[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie damy rady go wynieść  stwierdził. Jest za ciężki. Ale damy radę wynieść dosyć!  wrzasnął Gancia.Skoczył do kufra.Podłoga zadygotała i Gancia zniknął.I na wypadek gdyby Weems uznał to zjawisko za przypadkowe, wieko Bagażuotworzyło się znowu, na moment tylko, i wielki czerwony jęzor oblizał szerokie,białe jak sykomor zęby.Potem wieko opadło z trzaskiem.Ku tym większej zgrozie Weemsa setki nóżek wysunęły się z dolnej po-wierzchni skrzyni.Kufer powstał spokojnie i ostrożnie przestawiając nóżki, od-wrócił się w jego stronę.Zwłaszcza dziurka od klucza wyglądała niezwykle groz-nie, jakby chciała powiedzieć:  No spróbuj.zrób mi przyjemność.Cofnął się i spojrzał błagalnie na Dwukwiata. Chyba lepiej, żebyś nas rozwiązał  zaproponował turysta. Kiedy jużcię pozna, szybko się zaprzyjazni.Weems nerwowo oblizał wargi i sięgnął po nóż.Bagaż zatrzeszczał.Najemnik rozciął więzy i natychmiast się cofnął. Dziękuję  rzucił Dwukwiat. Chyba znowu grzbiet mi zdrętwiał  poskarżył się Cohen, gdy Bethanpomagała mu stanąć na nogach. Co zrobimy z tym człowiekiem?  spytała. Zabierzemy mu nóż i niech sztąd szpada  odparł Cohen. Zgoda? Oczywiście, proszę pana! Dziękuję panu!  wykrztusił Weems i skoczyłdo otworu wyjścia.Przez chwilę widzieli jego sylwetkę, wyraznie zarysowaną na tle jasnego niebaprzedświtu.Potem zniknął.Rozległo się stłumione  aaaa!* * *Zwiatło dnia niczym fala przypływu ogarniało ziemię.Tu i ówdzie pole ma-giczne było odrobinę słabsze i języki świtu pędziły przed dniem, pozostawiając zasobą izolowane wysepki nocy.Te malały szybko i znikały, a ocean jasności parłwciąż naprzód.Wyżyna wokół Gór Wirowych stała naprzeciw tej fali niby wielki szary okręt.100 * * *Można przebić trolla mieczem, jednak rzecz wymaga praktyki, a nikt nie maokazji praktykować więcej niż raz.Ludzie Herreny zobaczyli trolle wynurzają-ce się z ciemności niczym aż nadto materialne widma.Klingi pękały, uderzająco krzemowe skorupy, zabrzmiały jeden czy dwa krótkie, urwane wrzaski, a potemjuż cisza  słychać było tylko wołania daleko w lesie, gdy najemnicy usiłowalijak najszybciej oddalić się od żądnej zemsty ziemi.Rincewind wyczołgał się zza drzewa i rozejrzał czujnie.Był sam, jednak krza-ki z tyłu szeleściły głośno  to trolle ścigały bandę.Podniósł głowę.Wysoko ponad nim para krystalicznych oczu z nienawiścią szukała wszystkie-go co miękkie, chlupiące, a przede wszystkim ciepłe.Rincewind skulił się prze-rażony, gdy dłoń wielka jak dom uniosła się, zacisnęła w pięść i opadła ku niemu.Dzień nadszedł w bezgłośnej eksplozji światła.Ogromne, straszliwe cielskoDziadunia na moment stało się falochronem cienia, zalewanym prądami blasku.Coś zgrzytnęło krótko.Nastała cisza.Minęło kilka minut.Nic się nie działo.Zaśpiewały ptaki.Trzmiel zabrzęczał nad głazem, który niedawno był pięściąDziadunia, i wylądował na kępce tymianku za kamiennym paznokciem.Pod głazem ktoś zaczął się wiercić i po chwili, niczym wąż opuszczający sweleże, Rincewind wysunął się niezgrabnie z wąskiej szczeliny pomiędzy pięściąa ziemią.Położył się na plecach i spoglądał w niebo poza skamieniałym trollem.Ten niezmienił się wcale, tyle że znieruchomiał, jednak oczy Rincewinda zaczynały jużwyczyniać swoje sztuczki.Nocą widział, jak pęknięcia skały zmieniają się w ustai oczy; teraz spoglądał na ścianę urwiska i rysy twarzy, jak pod działaniem czarówstawały się tylko zagłębieniami w skale. No, no  powiedział.Nie pomogło.Wstał, otrzepał się i rozejrzał.Jeśli nie liczyć trzmiela, został tucałkiem sam.Po krótkich poszukiwaniach znalazł kamień, który oglądany pod pewnym ką-tem przypominał Beryl.Był sam, zagubiony i bardzo daleko od domu.Był.Coś zachrzęściło w górze i odłamki skały posypały się na ziemię.Na twarzyDziadunia powstał otwór; na chwilę pokazała się krawędz Bagażu, który próbowałodzyskać równowagę.Potem na zewnątrz wysunęła się głowa Dwukwiata Jest tam ktoś na dole? Hej!  krzyknął mag. %7łebyś wiedział, jak się cieszę, że cię znowu101 widzę! Nie wiem  odparł Dwukwiat. A jak? Jak co? Ojej, ależ stąd jest wspaniały widok!* * *Zejście zajęło im pół godziny.Na szczęście Dziadunio był mocno kanciastyi miał liczne szczeliny.Nos okazałby się trudną przeszkodą, gdyby nie rozłożystydąb, który zapuścił korzenie w nozdrzu.Bagaż nie próbował nawet schodzić.Po prostu skoczył i odbijając się spadł nasam dół, nie doznając przy tym uszczerbku.Cohen siedział w cieniu, próbował złapać oddech i czekał, aż dogoni go roz-sądek.W zamyśleniu zerkał na Bagaż. Konie uciekły  oznajmił Dwukwiat. Znajdziemy je  odparł Cohen, przenikliwym wzrokiem mierząc wyraznieskrępowany Bagaż. Miały w jukach wszystkie nasze zapasy  przypomniał Rincewind. W lesie jeszt dość jedzenia. Mam w Bagażu trochę pożywnych sucharów  wtrącił Dwukwiat.  Su-charki podróżne.Zawsze przydatne w trudnych chwilach. Próbowałem ich  stwierdził mag. Mają paskudny smak i.Cohen wstał i skrzywił się. Przepraszam bardzo  rzekł z lodowatym spokojem. Muszę czośszprawdzić.Podszedł do Bagażu i chwycił za wieko.Kufer odsunął się pospiesznie, aleCohen wysunął stopę i podciął mu połowę nóżek.A gdy Bagaż odwrócił się,by na niego kłapnąć, bohater zacisnął zęby i pchnął mocno.Bagaż wylądował napółokrągłym wieku i huśtał się gniewnie jak rozwścieczony żółw. Chwileczkę! To mój Bagaż!  zawołał Dwukwiat. Dlaczego on napadłna mój Bagaż? Chyba wiem  odparła cicho Bethan. Myślę, że się go boi.Dwukwiat otworzył ze zdziwienia usta i obejrzał się na Rincewinda.Magwzruszył ramionami. Nie rozumiem  oświadczył. Ja uciekam przed tym, czego się boję.Bagaż trzasnął wiekiem, wybił się w powietrze, wylądował i ruszył do ataku.Mosiężnym okuciem trafił Cohena w goleń.Kiedy zawracał, wojownik złapał gomocno i posłał galopem prosto w skalną ścianę.102  Całkiem niezle  mruknął z podziwem Rincewind.Bagaż zatoczył się, przystanął na moment i kłapiąc groznie ruszył na Cohena.Ten skoczył i wylądował na nim, obie dłonie i stopy wsuwając w szczelinę międzypudłem a wiekiem.To wyraznie zaskoczyło Bagaż.Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy Cohen nabrałtchu i szarpnął.Napięte muskuły na jego chudych ramionach przypominały worekorzechów kokosowych.Mocowali się tak przez chwilę  ścięgna przeciw zawiasom.Od czasu doczasu jeden lub drugi trzeszczał cicho.Bethan szturchnęła Dwukwiata w żebro. Zrób coś  poprosiła. Tego. odparł Dwukwiat. Tak.Chyba już wystarczy.Puść go, jeśliłaska.Bagaż zgrzytnął z wyrzutem, słysząc głos swego pana.Wieko odskoczyło z ta-ką siłą, że Cohen upadł na plecy.Wstał natychmiast i rzucił się do kufra.Jego zawartość była teraz widoczna.Cohen sięgnął do wnętrza.Bagaż zatrzeszczał lekko, ale wyraznie rozważył, czy warto się narażać naprzedwczesne trafienie do Wielkiego Niebiańskiego Pawlacza.Gdy Rincewindodważył się zerknąć przez palce, Cohen zaglądał do kufra i klął pod nosem. Bieliżna?  krzyknął. To wszysztko? Tylko bieliżna?Dygotał z wściekłości. Chyba są tam jeszcze sucharki  odezwał się nieśmiało Dwukwiat [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •