[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu jakoś zasnęłam, wplatając kończący się dzień w tkaninę ostatnich kilku tygodni.Płynęłam łodzią z Mathiasem i Malachym, desperac­ko próbując zatrzymać ich na pokładzie.Oczyszczałam zwłoki z krabów, cho­ciaż poruszająca się masa nieustannie pojawiała się tam, skąd ją właśnie usu­nęłam.Czaszka trupa zmieniła się w twarz Ryana, potem w zwęglone rysy Patrice Simonnet.Sam i Harry krzyczeli na mnie, ich słowa były niezrozu­miałe, a twarze surowe i złe.Kiedy obudził mnie telefon, byłam zdezorientowana, niepewna, gdzie je­stem i dlaczego.Potykając się ruszyłam do kuchni.- Dzień dobry.- Głos Sama był poirytowany i pełen napięcia.- Która godzina?- Prawie siódma.- Gdzie jesteś?- W biurze szeryfa.Twój plan nie wypali.- Plan? - Nie bardzo wiedziałam, o czym on mówi.- Twój facet jest w Bośni.Wyjrzałam przez żaluzje.W doku wewnętrznym, na pokładzie swojego jachtu siedział starszy człowiek o czarnych włosach, w których połyskiwały siwe pasma.Kiedy podciągnęłam żaluzje, odchylił akurat głowę i opróżniał puszkę Old Milwaukee.- W Bośni?- Jaffer.Antropolog z Uniwersytetu Południowej Karoliny.Pojechał do Bośni odkrywać masowe groby dla ONZ.Nikt nie wie, kiedy wróci.- Kto go zastępuje?- To nieistotne.Baxter chce, byś ty zajęła się zwłokami na wyspie.- A kto to jest Baxter?- Baxter Colker jest koronerem hrabstwa Beaufort.Chce, żebyś to zrobiła.- Dlaczego?- Bo ja tak chcę.Prosto z mostu, bez ceregieli.- Kiedy?- Jak najszybciej.Harley ma detektywa i zastępcę w zespole.Umówi­liśmy się na dziewiątą.Ma też na zawołanie grupę transportową.Kiedy bę­dziemy gotowi do opuszczenia wyspy, zadzwoni, a oni spotkają się z nami: w doku Lady's Island i zabiorą zwłoki do Szpitala Memoriał w Beaufort.Ale ty masz kopać.Powiedz nam tylko, jakiego sprzętu będziesz potrzebować, i zorganizujemy go dla ciebie.- Czy ten Colker jest patologiem sądowym?- Baxter jest urzędnikiem z wyboru i nie ma przygotowania medyczne­go.Prowadzi dom pogrzebowy.Ale jest cholernie dokładny i chce, by to by­ło dobrze zrobione.Zamyśliłam się na moment.- Czy szeryf Baker domyśla się, kto mógł być tam zakopany?- Dużo tu tego całego gówna związanego z narkotykami.Chce poroz­mawiać z kilkoma facetami z odprawy celnej i z ludźmi z miejscowego urzę­du do walki z handlem narkotykami.I ze strażnikami przyrody.Harley mówił mi, że w zeszłym miesiącu prowadzili obserwacje bagien na rzece Coosaw.On uważa, że to robota jakiejś mafii narkotykowej i ja się zgadzam.Oni nie cenią sobie zbytnio cudzego życia.Pomożesz nam, prawda?Zgodziłam się, choć niechętnie.Powiedziałam mu, jaki sprzęt będzie mi potrzebny, a on obiecał, że się tym zajmie.Miałam być gotowa o dziesiątej.Stałam kilka minut, nie bardzo wiedząc, co mam zrobić z Katy.Mogłam jej wytłumaczyć całą sytuację i pozwolić jej decydować.W końcu dlaczego nie miałaby płynąć z nami na wyspę.Albo mogłam jej powiedzieć, że coś wy­padło i Sam poprosił mnie o pomoc.Katy mogłaby zostać tutaj jeden dzień, a potem jechać na Hilton Head nieco wcześniej, niż zaplanowała.Wiedzia­łam, że ten drugi pomysł był lepszy, ale i tak zdecydowałam, że jej o wszyst­kim powiem.Zjadłam miskę płatków z rodzynkami i posprzątałam po sobie.Nie mo­głam usiedzieć na miejscu, więc założyłam szorty i koszulkę i wyszłam na zewnątrz, by sprawdzić liny i zbiornik na wodę.Poprzestawiałam też krzesła na mostku.Wróciwszy do środka pościeliłam łóżko i starannie zawiesiłam ręcz­niki w łazience.Poprzekładałam poduszki na kanapie w salonie i pozbiera­łam śmieci z dywanu.Nakręciłam zegar i sprawdziłam czas.Dopiero kwadrans po siódmej.Katy się tak wcześnie nie obudzi.Założyłam buty do bie­gania i cicho wyszłam.Pojechałam wzdłuż Route 21 na wschód przez Świętą Helenę do Harbor Island, potem Hunting Island i dotarłam do parku.Asfalt wił się przez mokra­dło, ciemne i nieruchome jak podziemne jezioro.Karłowate palmy i zimozielone dęby wyrastały z mrocznego dna.Tu i ówdzie przez baldachim koron drzew przemykały się promienie słońca, nadając wodzie kolor miodu.Zaparkowałam w pobliżu latarni i promenadą nadmorską przeszłam na plażę.Właśnie skończył się przypływ i mokry piasek lśnił jak lustro.Między kałużami przemknął brodziec, jego cienkie, długie nóżki łączyły się z odbi­ciem w lustrze wody.Ranek był chłodny, na moich nogach i rękach pojawiła się gęsia skórka, kiedy się rozgrzewałam.Pobiegłam na wschód, wzdłuż brzegu Atlantyku, stopy lekko zapadały się w mokry piasek.Było bardzo spokojnie.Minęłam stado pelikanów bro­dzących w spokojnej wodzie.Turzyca stała nieruchomo na wydmach.Biegnąc obserwowałam to, co wyrzucił ocean.Kawałki drzewa, popęka­ne, wygładzone i pokryte małymi skorupiakami.Splątane wodorosty.Bły­szcząca, brązowa skorupa skrzypłocza.Kiełb, którego oczy i wnętrzności wyjadły kraby i mewy.Biegłam aż do bólu nóg.Potem jeszcze dalej.Kiedy wróciłam na prome­nadę, moje drżące z wysiłku nogi ledwie niosły mnie po schodach.Ale psy­chicznie czułam się świetnie.Może to z powodu tej martwej ryby albo tego skrzypłocza.A może po prostu podniósł się poziom endorfiny.Nie bałam się już nadchodzącego dnia.Śmierć można spotkać każdej minuty każdego dnia wszędzie na świecie.To część cyklu życia i to dotyczyło też wyspy Murtry.Wykopię ciało i oddam do dyspozycji władzom.Taka była moja praca.Kiedy wróciłam na jacht, Katy wciąż spała.Zrobiłam kawę, wzięłam pry­sznic mając nadzieję, że praca pompy jej nie obudzi.Już ubrana opiekłam dwie angielskie bułeczki, posmarowałam je masłem i dżemem z jeżyn i za­niosłam do salonu.Wszyscy dookoła mówią, że ćwiczenia zmniejszają apetyt.Nie mój.Po wysiłku zawsze chce mi się jeść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •