[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ci po największej części namawiali go,ażeby wrócił na porzucone stanowisko, które jeszcze może zająć, gdyż kontrakt ze Szlangbaumem niepodpisany.Niektórzy w tak smutnych barwach przedstawiali swoje położenie, a nawet płakali, że Wokulski doznałwzruszenia.Lecz zarazem odkrył w sobie taką obojętność, taki brak współczucia dla cudzej niedoli, że sam sięzadziwił.Coś we mnie umarło!." - myślał i odprawił interesantów z niczym.Potem przyszła druga fala odwiedzających, którzy pod pozorem podziękowania mu za oddane usługichcieli zaspokoić ciekawość i zobaczyć, jak wygląda ten niegdyś silny człowiek, o którym terazmówiono, że całkiem zniedołężniał.Ci już nie prosili go, ażeby wszedł znowu do spółki, tylko wychwalali jego minioną działalność i mówili,że nieprędko znajdzie się działacz podobny do niego.Trzecia fala gości odwiedzała Wokulskiego nie wiadomo po co.Bo nawet już nie mówili mukomplementów, ale coraz częściej wspominali o Szlangbaumie, jego energii i zdolnościach.Z gromady wizytujących wyróżnił się furman Wysocki.Przyszedł pożegnać się ze swoim dawnymchlebodawcą; chciał nawet coś powiedzieć, lecz nagle rozpłakał się, ucałował go w obie ręce i wybiegł zpokoju.Mniej więcej to samo powtarzało się w listach.W jednych znajomi i nieznajomi zaklinali go, ażeby niecofał się od interesów, ustąpienie jego bowiem będzie klęską dla kraju.Inni chwalili jego minionądziałalność lub żałowali go; jeszcze inni radzili mu połączyć się ze Szlangbaumem, jako z człowiekiembardzo zdolnym i myślącym o dobru ogółu.Za to w anonimach wymyślano mu bez miłosierdzia, żezgubiwszy rok temu przemysł krajowy przez sprowadzanie obcych wyrobów, dziś zgubił handelsprzedawszy go %7łydom.Nawet wymieniano sumę.Wokulski całkiem spokojnie rozmyślał nad tymi rzeczami.Zdawało mu się, że już jest zmarłymczłowiekiem, który patrzy na własny pogrzeb.Widział tych, co żałowali go, co go chwalili, co muzłorzeczyli; widział swego następcę, do którego dziś zaczęły zwracać się sympatie ogółu, a nareszcie zrozumiał, że jest zapomniany i nikomu niepotrzebny.Był podobny do rzuconego w wodę kamienia,nad którym w pierwszej chwili powstaje wir i zamęt, a pózniej tylko rozbiegają się fale coraz mniejsze,coraz mniejsze.I w końcu nad miejscem, gdzie upadł, tworzy się gładkie zwierciadło wody, gdzieznowu przebiegają fale, lecz zrodzone już w innych punktach, wywołane przez kogo innego."No, ale co dalej?.- mówił do siebie.- Z nikim nie żyję.nic nie robię.cóż dalej?."Przypomniał sobie, że Szuman radził mu upatrzyć jakiś cel w życiu.Rada dobra, ale.jak ją wykonać,kiedy on sam nie czuł żadnego pragnienia, nie miał sił ani ochoty?.Był jak zeschły liść, który tampójdzie, gdzie nim wiatr rzuci."Kiedyś przeczuwałem ten stan - myślał - ale dziś widzę, że nie miałem o nim pojęcia."Pewnego dnia usłyszał w przedpokoju głośny spór.Wyjrzał i zobaczył Węgiełka, którego lokaj nie chciałpuścić do pokoju.- Ach, to ty! - rzekł Wokulski.- Chodzże no.Co u was słychać?Węgiełek z początku przypatrywał mu się z miną niespokojną; stopniowo jednak ożywił się i nabrałotuchy.- Mówili - rzekł z uśmiechem - że wielmożny pan już na ostatnich nogach, ale, widzę, łgali.Zmizerniałpan, bo zmizerniał, ale na księżą oborę to już żadnym sposobem pan nie patrzy.- Cóż słychać? - powtórzył Wokulski.Węgiełek szeroko opowiedział mu, że już ma dom, lepszy od tamtego, co się spalił, i że ma mnóstworoboty.Dlatego właśnie przyjechał do Warszawy, ażeby kupić materiały i zabrać choćby ze dwupomocników.- Fabrykę mógłbym założyć, mówię wielmożnemu panu!.- zakończył Węgiełek.Wokulski słuchał go milcząc.Nagle zapytał:- A z żoną jesteś szczęśliwy?Cień przeleciał po twarzy Węgiełka.- Dobra kobieta, wielmożny panie, ale.Wreszcie przed panem powiem jak przed Bogiem.Trochęnam już nie tak.Zawsze to prawda, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal; ale jak raz zobaczą.Otarł łzy rękawem.- Co to znaczy!.- zdziwił się Wokulski.- Ot, nic.Wiem przecie, kogo wziąłem, alem był spokojny, bo kobieta dobra, cicha, pracowita iprzywiązana do mnie jak ten pies.No, ale co z tego?.Dopótym był spokojny, dopókim nie zobaczył jejdawnego gacha czy jak tam.- Gdzie?.- W Zasławiu, panie - ciągnął Węgiełek.- Jednej niedzieli poszliśmy z Marysią na zamek; chciałem jejpokazać ten potok, gdzie zginął kowal, i ten kamień, co na nim wielmożny pan kazał mi wyciąć napis.Wtem patrzę, jest powóz pana barona Dalskiego, co ożenił się z wnuczką nieboszczki paniZasławskiej.Dobra to była pani, niech jej Bóg da wieczne odpocznienie!.- Znasz barona? - spytał Wokulski.- Ojej! - odparł Węgiełek - przecie pan baron gospodaruje teraz dobrami po nieboszczce, dopóki siętam coś nie zrobi.A ja już za jego rządów wyklejałem pokoje i poprawiałem okna.Znam go!.rzetelny pan i hojny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •