[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Które tu robi za spust? Idiotyzm! Boisz się? spytał spokojnie, choć był blady jak mgła na cmentarzu. Ja? Kirsty prawie się roześmiała i odebrała mu broń. Lepiej ja to wezmę.Jeszcze niechcący postrzelisz nie tego, co trzeba.12A tak naprawdę.Bez dalszych dyskusji wybiegli do sali i dalej na rampę. Masz zegarek? spytał Johnny. Mam.Zostało nam prawie siedem minut. Powinienem był to przewidzieć! Johnny najwyrazniej był wściekły na siebie. Nikt nigdy nie ma tyle czasu na ucieczkę! Bond zawsze ma tylko sekundy na roz-brojenie bomby! Znowu gramy w głupią grę! Uspokój się! Przyrzekam uroczyście, że jak znajdę tu jakiegoś kota, to go kopnę!Korytarz był ciemniejszy niż poprzednio, najwyrazniej z oświetleniem było corazgorzej.Z sufitu kapała woda: musiał pęknąć któryś z rurociągów.Natomiast było znacz-nie mniej pary, choć ta, która wydobywała się z rur, robiła to z nieprzyjemnym dla uszusykiem. W którą stronę? spytał, gdy dotarli do rozwidlenia. Tędy. Jesteś pewna? Naturalnie parsknęła i ruszyła przodem.Pół minuty pózniej wrócili biegiem do tego samego miejsca. Naturalnie. Johnny popatrzył na nią z wyrzutem. Co, pomylić się nie można?! Wszystkie wyglądają tak samo.Skoro nie tamtędy, totędy!Ten korytarz rzeczywiście prowadził do szerszego i jaśniejszego, na którego końcuznajdowało się znajome wejście na mostek.Otwarte.Kirsty ujęła miotacz zdecydowanie bardziej rzeczowo. Okay stwierdziła. Tym razem żadnego gadania i żadnych fuszerek? Zgoda. No to jazda!112 Jak? Wejdziesz, on cię zaatakuje, a ja go rozwalę. %7ływa przynęta, co? Masz cztery i pół minuty na wymyślenie czegoś lepszego.Przepraszam: cztery mi-nuty dwadzieścia pięć sekund. Mam nadzieję, że umiesz strzelać! Tyle czasu wgapiłeś się w dyplom, że powinieneś zapamiętać! fuknęła i niespo-dziewanie się uśmiechnęła. Możesz mi wierzyć: naprawdę umiem strzelać.Nie mając wyjścia, ruszył ku otwartym drzwiom, próbując spoglądać w obie stronyjednocześnie.Omal nie nabawił się zeza rozbieżnego. Cztery minuty piętnaście sekund. dobiegło gdzieś z tyłu. Dlaczego nie zostałaś mistrzynią kraju? spytał ku własnemu zaskoczeniu. Zatrułam się śniadaniem. Aha mruknął i przekroczył próg.Nic się nie stało.Przełknął nerwowo ślinę i rozejrzał się na boki.W górę też, na wszelki wypadek. Nie ma go! oświadczył zgodnie z prawdą. Dobra.Odsuń się: wchodzę!Granica widoczna na ekranie była znacznie większa mimo sporej odległości zda-wała się wypełniać całą przestrzeń. Ogromna byłoby zdecydowanie nieadekwatnymokreśleniem. Dziwne stwierdził Johnny, rozglądając się spokojniej. Tu nikogo nie ma. Poczekaj.dobra, możesz iść dalej.Jeśli jest za konsoletami, będę go miała, ledwiewyskoczy!Ostrożnie i starając się trzymać jak najdalej od stanowisk z pulpitami, Johnny prze-sunął się do przodu. Tu nic.Zaraz! Co? Myślę, że to Kapitan. %7łyje? Nie wiem.Po prostu leży.Muszę się jej bliżej przyjrzeć. Po co? Bo muszę! Tylko ostrożnie! I tak, żebym cię cały czas widziała!Johnny poruszał się ostrożnie, na wszelki wypadek próbując robić to z dala od ciem-nych kątów i innych zacienionych miejsc.Faktycznie, ScreeWee leżący na podłodze tobyła Kapitan, i do tego żywa, sądząc po płytkim oddechu unoszącym piersi. Kapitanie? szepnął, przyklęknąwszy.113Jedna powieka powoli się uniosła. Johnny. Co się stało? Czekał.podkradł się.gdy rozmawiałam.rąbnął mnie. To gdzie jest teraz? Nieważne.musicie.odlecieć.Brak.czasu.Granica.zaraz. Jesteś ranna! Zawołam.Przerwał, gdyż ścisnęła go za ramię. Posłuchaj! On chce.wysadzić nas wszystkich.Zbiorniki paliwa.Johnny powoli wstał. Co z nią?! zawołała Kirsty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]