[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie przestając się uśmiechać, wyciągnął rękę na powitanie.- Przykro mi, proszę pana - odparł Lloyd - ale chyba pomyliliście adres.Tutaj jest North Torrey 3337.Mężczyzna zmarszczył brwi i wyciągnął z futerału okulary w grubej oprawce.Z kieszeni koszuli wyłowił porządnie złożony list i dokładnie go zbadał.- Zgadza się.Takiego właśnie adresu szukamy.North Torrey 3337.- No cóż, obawiam się, że nie mieszka tu żaden Otto.I zgodnie z moimi wiadomościami, nigdy nie mieszkał.- O, przepraszam - odpowiedział mężczyzna.-W gruncie rzeczy to nie o Ottona nam chodzi.Poszukujemy Celii - Celii Williams.- Jesteście jej przyjaciółmi?Mężczyzna roześmiał się, a do rozmowy włączyła się kobieta.- Można by to tak nazwać.Nie wie pan przypadkiem, gdzie możemy ją spotkać? Od rana jesteśmy w drodze z San Clemente, a tu czekamy już blisko godzinę.Lloyd przejechał dłonią po karku.- Obawiam się, że mam dla was bardzo przykrą wiadomość.- Chyba mi pan nie powie, że wyjechała poprowadzić jeden ze swoich cykli wykładów? - zaprotestowała kobieta.- Och, Wayne.mówiłam, żeby najpierw zatelefonować.- Gdybyśmy zadzwonili, to co to byłaby za niespodzianka? - zaoponował mężczyzna.- Na miłość boską, to by nam zaoszczędziło dwóch godzin tłuczenia się po autostradzie.Kobieta uśmiechnęła się i zapytała:- Nie wie pan przypadkiem, jak długo jej nie będzie?- Proszę pani - powiedział Lloyd, nie mogąc dać sobie rady z uciskiem w krtani i łzami napływającymi do oczu.- Bardzo mi przykro, ale muszę pani powiedzieć, że Celia wczoraj zmarła.Oboje, mężczyzna i kobieta, popatrzyli na niego z otwartymi ustami.Wreszcie mężczyźnie udało się wykrztusić:- Zmarła?- Jak to tak.zmarła? - spytała kobieta.Lloyd wyciągnął chusteczkę i wytarł oczy.- Przykro mi.Zdarzył się wypadek; zginęła w płomieniach.Nikt tak naprawdę nie wie, co się właściwie stało.- O mój Boże! - powiedziała kobieta.Twarz jej stała się równie biała jak włosy.- O mój Boże, powiedz mi, że to nieprawda.Mężczyzna wysiadł z samochodu i stanął obok Lloyda.Przy dobrze rozwiniętej klatce piersiowej oraz potężnej głowie był dosyć niskiego wzrostu, lecz jak na swój wiek jeszcze całkiem przystojny.- Drogi panie - powiedział - nie wiem nawet, kim pan jest.Wygląda na to, że Celia nie o wszystkim nam opowiadała.Przepraszam.Lloyd podał mu rękę.- Lloyd Denman.Mieliśmy z Celią zamiar się pobrać.Ten dom to jest.no cóż, to była nasza wspólna własność.- To dla nas szok - odparł mężczyzna.- Nawet nie wiedzieliśmy, że Celia się z kimś spotyka, a co dopiero mówić o ślubie.Jestem Wayne Williams.a to moja żona, Vela.- Nie wejdziecie do środka? - zaprosił ich Lloyd.- Właśnie wracam z kostnicy.Muszę się czegoś napić.- Dziękuję - odparł Wayne.Obszedł samochód i otworzył drzwi Veli.- Mówi pan.w płomieniach? Jak do tego doszło? Czy to był wypadek samochodowy?- Wejdźmy do środka, wszystko wam powiem - odrzekł Lloyd.Wprowadził ich do domu.Potrącając się nawzajem, obydwoje zaczęli rozglądać się po pomalowanym na biało salonie niczym turyści z prowincji w eleganckiej galerii sztuki w La Jolla.- Obrazek z cytrynami - powiedziała nagle Vela.- Kiedyś należał do mnie.Kto kupi moje cytryny?- Usiądźcie, proszę - powiedział Lloyd.- Drinka? A może napijecie się kawy?- Nie ma pan dietetycznej wody sodowej? - poprosił Wayne.- Ja dziękuję - powiedziała Vela.- Bardzo proszę, siadajcie - nalegał Lloyd wychodząc do kuchni, lecz oni w dalszym ciągu stali.- Prawdę mówiąc, wolelibyśmy się dowiedzieć, co się właściwie stało - rzekł Wayne.Lloyd wrócił z puszką dietetycznej 7-Up, zerwał wieczko, napełnił szklankę z grubym denkiem i podał ją Wayne'owi.Potem nalał sobie dużą whisky.- Wygląda na to, iż odebrała sobie życie - rzekł.- Co takiego? - zapytała Vela.- Wygląda na to, że popełniła samobójstwo.- Ależ dlaczego? Była taka szczęśliwa.Nigdy jeszcze nie widziałam jej tak rozradowanej.Jej kariera w operze rozwijała się tak wspaniale.miała tylu przyjaciół.I zamierzała wyjść za mąż, o czym w ogóle nie wiedzieliśmy.Czemuż, na miłość boską, miałaby popełnić samobójstwo?Lloyd przyglądał się wzorom na dywanie.- Przykro mi.Nie mam zielonego pojęcia.- Nie zostawiła jakiegoś listu? - zapytał Wayne drżącym głosem.- Niczego.Ani jednej poszlaki.Policja prosiła mnie, bym zastanowił się nad jakimś powodem, dla którego mogłaby to zrobić, ale nic mi nie przychodzi do głowy.Veli trzęsła się głowa od łkania, a jej pomarszczone palce o polakierowanych paznokciach szarpały się nawzajem w udręce.- Nie mogę w to uwierzyć.Nie mogę.Po prostu nie mogę uwierzyć.- Może państwu przyjdzie do głowy jakiś powód - rzekł Lloyd.- Najwidoczniej świetnie ją znaliście.Zmięta powierzchowność Wayne'a rozprostowała się nagle.- Jak proszę? Oczywiście, że znaliśmy ją świetnie.Sądziłem, że pan się domyślił.Jesteśmy jej rodzicami.Lloyd popatrzył w osłupieniu na Wayne'a, potem na Velę i z powrotem na Wayne'a.- Jesteście jej rodzicami? Prawdziwymi rodzicami? Mnie powiedziała, że oboje jej rodzice nie żyją.Wayne wreszcie usiadł i objął ramieniem trzęsące się plecy Veli.- Lloyd - rzekł - nie mam pojęcia, co, u diaska, się tutaj działo.Ale cokolwiek to było, sądzę, że Vela potrzebuje natychmiast lekarza.Z jej sercem nie jest najlepiej i mogłoby nie wytrzymać jeszcze jednego szoku.Lloyd skinął głową.- Zadzwonię po doktora Meyera.To jeden z lekarzy uniwersyteckich.Prawdopodobnie będzie mógł przyjść natychmiast.- O, moje kochanie, moje małe kochanie - zanosiła się łkaniem Vela [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •