[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Już pan wychodzisz? Więc do widzenia, drogi panie.Po świę-tach u mnie pierwsza sesja i w imię boże zaczynajmy. Nie ma jej! - myślał Wokulski, żegnając się z panem Tomaszem.- Ale wiesz pan - szepnął Aęcki - zrobiłeś szalony efekt.Hrabi-na nie posiada się z radości, książę mówi tylko o tobie.A jeszczeten wypadek z prezesową.No.cudownie! Nie można było marzyćo zdobyciu lepszej pozycji.150 LALKAWokulski stał już w progu.Jeszcze raz szklanymi oczyma po-wiódł po sali i - wyszedł z desperacją w sercu. Może wypadałoby wrócić i pożegnać ją?.Przecież zastępowałamiejsce gospodyni. - myślał, powoli schodząc ze schodów.Nagle drgnął słysząc szelest sukni w wielkiej galerii. Ona.Podniósł głowę i zobaczył damę w brylantach.Ktoś podał mu palto.Wokulski wyszedł na ulicę zatoczywszy sięjak pijany. Cóż mi po świetnej pozycji, jeżeli jej tam nie ma?- Konie pana Wokulskiego! - zawołał z sieni szwajcar, pobożnieściskając trzyrublówkę.Azami zaszłe oczy i nieco zachrypnięty głosświadczyły, że obywatel ten nawet na trudnym posterunku czci jed-nak pierwszy dzień Wielkiejnocy.- Konie pana Wokulskiego!.Konie Wokulskiego!.Wokulski,zajeżdżaj!.- powtórzyli stojący furmani.Zrodkiem Alei z wolna toczyły się dwa szeregi dorożek i powo-zów w stronę Belwederu i od Belwederu.Ktoś z jadących spostrzegłna chodniku Wokulskiego i ukłonił mu się. Kolega! - szepnął Wokulski i zarumienił się.Gdy sprowadzono mu powóz, zrazu chciał wsiąść, lecz rozmyślił się.- Wracaj, bracie, do domu - rzekł do furmana dając mu na piwo.Powóz odjechał ku miastu.Wokulski zmieszał się z przechodniamii poszedł w stronę Ujazdowskiego placu.Szedł z wolna i przypatrywałsię jadącym.Wielu spomiędzy nich znał osobiście.Oto rymarz, któ-ry dostarcza mu wyrobów skórzanych, jedzie na spacer z żoną, grubąjak beczka cukru, i wcale ładną córką, z którą chciano go swatać.Otosyn rzeznika, który do sklepu, niegdyś Hopfera, dostarczał wędlin.Otobogaty cieśla z liczną rodziną.Wdowa po dystylatorze, również mającaduży majątek i również gotowa oddać rękę Wokulskiemu.Tu garbarz,tam dwaj subiekci bławatni, dalej krawiec męski, mularz, jubiler, piekarz,a oto - jego współzawodnik, kupiec galanteryjny, w zwykłej dorożce.151 Bolesław PrusWiększa ich część nie widziała Wokulskiego, niektórzy jednakspostrzegli go i kłaniali mu się; lecz byli i tacy, którzy spostrzegł-szy go nie kłaniali się, a nawet uśmiechali się złośliwie.Z całegomnóstwa tych kupców, przemysłowców i rzemieślników, równychmu stanowiskiem, niekiedy bogatszych od niego i dawniej znanychw Warszawie, on tylko jeden był dziś na święconym u hrabiny.%7ładen z tamtych, on tylko jeden!. Mam nieprawdopodobne szczęście - myślał.- W pół roku zro-biłem majątek krociowy, za parę lat mogę mieć milion.Nawet prę-dzej.Dziś już mam wstęp na salony, a za rok?.Niektórym z tych,co przed chwilą ocierali się o mnie, przed siedemnastu laty mogłemusługiwać w sklepie, a nie usługiwałem chyba dlatego, że żaden niewstąpiłby tam.Z komórki przy sklepie do buduaru hrabiny, co zaskok!.Czy aby ja nie za prędko awansuję? - dodał z tajemną trwo-gą w sercu.Był już na rozległym placu Ujazdowskim, w którego południowejczęści znajdowały się zabawy ludowe.Pomieszane dzwięki katary-nek, odgłosy trąb i zgiełk kilkunastutysięcznego tłumu ogarniał gojak fala nadpływającej powodzi.Widział jak na dłoni długi szereghuśtawek, kolyszących się w prawo i w lewo niby ogromne wahadłao potężnym rozmachu.Potem drugi szereg - szybko kręcących sięnamiotów, z dachami w różnokolorowe pasy.Potem trzeci szereg- bud zielonych, czerwonych i żółtych, gdzie przy wejściu jaśniałypotworne malowidła, a na dachu ukazywali się jaskrawo odzianipajace albo olbrzymie lalki.A we środku placu - dwa wysokie słupy,na które teraz właśnie wspinali się amatorowie frakowych garnitu-rów i kilkurublowych zegarków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •