[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Położył przed nią jej list do amerykańskiego przedsiębior­stwa.- Zdajecie sobie sprawę, że kłamaliście mi, udając, że nic nie wiecie o zainteresowaniu Jao aparaturą rentgenowską? Czy może naprawdę wierzyliście we własne słowa dlatego, że korespondencja była tylko na wasze nazwisko?- Powiedziałam tylko, że ten sprzęt był za drogi.- Dobrze.Więc skłamaliście nieumyślnie.Sung w roztargnieniu przesunęła wieżę.- Jao prosił mnie, żebym napisała list.Nikt nie doszuki­wałby się niczego podejrzanego w takiej prośbie od szpitala.- Skąd ta cała konspiracja? Dlaczego nie miałby zrobić tego sam?Podniosła skoczka i utkwiła w nim wzrok.- Chodziło o śledztwo.- Potrzebowałby waszej pomocy do obsługi sprzętu.Nie powiedział, na co go potrzebuje?Nadal wpatrywała się w figurę.- Przychodził tu czasem, niezbyt często.Siedzieliśmy tu­taj i graliśmy w szachy.Rozmawialiśmy o Pekinie, o domu.Piliśmy herbatę.To wydawało się.sama nie wiem.Cywilizo­wane.- Zacisnęła obie dłonie na skoczku, wykręcając go, jak gdyby chciała przełamać go na pół.- Więc napisaliście list, żeby pomóc mu w śledztwie.Zna­leźć coś, co zostało ukryte.- Dobrze byłoby być kimś takim jak wy, towarzyszu Shan.Po prostu zadawać pytania.Ale powiedziałam wam już.Są pytania, których zadawać się nie powinno.Wasze zadanie to wyciągać z ludzi prawdę.Niektórzy z nas muszą z nią żyć.- Co to było za śledztwo? - naciskał Shan.- Morderstwo? Korupcja? Szpiegostwo?Sung roześmiała się słabo.- Szpiegostwo w Lhadrung? Nie wydaje mi się.- Do czego on miał zamiar użyć tego sprzętu?Powoli pokręciła głową.- Chciał wiedzieć, czy zmieści się do jednego z jego tereno­wych wozów.Jakiego źródła zasilania wymaga.To wszystko, co wiem.- Dlaczego nie zapytaliście go o to? Był waszym partne­rem od szachów.- Właśnie dlatego.- Otwarła dłoń i spojrzała na skoczka zagubionym wzrokiem.- Podejrzewałam, że był mu potrzeb­ny do otwarcia jednego z ich grobów.A gdybym wiedziała na pewno, nie mogłabym już nigdy pozwolić mu tu siedzieć.Czterysta Czwarta wyglądała jak cmentarz.Z okien i drzwi wyglądały wynędzniałe, pozbawione wyrazu twarze więźniów.Teren obozu okrążały sztywnym krokiem patrole, pilnując, by nikt nie opuszczał baraków.Żołnierze raz po raz oglądali się przez ramię.Stajnia była w użyciu.Shan poznał to - nie po dobiegają­cych stamtąd wrzaskach.Tybetańczycy nigdy nie wydawali krzyku.I nie po zwiększonym ruchu w izbie chorych.Poznał to, bo mijający go oficer niósł zapas gumowych rękawiczek.Sierżant Feng wydawał się zasępiony, gdy wraz z Shanem wszedł przez bramę na teren obozu.Nie odzywając się do pał­karzy trzymających straż w strefie śmierci, szedł, patrząc pro­sto przed siebie, póki nie dotarli do baraku, po czym otworzył Shanowi drzwi i odsunął się, niezdarnym gestem zapraszając go do środka.Wyglądało tu nieomal tak samo jak wówczas, gdy opuścił barak przed sześcioma dniami.Trinle leżał na pryczy, powa­lony zmęczeniem, nakryty kocem aż po czubek głowy.Pozo­stali siedzieli kręgiem na podłodze, słuchając pouczeń jedne­go ze starszych mnichów.Choje Rinpocze przewiązał sobie kolana i plecy oddartym z koca pasem gomthag, aby nie upaść podczas medytacji.Je­den z nowicjuszy przykładał mu z tyłu szmatę do głowy.Była różowa od krwi.Minęło kilka minut, nim dotarły do niego pytania Shana.Zamrugał powiekami i otworzył oczy.Jego spojrzenie pojaśnia­ło.Rozejrzał się po celi skupionym, zaciekawionym wzrokiem, jak gdyby się upewniał, w którym świecie się znajduje.- Wciąż jesteś z nami - odezwał się.Nie było to pytanie, ale powitanie.- Chcę porozmawiać o Tamdinie - powiedział Shan, wal­cząc z supłem ściskającym mu wnętrzności.Zdawało się, że odczuwa ból lamy silniej niż sam Choje.- Rinpocze, co by zro­bił Tamdin, gdyby musiał wybierać między obroną prawdy i obroną tradycji? - zapytał.Ze wszystkich tajemnic, w które obfitowała jego sprawa, najbardziej trapiła go niejasność motywów zabójcy.Tamdin był obrońcą wiary, a jego ofiary kalały wiarę.Ale dlaczego pozwalał, żeby za jego zbrodnie ginęli niewinni mnisi? To tak­że było kalanie wiary.- Nie sądzę, by Tamdin dokonywał wyboru.Tamdin dzia­ła.To chodzące sumienie.I nóż rzeźnicki, pomyślał Shan.- Chodzące sumienie - powtórzył lama.Shan rozważył te słowa w milczeniu.- Kiedy byłem młody - odezwał się po chwili Choje - ma­wiano, że w pobliskiej wiosce żył pewien człowiek, który mo­dlił się do Tamdina o pomoc, jednak nigdy jej nie otrzymał.Ten człowiek wyparł się Tamdina.Twierdził, że jest tylko zmy­śloną postacią z obrzędowych tańców.- Nie spotkałem ostatnio wielu ludzi, którzy byliby skłon­ni nazwać Tamdina wymysłem.- Nie.Wymysł nie jest dla niego właściwym określeniem.- Choje uniósł przed twarz Shana zaciśniętą dłoń.- To jest moja pięść - powiedział, po czym rozprostował palce.- Teraz nie ma już pięści.Czy przez to stała się wymysłem?- Chcesz powiedzieć, że w pewnym momencie każdy może stać się Tamdinem?- Nie każdy.Chcę powiedzieć, że istota Tamdina może ist­nieć w czymś, co nie zawsze jest Tamdinem.Shan przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę na temat demona.Jeśli niektórzy mogą stać się buddami, powiedział wtedy Choje, to inni zapewne mogą się stać tamdinami.- Jak ta góra - wyszeptał.- Góra?- Szpon Południowy.Jest górą, ale ukrywa coś jeszcze.Święte miejsce.- Mamy tak mały skrawek świata - powiedział Choje, tak cicho, że Shan musiał nachylić się do jego ust.- Są inne góry, Rinpocze.- Nie.Nie w tym rzecz.To.- Ogarnął ramieniem wnę­trze baraku.- Świat nie zwraca na nas uwagi.Tak wiele już czasu upłynęło, tak wiele jeszcze upłynie.Tak wiele miejsc.Jesteśmy drobiną pyłu.Któż z zewnątrz miałby się o nas trosz­czyć? Jesteśmy zdani tylko na siebie.Nasze istnienia zajmują chwilowo to miejsce.To wszystko.To znaczy tak niewiele.Jego słowa przejęły Shana dreszczem.Miało się stać coś strasznego.- Wy nigdy nie wrócicie na tę górę, prawda? - Z lękiem uniósł wzrok na Choje.- Bez względu na to, co będzie.Nie możecie dopuścić do zbudowania tej drogi.O to w tym wszystkim cho­dzi.- Dlaczego to było takie ważne? Czyżby tu właśnie popeł­nił błąd, nie zwracając należytej uwagi na sekret góry?- Budzić się co dzień przez pięćdziesiąt czy przez sto lat nie jest w końcu żadnym wielkim dokonaniem - odparł Choje z pogodnym uśmiechem.- To tak, jakby dowodzić, że twoja drobina pyłu jest większa od mojej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •