[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie podpatrywać, lecz liczyć musisz, szybko i uważnie.Racho­wać należy od jednego do tysiąca, obracając się wokoło.Liczenie trze­ba rozpocząć od aftoby najwyższej, tej ze srebrnym ornamentem.Dzban tysięczny będzie owym Sezamem, kryjącym w swoim brzuchu skarb Ali-Baby.Nie zdążysz doliczyć do tysiąca, otrzymasz natychmiast dwieście kijów poniżej pleców oraz przewodnika, który bez zwłoki wy­wiedzie cię z Kotliny Fergańskiej i porzuci w piaskach stepowych.Bia­da twojej głowie, jeśli ponownie pojawisz się kiedyś w murach Kokandu.Po tych słowach Umarkuł podniósł klepsydrę, odwrócił ją i dodał:- Pamiętaj, wędrowcze, liczyć możesz tylko do chwili wskazanej przez czasomierz.Wielmoża mówił głosem spokojnym, gdyż dobrze wiedział, co mówi.Nie darmo zabezpieczył klepsydrę przed przykrą niespodzianką.Z sa­mego rana odsypał z niej piasku tyle, że Bobonazarowi, najszybszemu rachmistrzowi Kokandu, wystarczało go zaledwie na dobrnięcie do dwustu pięćdziesięciu.Na liczeniu do tysiąca musi się więc potknąć nie­znajomy włóczęga.Nic go dzisiaj nie zdoła ocalić.Aj, aj, to będzie wspaniałe.Druga rzecz nie mniej wspaniała to wdzięczność ze strony chana za przełamanie sprytu zagadkowego władcy Osłakłapoucha.Wdzięczność, która powinna wyrazić się nie jeno w złocie, ale i w dworskich zaszczytach.Uszczęśliwionemu i zadufanemu wielmoży umknęła z pamięci prze­stroga zapisana w kronikach przez wielkiego poetę Wschodu, Muhammada Hafiza, a głosząca, iż “najlepszym reżyserem przygotowywanych widowisk bywa nie człowiek, lecz los".Gdyby Masud Umarkuł znał ów werset, nie cieszyłby się przed czasem niczym wół orzący ziemię na wspomnienie pełnego żłobu.Dostojnicy zgromadzeni w komnacie nie zwracali uwagi na misy pa­chnącego jadła, z napięciem wpatrywali się w Hodżę Nasreddina i mie­dziane naczynia, bogato zdobione przez mistrzów czekanki.Otwór każdego dzbana przykrywała dłońmi piękna dziewczyna, o licu brzoskwini, krągłych jabłkach piersi i wargach czerwieńszych od granatu, do tego strojna w szaty zwiewne, wiele obiecujące.Oczywiście smagłolice Czerkieski nie pojawiły się tutaj przypadkowo.Ich widok miał zmącić myśli mężczyzny, nie pozwolić mu na skupienie uwagi i nazbyt szybkie rachowanie dzbanów.Pomny na blask urody czarnobrewych niewolnic mędrzec bucharski - mężczyzna wszakże - przesłonił oczy starannie dłonią i zastanowił się chwilkę.Potem obrócił się dookoła i rzekł wskazując na jedną z mie­dzianych aftob:- Ta oto będzie dzbanem tysięcznym.Głuchy jęk wyrwał się spod zawiedzionych serc wielmożów Kokandu.- Co? Jakże to? - wystękał przerażony Umarkuł.- Skąd wiesz? Kto ci podpowiedział? Niemożliwe, abyś o własnych siłach równie szybko rozwikłał tajemnicę bezpiecznie ukrytą przed wzrokiem śmiertelnych istot.Jedynie z pomocą smrodliwych dżinów mógłbyś przeskoczyć gra­nicę wyznaczonego czasu.Spójrzcie, o dostojni świadkowie, wszakże Tadżyk Bobonazar, rachmistrz niezmiernie biegły w swym rzemiośle, nie dobrnął jeszcze do pierwszej setki.A piasek w klepsydrze dopiero zaczął się sączyć.- Panie, aby poznać głębię rzeki, wcale nie trzeba wyczerpywać z niej wszystkiej wody - odpowiedział zagadkowo Hodża Nasreddin, wy­trząsając z brzucha aftoby sakiewkę śnieżnobiałych pereł ukrytą pod warstwą grochu.Po czym, nie zatrzymywany przez nikogo, opuścił go­ścinne nad wyraz progi Umarkuł owego domostwa.Dostojnicy rozeszli się w ponurym milczeniu.I tym razem nie udało się pognębić tajemniczego włóczęgi.Masud Umarkuł z wściekłości do­stał ataku indyjskiej drżączki.Zieleniał i czerwieniał na przemian.Ostatnia szansa ocalenia honoru - a może i pereł? - tkwiła jeszcze w informacjach zgromadzonych przez Wielkie Ucho Kokandu.Świąto­bliwy derwisz zapewne znalazł już coś, co pozwoliłoby skompromito­wać nieznajomego łazęgę w oczach władcy.Skrywając niepokój na dnie duszy Umarkuł wrzasnął na sługi, aby podprowadzili mu wierz­chowca.Nie zwlekając wdrapał się na siodło i okładając achałtekina batogiem pogalopował nad kanał, gdzie na Moście Ściętych Głów go­dzinami zwykł wysiadywać przywódca szpiegów kokandzkich.Nadaremnie wielmoża zaglądał pod spiczaste czapy derwiszów.Na próżno wypytywał o wszystkowiedzącego starucha-kałandara.Na nic zdały się groźby, na nic przesłodzone słowa i obietnice.O losach wielouchego derwisza nikt nic nie słyszał.Albo nie chciał słyszeć.Siły opadły Umarkuła.Raptem pociemniało mu w oczach.Powoli osunął się na gliniany występ muru.Jęknął rozpaczliwie z trudem łapiąc oddech.Łatwiej igłą studnię wykopać niźli dowiedzieć się czegokolwiek o zaginionym bez śladu Wielkim Uchu Kokandu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •