[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Możemy zaatakować legowisko przed południem.- Za późno - powiedział Drizzt, usiłując udać rozczarowanie.- Obawiam się, że będziemy musieli uderzyć na nich tylko we dwóch tej nocy, bez zwłoki.Wulfgar nie był zaskoczony, nawet nie opierał się.Obawiał się, że wraz z drowem biorą na siebie zbyt wiele, że plan drowa jest zbyt ambitny, lecz zaczynał przyjmować do wiadomości jeden bezdyskusyjny fakt: poszedłby za Drizztem w każdą przy­godę, bez względu na to, jak nieprawdopodobne byłyby szansę jej przeżycia.Zaczynał też przyznawać się, że cieszy się z tego, że ryzykuje życiem u boku ciemnego elfa.18Legowisko BiggrinaDrizzt i Wulfgar byli przyjemnie zaskoczeni, gdy znaleźli tylne wejście do legowiska verbeegów.Leżało wysoko na stromym zbo­czu zachodniej strony kamienistego pokładu.Stosy śmieci i kości leżały porozrzucane u podnóża skał i cienki, lecz stały strumień dymu unosił się z otwartej jaskini, niosąc ze sobą zapach pieczo­nej baraniny.Dwaj towarzysze przycupnęli na chwilę w krzakach poniżej wejścia, uważając na natężenie ruchu wokół niego.Wze­szedł księżyc, jasny i czysty, i noc znacznie się rozjaśniła.- Zastanawiam się, czy zdążymy na obiad - zauważył drow, ciągle uśmiechając się złowróżbnie.Wulfgar pokręcił głową i roze­śmiał się na ten przejaw niesamowitego opanowania ciemnego elfa.Chociaż obaj często słyszeli dźwięki dochodzące z cienia tuż poniżej otworu - podzwanianie garnków i głosy, na zewnątrz jaskini nie pokazał się żaden olbrzym, aż do chwili tuż przed zachodem księżyca.Gruby verbeeg, prawdopodobnie kucharz le­gowiska, sądząc po jego ubraniu, stanął na progu i wyrzucił w dół, na zbocze, ładunek śmieci z dużego, żelaznego naczynia.- Jest mój - powiedział nagle spoważniały Drizzt.- Możesz odwrócić jego uwagę?- Kot to zrobi - odparł Wulfgar, choć nie był entuzjastycznie nastawiony do myśli o zostaniu sam na sam z Guenhwyvar.Drizzt wspiął się w górę po kamienistym zboczu, usiłując po­zostać w ciemności - wiedział, że jest łatwiejszym celem ataku w świetle księżyca.Dotarł nad wejście, lecz wspinaczka była trudniejsza, niż się tego spodziewał.Gdy był już prawie przy wejściu, usłyszał, że kucharz olbrzymów kręci się przy nim, niosąc najwidoczniej drugi kubeł śmieci do wyrzucenia.Drow nie miał gdzie się usunąć.Wołanie z głębi jaskini odwróciło na szczęście uwagę kucharza.Stwierdziwszy jak mało czasu ma na dotarcie w bezpieczne miejsce, Drizzt podbiegł kilka ostatnich kroków do poziomu drzwi i zajrzał zza rogu do oświetlonej po­chodniami kuchni.Pomieszczenie było prymitywnie oddzielone dużym, kamien­nym piecem przy ścianie przeciwległej do wejścia.Obok pieca były lekko uchylone drewniane drzwi, a za nimi Drizzt usłyszał głosy kilku olbrzymów.Kucharza nie było nigdzie widać, lecz kosz ze śmieciami stał na podłodze tuż przy wejściu.- Wkrótce wróci - mruknął do siebie drow, wspinając się bezgłośnie w górę, nad wejście do jaskini.U podstawy zbocza sie­dział całkowicie bez ruchu zdenerwowany Wulfgar, zaś Guenhwyvar chodziła przed nim tam i z powrotem.Kilka minut później kucharz olbrzymów wyszedł z koszem.Gdy wyrzucił śmiecie, pojawiła się Guenhwyvar.Jednym wielkim sko­kiem kot znalazł się u podnóża zbocza.Czarna pantera uniosła głowę do góry i ryknęła na kucharza.- Och, zwiewaj stąd, ty parszywy kocie - warknął olbrzym, najwidoczniej nie będąc pod wrażeniem występu i nie będąc za­skoczonym nagłym pojawieniem się pantery, - zanim nie zmiażdżę ci łba i nie wrzucę cię do garnka lGroźba verbeega była daremna.Gdy stał potrząsając olbrzymią pięścią, z uwagą całkowicie zwróconą na kota, ciemny cień Driz­zta Do'Urdena zeskoczył mu na kark.Z jataganami w rękach drow nie tracił czasu, tylko siedząc na szyi olbrzyma rozciął mu uśmiech od ucha.Nie krzyknąwszy nawet, verbeeg potoczył się po kamieniach i wylądował wśród śmieci.Drizzt skoczył nagle na próg jaskini i odwrócił się, modląc się, aby żaden z pozostałych olbrzymów nie wszedł do kuchni.Przez chwilę był bezpieczny.Pokój był pusty.Gdy Guenhwyvar, a potem Wulfgar, dostali się na półkę, dał im znak ręką, aby szli za nim.Kuchnia była mała - jak dla olbrzymów - i słabo zaopa­trzona.Pod prawą ścianą stał stół z kilkoma naczyniami kuchen­nymi, obok niego był duży kloc do rąbania mięsa z wbitym weń toporem rzeźniczym, zardzewiałym i wyszczerbionym, i najwi­doczniej nie mytym od tygodni.Po lewej stronie Drizzta znajdo­wały się półki, na których leżały korzenie, zioła i inne ingredien­cje.Drow podszedł zbadać to, zaś Wulfgar odłączył, aby zajrzeć do przyległego i zajętego pokoju.Drugie pomieszczenie, także kwadratowe, było trochę większe niż kuchnia.Długi stół dzielił pokój na połowy, a za nim - do­kładnie na przeciwko miejsca, w którym stal - Wulfgar zobaczył drugie drzwi.Przy stole, bliżej Wulfgara siedziało trzech olbrzy­mów, czwarty stał między nimi, a drzwiami, dwaj dalsi siedzieli po drugiej stronie.Cała grupa jadła baraninę i siorbała gęstą zupę, przez cały czas przeklinając się wzajemnie i wyśmiewając się z siebie - typowy obiad verbeegów.Wulfgar zauważył, że po­twory oddzierały mięso od kości gołymi rękoma.W pokoju nie było żadnej broni.Drizzt, trzymając worek, który znalazł na półkach, wyciągnął znów jeden ze swoich jataganów i dołączył wraz z Guenhwyvar do Wulfgara.- Sześciu - szepnął Wulfgar wskazując na pokój.Olbrzymi barbarzyńca podniósł Aegis-fang i skinął głową.Drizzt zajrzał przez drzwi i szybko ustalił plan ataku.Wskazał na Wulfgara, a potem na drzwi.- Na prawo - szepnął.Potem wskazał na siebie.- Za tobą, na lewo.Wulfgar zrozumiał go doskonale, lecz zastanowił się, dlacze­go nie wziął pod uwagę Guenhwyvar.Barbarzyńca wskazał na kota.Drizzt wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się.Wul­fgar zrozumiał.Nawet sceptycznie nastawiony barbarzyńca był przekonany, że Guenhwyvar będzie wiedziała najlepiej gdzie jest jej miejsce.Wulfgar strząsnął ze swych mięśni nerwowe mrowienie i ści­snął mocno Aegis-fang.Mrugnąwszy szybko do swego towarzy­sza wpadł przez drzwi i uderzył w najbliższy mu cel.Olbrzym, jedyny będący pod ręką z całej grupy, odwrócił się, stając twarzą w twarz z napastnikiem, lecz to było wszystko co mógł zrobić.Aegis-fang zatoczył niski łuk i wzniósł się ze śmiertelną celno­ścią, uderzając w jego brzuch, potem, kierując się w górę, strza­skał dolną część klatki piersiowej olbrzyma.Z niewiarygodną siłą Wulfgar podniósł verbeega na kilka stóp z ziemi - upadł, strza­skany bez tchu obok barbarzyńcy, lecz ten nie zwracał już na niego uwagi; już wcześniej planował drugie uderzenie.Drizzt, z następującą mu na pięty Guenhwyvar, minął swego przyjaciela, śpiesząc w kierunku dwóch osłupiałych olbrzymów, nadal siedzących dalej po lewej stronie stołu.Otworzył worek, który niósł ze sobą i gdy osiągnął swój cel zakręcił nim oślepiając przeciwników obłokiem mąki.Drow nie zwolnił biegu wbijając jeden ze swych jataganów w gardło zasypanego mąką verbeega; potem odtoczył się w tył na drewniany stół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •