[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po dwudziestu minutach natknęli się na kolejną ścianę, lecz tym razem Kosti nie tracił ducha.- Weź tę swoją rurkę.Frank, i zrób coś z tą skałą - podsunął Murze rozwiązanie.Ale steward nie sięgnął po flet.Dokładnie przyglądał się nowej przeszkodzie.Nie był to tym razem wyjątkowo gładki materiał, z którego zrobiono poprzednie drzwi i budynki w mieście Przodków.Teraz mieli przed sobą zwyczajną, chropowatą skałę.- Nie sądzę, żeby moja fujarka na cokolwiek się przydała - powiedział spokojnie.- To koniec drogi i nie ma tu żadnego przejścia.- Ale ten korytarz na pewno gdzieś prowadzi! - zaoponował Dan.- Niewątpliwie tak.Są na pewno w tym tunelu drzwi, których nie widzimy, i zestawy dźwięków, które służą do ich otwierania, ale nie sądzę, żeby było rozsądne zajmować się ich szukaniem w tej chwili.Wróćmy lepiej do tego kanału powietrznego.Jeśli są tam jakieś przejścia, to może dotrzemy do następnego korytarza.Ruszyli zatem w drogę powrotną.Tak jak stwierdził Kosti, tunel był duży: on i Dan mogli się spokojnie w nim poruszać na czworakach.Nie było w nim również kurzu tak dokładnie pokrywającego boczny korytarz.Po kolei wskoczyli w ciemny otwór.Zabrakło im nagle nikłego światła korytarzy - ściany tunelu nie jaśniały pożytecznym, choć upiornym blaskiem.Mura kroczył z latarnią w ręku jako pierwszy.Nie mogli narzekać - rozmiary kanału były odpowiednio duże, a w dodatku owiewał ich chłodny, rześki wiatr.Przeszkadzało im jedynie nieustające dudnienie, które wdzierało się poprzez ramiona i nogi w głąb ciał.Steward wyłączył lampę.- Światło przed nami - rozległ się jego ochrypły szept.Gdy oczy Dana przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegł to samo - krążek bladej szarości.Znaleźli więc koniec kanału.Gdy zbliżyli się do wylotu, coraz wyraźniej widzieli zamykającą go kratę.Steward przywarł do niej pierwszy i wówczas Dan usłyszał, jak nieustraszony dotychczas człowiek z trudem łapie oddech.Gdy Mura na powrót przylgnął do ściany kanału, jego miejsce zajął Dan.Zobaczył ogromną przestrzeń - całe wnętrze góry najwyraźniej zostało wydrążone.Zamiast skalnej ściany wznosiła się przed nimi osobliwa konstrukcja.Była to budowla bez dachu, której mury zewnętrzne kończyły się jakieś dwa metry poniżej kraty kanału wentylacyjnego.Nie były one jednak proste, lecz powyginane i powykręcane.Utworzone w ten sposób pomieszczenia zupełnie nie przypominały ziemskich pokoi i kajut.Korytarze nie miały początku i wiodły do ośmio– lub sześciokątnych sal bez drzwi.Widać też było całe szeregi połączonych bez celu izb - żadna ze skrajnych nie posiadała jednak ani wejścia, ani wyjścia.Ściany miały około metra grubości, toteż człowiek mógłby po nich spokojnie spacerować, usiłując dociec sensu istnienia tego labiryntu.Mógłby też przejść na drugą stronę.Dla Branżowców nie było drogi powrotnej, więc na taki właśnie spacer będą musieli się odważyć.Dan cofnął się, aby i Kosti zobaczył, co go czeka.Mechanik zadziwiony przyglądał się tajemniczej strukturze.- Czemu to służy? - mruknął.- To przecież nie ma sensu…- Na pewno nie jest to zgodne z naszym rozumieniem celowości - zgodził się Mura - ale masywność tej budowli sugeruje, że stworzono ją z określonego powodu.Nikt przecież nie wznosi takich gmachów dla zabawy.Dan jeszcze raz przysunął się do kraty.- Będziemy musieli przez to przejść…- No pewnie, a potem wyrosną nam skrzydła, tak? - ironizował Kosti.- Możemy zsunąć się na szczyt tego muru -jest dostatecznie szeroki, żeby po nim iść.W ten sposób dotrzemy na drugą stronę.Kosti zamilkł.Potem swoimi wielkimi.dłońmi zaczął sprawdzać osadzenie kraty.- Trochę potrwa, zanim ją wyciągniemy.- Wyjął ze swej torby podręczny zestaw narzędzi i zajął się piłowaniem.W czasie tego postoju zjedli kolejne, skąpe racje ze swych zapasów.Światło groty pozostawało niezmienione, toteż zupełnie nie zdawali sobie sprawy z pory dnia.Ich zegarki nadal działały i wskazywały popołudnie, ale równie dobrze mógł to być środek nocy.Kosti połknął swoją porcję skondensowanego pokarmu i wrócił do pracy przy kracie.Minęły dwie godziny, zanim odłożył narzędzia.- Gotowe! - pchnął ostrożnie metalową siatkę, a ta zwinęła się i przejście stało przed nimi otworem.Kosti jednak nie ruszył się z miejsca, jak tego oczekiwał Dan.Cofnął się tylko i pozwolił kolegom przejść.Mura wsunął głowę w otwór, a następnie spojrzał w tył na Dana.- Ktoś musi mi pomóc zejść na mur - jestem za niski…Wyciągnął ręce i Dan zacisnął dłonie wokół jego nadgarstków.Powoli spuszczał się z kanału, ale w pewnym momencie niebezpiecznie pociągnął za sobą młodszego kolegę.Dan straciłby równowagę, gdyby nie natychmiastowa reakcja Kostiego, który chwycił go za biodra i tym samym uchronił obu Branżowców przed upadkiem.- Udało się! - Mura przesunął się o parę kroków w prawo i czekał.Teraz Dan opuszczał się w dół.- Powodzenia! - usłyszał nagle słowa Kostiego.Dostrzegł również, że mechanik cofa się w głąb kanału, zamiast czekać u jego wylotu na swoją kolej.- O co ci chodzi? - zapytał Dan zaskoczony zachowaniem kolegi.- Ten odcinek drogi musicie pokonać sami - odpowiedział mu spokojnie Kosti.- Nie mam zdrowia na takie wysokości.Nie utrzymałbym równowagi na tych murach: po dwóch krokach byłoby po mnie.Dan zapomniał o chorobie tego potężnego człowieka.Ale co mieli teraz zrobić? Jedynym wyjściem dla nich było pokonanie tego labiryntu ścian, a tymczasem Kosti nie mógł po nich chodzić.Nie zostawią go przecież tutaj…- Posłuchaj, chłopcze - kontynuował mechanik.- Wy dwaj musicie iść dalej.Ja tu zostanę.Jeśli jest stąd jakieś wyjście, a wy do niego dotrzecie, to i mnie być może uda się przejść przez te mury.Gdybym poszedł z wami teraz, mielibyście tylko kłopot.Uwierz mi, tak jest lepiej.Może tak rzeczywiście było lepiej, ale Dan nie mógł się na to zgodzić.Parę sekund później nie miał już jednak nic do powiedzenia: silne dłonie mechanika trzymały go jeszcze przez chwilę, lecz gdy tylko stopy Dana dotknęły podłoża, Kosti zwolnił uchwyt.- Kosti nie idzie z nami.Mówi, że nie dałby rady.Mura skinął głową.- Tak, przejście po tych murach byłoby dla niego udręką.Ale jeśli znajdziemy wyjście, wrócimy tu i przeprowadzimy go przez labirynt.Bez niego będziemy się szybciej poruszać, i on o tym wie.Dan mimo wszystko czuł się tak, jak gdyby zdradził Kostiego.Niechętnie ruszył w ślad za pewnie stąpającym Murą, który od razu skierował się w głąb pogmatwanej budowli.Ściany miały około sześciu metrów wysokości, a w pokojach i korytarzach brak było jakiegokolwiek wyposażenia.Wszystko wyglądało tak, jakby od paru wieków nikt do tych miejsc nie zaglądał.Mura skierował snop światła w dół, do niewielkiego pomieszczenia i wydał z siebie stłumiony okrzyk.Dan przysunął się bliżej, chcąc zobaczyć powód przerażenia stewarda.W kącie leżał stos białych ludzkich kości.A więc ktoś kiedyś tu mieszkał, ktoś, kto pozostał tu na całą wieczność.Przyjrzeli się rozrzuconym wokół strzępom ubrania.Dostrzegli również błyszczący metal - doskonale zachowane kajdanki.- Więzień - powiedział steward powoli.- Człowiek, którego by tutaj zamknięto, może błądzić po labiryncie przez całe lata i nigdy nie znajdzie wyjścia…- Czy w takim razie ten tutaj jest już od czasów… - Dan nie potrafił nawet określić ilości wieków, które minęły od zniszczenia miasta i spalenia planety.- Nie, nie sądzę.Ten jest z rasy ludzkiej i chociaż zmarł wiele lat temu, to jednak nie aż tak dawno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •