[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ekranie Coy oznaczałwoskowym ołówkiem kursy po liniach prostych według kątomierzy, podczas gdy napokładzie były konie, które zjadały drewniane kontenery, w których musiały też byćkonie, a milczący kapitanowie wchodzili i schodzili z mostku, nie odzywając się doniego ani słowem.Szara, spokojna woda wyglądała jak pomarszczony ołów.Deszczpadał na morze, porty, dzwigi i statki transportowe.Siedzący na pachołkach mężczyznii kobiety, nieruchomi, zmoczeni deszczem, byli zatopieni w oceanicznych marzeniach.A tam w dole, obok dzwonu z brązu w środku błękitnej kuli, spokojnie spały wieloryby519ze zmarszczkami skóry w kształcie uśmiechu, głową w dół i ogonem pionowo w górę,zawieszone między dwiema wodami, w nieważkim wielorybim śnie.* * * Carpanta trochę się zakołysała i zwiększył się jej przechył.Coy na wpół otworzyłoczy w ciemności kajuty, opatulony w przyjemnym cieple, które powoli przywracałożycie jego odrętwiałemu ciału, wciśniętemu przez pochylenie łodzi między koję i ka-dłub.Leżał zdrów i cały, udało mu się wyrwać z gardzieli morza, bezlitosnego w swoichkaprysach i nieprzewidywalnego w swej dobroci.Był na pokładzie łodzi prowadzonejprzyjaznymi dłońmi i mógł spać, ile tylko zechce, niczym się nie przejmując, bo inneoczy i inne ręce czuwały nad jego snem, prowadząc go do widma zatopionego statku,oczekującego w mroku, w którym i on mógł się pogrążyć na zawsze.Kobiece ręce,które dotykały go, rozbierając, wróciły pózniej, żeby odsłonić mu twarz, spocząć przezchwilę na jego czole i zmierzyć mu puls.A teraz wspomnienie tego dotyku dłoninieruchomej, pierwszy raz leżącej na jego nagim biodrze sprawiło, że poczuł ciepłą,powolną erekcję, pod osłoną ud, które nabierały coraz wyższej temperatury.Sprawiło520to, że się do siebie uśmiechnął, spokojny i senny, mile zaskoczony.Dobrze jest żyć.Potem znów zasnął, marszcząc brew, bo świat już nie był szeroki i morze się kurczy-ło.Znił, że rozpaczliwie tęskni za zakazanymi morzami i barbarzyńskimi wybrzeżami,i wyspami, na które nigdy nie docierają nakazy aresztowania, ani plastikowe torby, anipuste puszki.I włóczył się po portach bez statków, między kobietami, którym towa-rzyszyli inni mężczyzni.Kobiety patrzyły na niego, bo były nieszczęśliwe, tak jakbychciały go zarazić swoim nieszczęściem.Zapłakał w ciszy, z zamkniętymi oczami.%7łeby się pocieszyć, oparł głowę o drewnokadłuba łodzi, czując dzwięk morza po drugiej stronie desek o grubości trzech centy-metrów, które dzieliły go od wieczności.Rozdział 11.Morze SargassoweNa Morzu Sargassowym czasem kości wynurzają się, żeby się bielić, kłamaći drwić z przepływających statków.Thomas Pynchon, Tęcza ciężkościKiedy wyszedł na pokład, łódz stała nieruchomo w ciszy świtu, bez najmniejszegopowiewu bryzy, urwista linia brzegu wydawała się znajdować bardzo blisko, pod bez-522chmurnym niebem, na zachodzie przechodzącym z czarnoszarego w niebieski, potemceglastoczerwony, aż po koral na wschodzie, skąd słońce wysyłało poziomo czerwonepromienie ku masztowi Carpanty po powierzchni spokojnej wody. To było tutaj powiedziała Tnger.Miała mapę morską rozłożoną na kolanach, obok niej siedział Pilot i palił papierosa,trzymając w ręce kubek kawy.Coy poszedł na pokład przy rufie.Miał na sobie suchespodnie i podkoszulek, na zmierzwionych włosach i na ustach czuł jeszcze resztki soliz nocnego nurkowania.Rozejrzał się wokół, spojrzał na mewy, które szybowały wrzesz-cząc, a potem siadały na wodzie.Brzeg był oddalony o nieco ponad milę na zachodzie,a dalej otwierał się w rozległą zatokę.Rozpoznawał przylądek Percheles, przylądekNegra, wzgórze i dalej wyspę Mazarrón; a w oddali, o jakieś dziesięć mil na wschód,rysował się ciemny kształt przylądka Tioso.Wrócił do kokpitu.Pilot zszedł na dół po kubek ciepłej kawy, którą Coy wypił jed-nym haustem i wykrzywił twarz, smakując ostatnie krople gorzkiego napoju.Tngerpokazywała na mapie pejzaż, który rozciągał się przed ich oczyma; miała na sobie czar-523ny sweter i była bosa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]