[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Co to, u diabła, jest? – Agentka ze zdumieniem wpatrywała się w trop.Odruchowo wyciągnęła pistolet z kabury.– Zawracamy, szybko – rozkazał.Dziewczyny spostrzegły, że jego twarz stała się blada jak kreda.Nigdy dotąd nie widziały go w takim stanie i przestraszyły się nie na żarty.Zanurkowali w niski, wilgotny chodnik.Szli inną drogą, kierując się w stronę kościoła Dominikanów.– Smok? – zapytała Stanisława.– Przecież smoków nie ma – powiedziała Katarzyna uspokajającym tonem.Gestem nakazał ciszę.Gdzieś z daleka rozległo się człapanie.Coś szło w ich stronę.Po odgłosie można było sobie wyobrazić duże zwierzę, poruszające się szybko i zwinnie.Agentka uniosła broń.– Dziabnę go – zaproponowała.Nagle uwierzyła? Pokręcił głową.Odwrócili się.Dwa zielone punkciki mignęły gdzieś daleko, zbudzone światłem latarek.– To tylko kot – mruknęła Katarzyna z ulgą.Jednak Alchemik wydobył zza pasa krócicę, a Stanisława sięgnęła po nagana.Monika położyła dłoń na rękojeści sztyletu.Uniosła język i wysunęła ssawkę.Syknęła cicho.Oczy zgasły i nic już nie było słychać.– Albo nie był bardzo głodny, albo się przestraszył.– Mistrz spojrzał na Monikę i uśmiechnął się do swoich myśli.– Zwierzęta przeważnie się mnie boją.– Kot wlazł tu przez jakąś dziurę – szepnęła agentka.– I zostawił ślady jak młody słoń.– Jej kuzynka czasem pozwalała sobie na drobne złośliwości.Niebawem zatrzymał ich rozległy zawał.Zakręcili.Korytarz kończył się litą ścianą skalną, ale gdy Mistrz pchnął ją w odpowiednim miejscu, ze zgrzytem przekręciła się wokół swojej osi.Wielokrotnie natykali się na ceglane mury lub zawaliska, zawracali, kluczyli.Jakim cudem Alchemik nie zabłądził w labiryncie?– Właściwie to kto wybudował te korytarze i w jakim celu? – zainteresowała się Katarzyna.– Powstawały przez całe lata, podobnie jak piwnice kupieckie.Niektóre sam projektowałem, ale większość jest starsza.Kopali je między innymi krzyżaccy jeńcy.– Wskazał ścianę.– Popatrzcie na ten wątek muru, wozówka, główka, a następna warstwa przesunięta o połowę długości.To bardzo charakterystyczny sposób budowania, identyczne ściany znajdziecie w Malborku.– Ale po co?– Życie niesie różne niebezpieczeństwa.Gdyby miasto padło, tunelami dałoby się ewakuować część ludności na Wawel.Jednak w czasach Jana Kazimierza tamte przejścia zostały zniszczone.A to, co zostało, już się wali.– Oświetlił sufit.– Jak głęboko jesteśmy? – zapytała Katarzyna.– Płytko.Te lochy łączyły się z piwnicami kupców.Stąd takie niespodzianki.– Klepnął ścianę, która nieoczekiwanie tuż za zakrętem przegrodziła tunel.– Zamurowali?– Może.A może tak stoi od początku.Przeważnie końce tuneli zamurowywano, aby nikt ich nie znalazł.Tylko właściciel kamienicy wiedział, w którym miejscu należy kuć, aby otworzyć wejście.Jeszcze jeden korytarz.Ten nieprędko runie.Solidne, kamienne sklepienie, wapno, wypłukane spomiędzy głazów, zwisało w postaci stalaktytów.– Tu jest wyjście na podwórze – powiedział.Wdrapali się po spiralnie biegnących schodkach i nieoczekiwanie dalszą drogę zagrodził im betonowy mur.– Tego tu nie powinno być – stwierdził z niepokojem.– Pamiętam kamienną płytę, odchylającą się po zwolnieniu blokady.– Ktoś zaiwanił płytę i zacementował – mruknęła Monika.– Sądząc po kolorze, bardzo dawno temu.Może nawet jeszcze przed wojną.Mistrz uderzył pięścią w przeszkodę.Zadudniło.