[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Schudłeś!  rzekł uderzając go w brzuch pięścią  ale po bitwiedukatami książęcymi sobie kałdun napełnisz. Bóg stworzył nieprzyjaciół, aby mężowie wojenni łup z kogobrać mieli  odrzekł poważnie Tatar. A jazda Bogusławowa stoi przeciw wam? Jest ich kilkaset koni dobrych, a wczoraj nadesłano im regimentpiechoty i okopali się. Zaśby ich nie można w pole wywabić? Nie wychodzą. A obejść i zostawić, aby się do Janowa dostać? Na drodze leżą. Trzeba będzie coś obmyślić!To rzekłszy Kmicic począł się ręką gładzić po czuprynie. Próbowaliście podchodzić? Jak daleko wypadają za wami? Na staje, dwa.dalej nie chcą. Trzeba będzie coś obmyślić!  powtórzył Kmicic.Lecz tej nocy nic już nie obmyślił.Za to nazajutrz podjechał z Tata-ry pod obóz, leżący między Suchowolem a Janowem, i rozpoznał, żeAkbah-Ułan przesadzał mówiąc, że piechota okopała się z tej strony,były tam bowiem tylko szańczyki, nic więcej.Można się było z nichdługo bronić, zwłaszcza przeciw Tatarom, którzy nieskoro szli wprostna ogień do ataku, ale nie można było myśleć o wytrzymaniu jakiego-kolwiek oblężenia. Gdybym miał piechotę  pomyślał Kmicic  poszedłbym nadym.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG477Lecz o sprowadzeniu piechoty trudno było i marzyć, bo naprzód,pan Sapieha sam nie miał jej do zbytku, po wtóre, czasu na ściągnięciejej brakło.Kmicic podjechał tak blisko, iż piechurowie Bogusławowi poczęlido niego ognia dawać, lecz on nie zważał na to, jezdził między kulami,rozpatrywał się, oglądał, a Tatarowie, choć na ogień mniej wytrzymali,musieli mu dotrzymywać kroku.Potem zasię wypadła jazda i zajechałago z boku.On umknął się, poszedł trzy tysiące kroków i wraz ku nimzawrócił.Lecz oni zwrócili także z miejsca ku szańczykom.Na próżno Tata-rowie wypuścili za nimi chmurę strzał.Spadł tylko jeden człek z konia,a i to zabrali go i ponieśli.Kmicic w powrocie, zamiast jechać wprost do Suchowola, rzuciłsię ku zachodowi i dotarł do Kamionki.Bagnista rzeka rozlała szeroko, bo wiosna była nad podziw w wodyobfita.Kmicic popatrzył na rzekę, rzucił w wodę kilkanaście pokruszo-nych gałązek, aby bystrość prądu wymiarkować, i rzekł do Ułana: Tędy ich bokiem obejdziemy i z tyłu na nich uderzym. Pod wodę konie nie popłyną. Leniwo idzie.Popłyną! Ta woda prawie stoi. Konie skostnieją i ludzi nie utrzymają.Zimno jeszcze. Ludzie popłyną za ogonami.To wasz tatarski proceder. Ludzie skostnieją. Rozgrzeją się w ogniu. Kiszmet!Nim zmroczyło się na świecie, Kmicic kazał naciąć pęki łoziny,zwiędłego sitowia, trzcin i poprzywiązywać koniom do boków.Przy pierwszej gwiezdzie rzucił w wodę około ośmiuset koni i po-częli płynąć.On sam płynął na czele, lecz wkrótce zmiarkował, że takwolno posuwają się naprzód, iż za dwa dni nie przepłyną poza szańce.Wówczas kazał się przeprawić na drugi brzeg.Niebezpieczne to było przedsięwzięcie.Drugi brzeg był prosty ibagnisty Konie, choć lekkie, lgnęły po brzuchy.Lecz posuwali się na-przód, lubo wolno i ratując jeden drugiego.Tak szli parę stai.Gwiazdy pokazywały północ.Wtem od południa doszły ich echadalekiej palby. Bitwa poczęta!  krzyknął Kmicic. Potoniem!  odpowiedział Akbah-Ułan.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG478 Za mną!Tatarzy nie wiedzieli, co czynić, gdy nagle spostrzegli, iż koń Kmi-cicowy wynurzył się z błota, trafiwszy widocznie na twardy grunt.Jakoż poczęła się ława piasku.Po wierzchu było wody do piersikońskich, lecz grunt pod spodem twardy.Szli zatem żwawiej.Na lewomignęły im dalekie ognie! To szańce!  rzekł cicho Kmicic. Mijamy! Obejdziemy!Po chwili minęli szańce istotnie.Wówczas zwrócili na lewo i wpar-li znów bachmaty w rzekę, aby wylądować za szańcami.Przeszło sto koni ulgnęło tuż przy brzegu.Lecz ludzie wydostali sięna brzeg prawie wszyscy.Kmicic kazał spieszonym siadać za jezdnymii ruszył ku szańcom.Poprzednio zostawił był dwustu wolentarzy z roz-kazem, by niepokoili szańce z przodu przez ten czas, gdy im będzie tyłzachodził.Jakoż zbliżywszy się usłyszał strzały zrazu rzadkie, potemcoraz gęstsze. Dobrze!  rzekł  tamci atakują!I ruszyli.W ciemności widać było tylko gromadę głów podskakujących podmiarę końskiego chodu; szabla nie zabrzękła, zbroja nie zadzwoniła,Tatarzy i wolentarze umieli iść tak cicho jak wilcy.Od strony Janowa palba stawała się coraz potężniejsza, widocznebyło, że pan Sapieha nastąpił na całej linii.Lecz na szańczykach, ku którym dążył Kmicic, brzmiały takżeokrzyki.Kilka stosów drzewa paliło się na nich, rozrzucając blask sil-ny.Przy onym blasku dojrzał pan Andrzej piechurów strzelających zrzadka, więcej patrzących przed się w pole, na którym jazda ucierałasię z wolentarzami.Dojrzano i jego ze szańców, lecz zamiast strzałami, przywitanonadciągający oddział gromkim okrzykiem.%7łołnierze sądzili, że to ksią-żę Bogusław przysyła im pomoc.Lecz gdy zaledwie sto kroków dzieliło nadjeżdżającą gromadę odszańców, piechota poczęła ruszać się w nich niespokojnie; coraz więcejżołnierzy, przykrywając rękoma czoła, patrzyło, co za lud nadjeżdża.Wtem na kroków pięćdziesiąt straszliwe wycie targnęło powie-trzem i oddział rzucił się jak burza, ogarnął piechotę, otoczył ją pier-ścieniem i cała ta masa ludzi poczęła się poruszać konwulsyjnie.Rzekł-byś: olbrzymi wąż dusi upatrzoną ofiarę.W kupie owej brzmiały rozdzierające wrzaski:  Ałła! Herr Jesus!Mein Gott!NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG479Za szańcami brzmiały nowe okrzyki, bo wolentarze, choć w słab-szej liczbie, poznawszy, iż pan Babinicz już w szańcach, natarli zwściekłością na jazdę.Tymczasem niebo, które chmurzyło się już odniejakiego czasu, jako zwyczajnie na wiosnę, lunęło gęstym niespo-dzianym dżdżem.Stosy płonące zagasły i walka trwała w ciemno-ściach.Lecz nie trwała już długo.Napadnięci znienacka Bogusławowi pie-churowie poszli pod nóż.Jazda, w której dużo było swoich ludzi, zło-żyła broń.Obcych, mianowicie sto dragonii, w pień wycięto.Gdy księżyc wychynął się znów zza chmur, oświecił tylko gromadyTatarów docinających rannych i biorących łup.Lecz nie trwało to długo.Rozległ się przerazliwy głos piszczałki:Tatarzy i wolentarze jak jeden człowiek skoczyli na koń. Za mną!  krzyknął Kmicic.I poprowadził ich jak wicher do Janowa.W kwadrans pózniej podpalono nieszczęsną osadę w czterech ro-gach, a w godzinę jedno morze płomieni rozlało się tak szeroko, jakstarczyło Janowa.Nad pożogą wylatywały ku czerwonemu niebu słupyskier ognistych.Tak pan Kmicic dawał znać hetmanowi, iż wziął tył Bogusławo-wemu wojsku.Sam zaś, jak kat od krwi ludzkiej czerwony, szykował wśród pło-mieni swych Tatarów, aby powieść ich dalej.Już stanęli w ordynku i wyciągnęli się w ławę, gdy nagle, na poluoświeconym jak w dzień pożarem, ujrzeli przed sobą oddział olbrzy-miej rajtarii elektorskiej.Wiódł ją rycerz, widny z daleka, bo w srebrne blachy ubrany i sie-dzący na białym koniu. Bogusław!  ryknął nieludzkim głosem Kmicic i runął z całą ta-tarską ławą naprzód [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •