[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałabym wiedzieć, jak to się robi.- To jest sprawa najpierw interpretacji swojego własnego umysłu i cia­ła, a potem samooczyszczenia.- Harry, nie używaj żargonu.Jak to się robi?- Jesz odpowiednie rzeczy, oddychasz prawidłowo i.zauważyłaś, że przestałam pić piwo? To część mojego oczyszczania.- Dużo zapłaciłaś za to seminarium?- Już ci mówiłam.Nie muszę płacić i jeszcze dali mi bilet na samolot.- A w Houston?- Tak, jasne, że płaciłam.Muszą brać kasę.To wybitni ludzie.Nadjechało nasze jedzenie.Zamówiłam baranią khormę.Harry zdecydo­wała się na wegetariańskie curry z ryżem.- Widzisz? - Wskazała na swój talerz.- Żadnej padliny nie ruszam.Robię się czysta.- Gdzie ty znalazłaś ten kurs?- W North Harris County Community College,Brzmiało przekonująco,- Kiedy tu zaczynasz?- Jutro.Seminarium trwa pięć dni.Opowiem ci o wszystkim, napraw­dę.Co wieczór będę przychodzić do domu i opowiadać ci, co robiliśmy; Mo­gę zatrzymać się u ciebie, prawda?- Jasne.Naprawdę się cieszę, że tu jesteś.I naprawdę interesuje mnie to, co robisz.Ale w poniedziałek wyjeżdżam do Charlotte.- Z portmonetki wyjęłam zapasowe klucze i jej wręczyłam.- Możesz zostać tak długo, jak tylko chcesz.- I żadnych dzikich przyjęć - powiedziała, pochylając się ku mnie i su­rowo grożąc mi palcem.- Kazałam jednej pani pilnować domu.- Dobrze, mamo - odpowiedziałam.Fikcyjna pani pilnująca domu to był nasz najstarszy rodzinny żart.Obdarzyła mnie najlepszym ze swoich uśmiechów i wsunęła klucze do kieszeni dżinsów.- Dzięki.A teraz wystarczy o mnie, lepiej ci opowiem, co zamierza Kit.Przez następne pół godziny rozmawiałyśmy o najnowszym planie moje­go siostrzeńca.Christopher “Kit” Howard był owocem jej drugiego małżeń­stwa.Właśnie skończył osiemnaście lat i dostał od swojego ojca sporą sumę pieniędzy.Kupił i remontował czternastometrowy jacht.Harry nie wiedziała dlaczego.- Powiedz mi jeszcze raz, skąd Howie wziął swoje imię? - Znałam tę historię, ale uwielbiałam, kiedy ona ją opowiadała.- Mama Howiego zniknęła zaraz po jego urodzeniu, a jego tata duże wcześniej.Ona zostawiła dziecko na schodach sierocińca w Basie, w Teksasie, z przypiętą do kocyka karteczką, na której napisała, że wróci i że dziecko nazywa się Howard.Ludzie w sierocińcu nie bardzo wiedzieli, czy to jest jego imię, czy nazwisko, i nie chcieli ryzykować.Ochrzcili go więc Howard Howard.- Co on teraz porabia?- Nadal zajmuje się wydobyciem ropy naftowej i lataniem za dziewczy­nami.Ale nie skąpi grosza ani mnie, ani Kitowi.Kiedy skończyłyśmy, ja zamówiłam kawę.Harry nie chciała, bo środki pobudzające przeszkodziłyby jej w oczyszczaniu.Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, a potem zapytała:- To gdzie ten kowboj chciał się z tobą spotkać?Przerwałam mieszanie kawy i przez chwilę nie wiedziałam, o kim mówi.Kowboj?- Ten gliniarz ze zgrabnym tyłkiem.- Ryan.Idzie do knajpy, która nazywa się Hurley.Dziś jest dzień świę­tego Pat.- No jasne! - Spoważniała.- Nasze pochodzenie wymaga, byśmy uczciły wielkiego świętego patrona, chociaż symbolicznie.- Harry, to był długi.- Tempe, gdyby nie święty Patryk, węże pozjadałyby naszych przod­ków i nie byłoby nas.- Ja nie twierdzę.- A teraz, kiedy Irlandczycy mają takie kłopoty.- Nie o to chodzi i bardzo dobrze o tym wiesz.- Jak daleko stąd do tego Hurleya?- Kilka przecznic.- Żaden problem.- Rozłożyła ręce, zwracając dłonie ku górze.- Idzie­my, słuchamy kilku piosenek i wychodzimy.To nie ma być noc w operze.- Już to kiedyś słyszałam.- Nie, obiecuję.Jak tylko będziemy chciały, wychodzimy.Hej, ja też muszę wcześnie wstać.Ten argument mnie nie przekonał.Harry należy do tych osób, które mo­gą nie spać kilka dni.- Tempe.Musisz się poświęcić i zorganizować sobie jakieś życie towa­rzyskie.To mnie przekonało.- Dobrze.Ale.- Ju-hu.Niech cię święci mają w swojej opiece, ty łobuzie.Gdy przywoływała kelnera, już czułam coś w piersiach.Kiedyś uwielbia­łam irlandzkie puby.Wszystkie puby.Nie chciałam przywoływać wspomnień ani dopisywać nic do przeszłości.Rozchmurz się, Brennan.Czego ty się boisz? Byłaś już u Hurleya i nie upiłaś się piwem.Skąd ta obawa?Harry trajkotała wesoło, kiedy wracałyśmy do Crescent wzdłuż Ste-Catherine.O dziewiątej trzydzieści na ulicy było już dużo ludzi, pary i spacerowicze mieszający się z ostatnimi kupującymi i turystami.Każdy miał na sobie płaszcz, czapkę i szalik.Ludzie byli opatuleni jak krzewy poowijane słomia­nymi matami na zimę.Część Crescentu za Ste-Catherine to angielska “Ulica marzeń”, z barami dla samotnych i modnymi restauracjami po obu stronach.Hard Rock Cafe.Thursdays.SirWinston Churchil.Latem balkony pełne są gości popijających drinki i oglądających romantyczny taniec pod nimi.Zimą ruch przenosi się do środka.Zwykle można tu spotkać jedynie stałych bywalców Hurleya.W dzień świętego Patryka jest inaczej.Kiedy doszłyśmy, kolejka do drzwi rozciągała się na schody i kończyła gdzieś w połowie drogi do rogu ulicy.- Cholera, Harry.Nie mam ochoty tu stać i odmrażać sobie tyłka.- Nie chciałam jej wspominać o propozycji Ryana.- Nie znasz nikogo z pracowników?- Nie należę do stałych gości.Stanęłyśmy na końcu kolejki i stałyśmy tak w milczeniu, co chwilę uno­sząc to jedną, to drugą nogę.Przypomniało mi to zakonnice w Lac Memphremagog i mój nie dokończony raport.I pamiętniki na nocnej szafce.I ra­port w sprawie dzieci.I zajęcia na uniwersytecie w Charlotte w przyszłym ty­godniu.I pracę, którą chciałam zaprezentować na spotkaniu Antropologu Naukowej.Poczułam, że za chwilę nie będę czuła, że mam twarz.Jak ja mogłam pozwolić Harry namówić mnie na coś takiego?O dwudziestej drugiej ludzie raczej nie wychodzą z pubów.Po kwadran­sie posunęłyśmy się o pół metra.- Czuję się jak mrożony deser - powiedziała Harry.- Na pewno nie znasz tam nikogo?- Ryan mówił, że mogę się na niego powołać, gdyby była kolejka.- Moje egalitarne zasady przegrywały z grożącą nam hipotermią.- Starsza siostro, co ty sobie myślisz? - Harry nie miała żadnych skrupułów, gdy chodziło o wykorzystanie jakiejkolwiek sposobności.Ruszyła wzdłuż kolejki i zniknęła gdzieś z przodu.Chwilę później dojrza­łam ją w drzwiach bocznych, z wyjątkowo okazałym reprezentantem Naro­dowej Reprezentacji Piłki Nożnej Irlandii u boku.Oboje machali w moim kie­runku.Starając się uniknąć wzroku tych, których zostawiałam w kolejce, zbiegłam ze schodów i wśliznęłam się do środka.Przeszłam za Harry i jej opiekunem przez labirynt pomieszczeń, które składały się na Irlandzki Pub Hurieya.Każde krzesło, kawałek parapetu, stół, stołek barowy i centymetr kwadratowy zajęte były przez odzianych na zielo­no stałych gości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •