[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie Lina grali w piłkę noŜną z pałkarzami.Następnego dnia o świcie do obozowiska za wioską Yapchiprzybyła mała grupa Tybetańczyków.Anya na odgłos ich kro-ków, sądząc, Ŝe to przybywa karawana, pobiegła do wylotu ma-łego jaru i stanęła jak wryta.Zobaczyła jakąś kobietę kuśtykającąo lasce, za nią zaś powłóczącego nogami małego chłopca, zestopami zwróconymi do wewnątrz i struŜką śliny zwisającą z ust.Towarzyszyła im czwórka innych, kobieta z oczyma przesłonię-tymi kataraktą, prowadzący ją nastoletni chłopiec oraz krzepkimęŜczyzna w obszarpanej chubie niosący wątłą kobietę, któraspała w jego ramionach jak dziecko.Stali w milczeniu, wodząc wzrokiem po śpiących postaciach.-Jego tu nie ma - powiedziała cicho Chemi tonem przepro-sin i nagle Shan zrozumiał.Do Yapchi ściągali chorzy.Prawdo-podobnie szli całą noc, mając nadzieję zastać tu lamę uzdrowicie-la.Pasterz niosący kobietę ułoŜył ją na kocu i potarł oczy.Shanowi zdawało się, Ŝe widzi łzy.-Ale spotkałam go - dodała Chemi weselej.- Wyleczyłmnie.Kulawa kobieta z niedowierzaniem uniosła wzrok.-Ten, którego szukamy, jest kimś z dawnych dni.Słyszeli-śmy pogłoski z gór.Ale oni.oni wszyscy juŜ dawno pomarli.Czasem moŜna się tylko kierować pogłoskami.- Głos uwiązł jejw gardle i utkwiła wzrok w ziemi.- Niektórzy mówią, Ŝe onprzyszedł zająć tron Siddhiego.Niektórzy mówią, Ŝe przybył zbayalu, by ulŜyć naszym cierpieniom.-Spotkałam go - powtórzyła z naciskiem Chemi.- Wyle-czył mnie.Kobieta o kuli spojrzała na nią z otwartymi ustami, jakby do-piero teraz dotarły do niej te słowa.-Lha gyal lo - powiedziała suchym, chrapliwym głosem inagle się zachwiała.Chemi przyskoczyła do niej i kobieta padław jej ramiona.Shan podszedł do małego ogniska w głębi jaru i przyniósłherbatę dla chorej.298-Co ona miała na myśli, mówiąc o tronie Siddhiego? - za-pytał, podając czarkę Chemi.-To stara historia - odparła nerwowo.Zerknęła na niego izaraz odwróciła wzrok.-Chodzi o ruch oporu - szepnął Lokesh, który pojawił sięnie wiadomo skąd i uklęknął obok chorej kobiety.- Słyszałem,jak rozmawiali o tym purbowie, bardzo podnieceni.Podobnosetki lat temu pewien lama o imieniu Siddhi zorganizował w tymregionie opór przeciwko mongolskim najeźdźcom.Zmobilizowałludzi jak nikt przed nim i sprawił, Ŝe Mongołowie nigdy juŜ niewrócili na te ziemie.-W górach było pewne miejsce, w którym często przeby-wał - podjęła opowieść Chemi - mała łąka wysoko na stoku góry.Jest tam skała w kształcie tronu, gdzie siadywał i przemawiał doludzi.Ludzie od lat chodzą tam się modlić.Niektórzy mówią, Ŝeon był wojownikiem.Niektórzy mówią, Ŝe był uzdrowicielem,który po prostu dał ludziom nadzieję i siłę.Lokesh dostrzegł sceptycyzm na twarzy Shana.-Oni chcą wierzyć w takie rzeczy - powiedział i wskazałgłową kolejną grupę przybyłych, którzy rozsiedli się juŜ i roz-mawiali ze starszym purbą.- Oni twierdzą, Ŝe wszyscy, nawiele kilometrów dokoła, mówią tylko o Yapchi.Twierdzą, Ŝejeśli prawdziwy lama zajmie tron Siddhiego, przepędzą Chiń-czyków z Yapchi, przepędzą ich z całego regionu.Shan wrócił sam do wioski przytłoczony dziwnym poczuciemwiny, które opadło go nocą.Nie mógł patrzeć w wynędzniałetwarze chorych Tybetańczyków, którzy spoglądali na niego, szu-kając wyjaśnień.Prześladowały go te twarze.Zrobił źle, Ŝe tuprzyszedł, gdyŜ dał ludziom z Yapchi nadzieję, a nie było Ŝadnejnadziei.Pekin odkrył piękną dolinę i przekazał ją spółce naftowejoraz jej amerykańskim partnerom.Równie dobrze mogło ją prze-jąć wojsko i zbudować tu nową bazę rakietową, gdyŜ takie przed-sięwzięcie jak to przez długie lata nie zostanie zlikwidowane czyprzeniesione.W Chinach była tylko jedna rzecz bardziej niepo-wstrzymana niŜ marsz wojska - marsz postępu gospodarczego.Gdy firma natrafi na ropę, przeorze całą dolinę, wyssie z niejwszystkie siły Ŝyciowe, obedrze ją ze wszystkiego, co przedsta-wia jakąkolwiek wartość, i w końcu pozostawi ją skaŜoną i pustą.299Shan spędził cztery lata w obozie pracy, budując drogi, ŜebyPekin mógł tu prowadzić ekspansję gospodarczą, drogi penetru-jące doliny przeoczone przez pierwszą falę chińskiego osadnic-twa.Najgorszą torturą zadawaną tybetańskim więźniom było nietyle zmuszanie ich do rozbijania skał na wysokich górskich prze-łęczach, by cięŜarówki mogły trawersować strome stoki, ile zmu-szanie ich, Ŝeby się przyglądali, jak w kolejnej dolinie otwartejdla zewnętrznego świata wycina się kaŜde drzewo, wydzieraziemi kaŜdą Ŝyłę węgla.Wioska Yapchi wyglądała na jeszcze bardziej opustoszałą niŜpoprzedniego dnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]