– Gruba to ona nie jest – powiedział.– Ale łomem będziemy się męczyli przez wiele godzin.A latarki już się wyczerpują.Mamy w arsenale coś mocniejszego? – Spojrzał na Katarzynę.– Jasne.Trotyl, amonit, semtex.– Wysadzaj – zdecydował.– Tylko ostrożnie, żeby nie rozniosło całego budynku.Rozwałkowała bryłkę plastiku w dłoniach i przykleiła do przeszkody.Wgniotła w nią zapalnik.– Mamy trzy minuty – powiedziała.– Na dół, zaraz rąbnie.Zbiegli do korytarza.– Otwórzcie usta i zatkajcie uszy – zadysponowała.– Zaciśnijcie oczy i przygotujcie się na szok.Odgłos eksplozji był głuchy, przytłumiony i w sumie dość słaby.Z wiekowego sufitu opadło trochę pyłu.Wyszli z lochu i rozejrzeli się nieco zaskoczeni.Podwórze, które w czasach Alchemika było puste, obecnie zabudowano, przekształcając w jedną z sal pubu.Mimo że dochodziła druga w nocy, nadal było tu sporo gości.Siedzieli zszokowani, pokryci pyłem.Podmuch eksplozji zdmuchnął dekoracje, wybił okna, w piwach pływał tynk.Goście i przybysze z głębin ziemi patrzyli przez chwilę na siebie w zdumieniu.Barman ostrożnie wychylił głowę spod kontuaru.Katarzyna ocknęła się pierwsza.Wyciągnęła legitymację.– Centralne Biuro Śledcze – oznajmiła gromko.– Przyszykować dokumenty do kontroli, zaraz wrócimy.Przeszli obok oniemiałych piwoszy, wymknęli się bramą i roztopili we mgle na rynku.– Pracowita nocka była – stwierdził z westchnieniem Mistrz.– Wracajcie się przespać, choć te kilka godzin.Dziękuję za pomoc.Szkoda, że się nie udało.– Szkoda – westchnęła Stanisława.– Ale nie wszystko zawsze się udaje.– Liczyłem na to, że w bibliotece Storma znajdziemy jakieś wskazówki, które nas na nich naprowadzą.Gdy to się nie udało, chciałem sprawdzić niejako od drugiego końca.Ale i to nie wypaliło.Nici rwą się nam w ręku.– Może ci dranie jakoś się zdradzą? – zasugerowała Stanisława.– Choć lepiej byłoby uprzedzić atak.– Nie mam już żadnego pomysłu, który mógłby nas przywieść do celu – westchnął.– Może trzeba wrócić do biblioteki i szukać dalej?Alchemik w zadumie kiwnął głową i powędrował w stronę swojego domu.* * *Tajna sala w podziemiach świątyni bogini Hathor w Denderze była pełna.Kapłani w białych szatach zasiedli na stołkach.Płomienie kaganków odbijały się w wygolonych na łyso czaszkach, wydobywały z wiecznego półmroku kamienne ściany pokryte reliefami.Zebrali się tu delegaci kilkunastu świątyń, by wysłuchać relacji Merefa-Neczer-Tota, który kilka dni wcześniej przeżył zaiste zdumiewającą wizję.– Trudno mi ocenić to, co w widzeniu ze świata demonów ujrzałem – powiedział.– Jednak spośród przedmiotów mi najbliższych, uwagę szczególną jeden zwrócił.Bańka to była, ze szkła cieniutkiego uczyniona, w której jakoby drucik cieniutki z promienia słonecznego skręcony umieszczono.Niczym wijący się włos boga Re, otoczony blaskiem.– A może metal to był w ogniu mocno rozpalony? – zapytał kapłan świątyni Ptaha z Memfis.– Być to nie może, gdyż ani ognia w bańce szklanej nie było, ani blasku takiego uzyskać się w płomieniu nie da.– Czemu to służyć mogło? – padło pytanie z sali.– Do sali tamtej, jak mniemam, oświetlenia.Kapłani poszeptali i pokiwali głowami.– Sztuki pochwycenia promieni słonecznych nie znamy – mruknął arcykapłan.– I drutów z nich kręcenia.Jednakowoż wykluczyć się nie da, iż wnuki nasze ją posiądą.Szkoda tedy by było, gdyby wizja twa bez pożytku ulecieć miała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •