawędzi czary w moją sąsiadkę i zobaczyłem, jak na jej usta wypływa powoli tęskny uśmiech.Później roześmiała się cicho, nie przestając gładzić wisiora spoczywającego między jej piersiami, które były tak bujne i twarde.- Dobre to spotkanie i dobry będzie jego wynik - przemówiła do mnie.- Masz już w sobie pewną moc, człowieku z przyszłości, gdyż inaczej nie znalazłbyś się między nami.- Nachyliła się ku mnie.Z jej ciała albo z szat - gotów byłbym jednak przysiąc, że ten zapach wionął z jej ciała - napłynęła woń, od której zakręciło mi się w głowie.Przez chwilę siedziałem jak sparaliżowany, nie mogąc odstawić na stół czary, ani uwolnić z jej uścisku ręki.Byłem więźniem, z którym igrała nieznajoma piękność.- Szkoda, że nasze epoki nie leżą jedna na drugiej, byś mógł zaspokoić pragnienie, które teraz cię pali - ciągnęła.- Ale zabierz to ze sobą, zbłąkany wędrowcze, i podaruj odpowiedniej niewieście we właściwym czasie i miejscu.Pocałowała mnie w usta.Od dotknięcia jej warg przebiegł mnie płomienny dreszcz.Wino, którym mnie poczęstowała, w inny sposób rozgrzało moje ciało.W owej chwili zrozumiałem, że żadna kobieta nie będzie dla mnie tym, czym ta mogłaby być.- Nie, to nie tak - szepnęła odsunąwszy się nieco.- W odpowiednim czasie pojawi się taka.Ja, Gunnora, obiecuję ci to.Zjawi się, a rozpoznasz ją dopiero, kiedy przyjdzie pora.Napiłeś się z czary Łowcy.Dlatego będziesz szukał, aż znajdziesz.Swoją ręką pokierowała moimi palcami, kreśląc tamte symbole - czy były to runy, czy też nie - ale do tyłu.I znów stała się zamazaną barwną plamą, a jednak wciąż czułem uścisk jej dłoni.Trzy razy i jeszcze trzy.Znalazłem się w ciemnościach.Moja podróż się skończyła.Czy podróżowałem tylko w czasie, czy i w przestrzeni?Siedziałem przy kamiennym stole.Wielka sala była pusta, zimna i zalegał w niej gęsty mrok.Ściskałem coś w lewym ręku.W blasku rozjarzonych run spostrzegłem, że trzymam połyskującą srebrem czarę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •