[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Porozmawialiśmy chwilę o sobie i o wspólnych znajomych i umówiliśmy się na spotkanie w czasie dorocznego zjazdu Akademii w lutym.- Cóż, powodzenia w przyszpilaniu tego gościa, Tempe.- Dzięki.Mój zegarek wskazywał za dwadzieścia piątą.Po raz kolejny byłam świadkiem, jak na korytarzach i w biurach zrobiło się cicho.Kiedy zadzwonił telefon, aż podskoczyłam.Za dużo kawy, pomyślałam.Gdy podniosłam słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha, ciągle jeszcze biło od niej ciepło.- Widziałam cię wczoraj wieczorem.- Gabby?- Nie rób tego więcej, Tempe.- Gabby, gdzie jesteś?- Tylko pogorszysz sytuację.- Do diabła, Gabby, nie baw się ze mną! Gdzie jesteś? Co się dzieje?- Zapomnij o tym.Chwilowo nie mogę się z tobą spotykać.Nie mogłam uwierzyć, że znowu to robi.Czułam wzbierający we mnie gniew.- Trzymaj się z dala, Tempe.Trzymaj się ode mnie z dala.Trzymaj się z dala od mo.Egocentryzm Gabby uwolnił nagromadzoną we mnie złość.Podsycana arogancją Claudela, barbarzyństwem psychopatycznego mordercy i młodzieńczymi pomysłami Katy, wybuchnęłam niepohamowanym gniewem.- Kim ty, do cholery, sądzisz, że jesteś? - wypaliłam łamiącym się głosem.Krzyczałam, ściskając słuchawkę tak mocno, że plastik mógł pęknąć.- Zostawię cię w spokoju! Zostawię, nie ma sprawy! Nie wiem, jakie małost­kowe gierki prowadzisz, Gabby, ale już nie ze mną! Wypisuję się! Gra skończona! Nie chcę mieć nic wspólnego z twoją schizofrenią! Nie dla mnie two­je paranoje! Nie bawię się, powtarzam nie bawię się już w Zamaskowanego Mściciela, który na każde skinienie przyjdzie wyciągnąć cię z tarapatów!Neurony w moim ciele zachowywały się tak, jakby były pod zbyt wyso­kim napięciem, jak urządzenie na 110 woltów podłączone do gniazdka na 220.Sapałam i czułam wzbierające w oczach łzy.Temperament Tempe.Coś w tym było.Gabby odpowiedziała na to rozłączając się.Siedziałam przez chwilę nic nie robiąc i o niczym nie myśląc.Kręciło mi się w głowie.Potem powoli odłożyłam słuchawkę.Zamknęłam oczy, przebiegłam w myślach swój muzyczny repertuar i wybrałam.Niech będzie ta.I niskim, gardłowym głosem zanuciłam:W więziennym szpitalu,na zgnitym posłaniu.21O szóstej rano deszcz jednostajnie dudnił w moje okno.Czasami świszczał samochód, wyjeżdżający w jakąś wczesną podróż.Po raz trzeci w ciągu ostat­nich trzech dni widziałam świt, co uwielbiam tak bardzo, jak zapaleni narcia­rze odwilż.Chociaż nie mam zwyczaju drzemać w ciągu dnia, nie lubię też wcześnie wstawać.A jednak trzykrotnie w tym tygodniu widziałam wschód słońca, dwa razy, kiedy zasypiałam i dzisiaj, kiedy wierciłam się i przewraca­łam z boku na bok po jedenastu godzinach snu, nie czując się ani senna, ani wypoczęta.Kiedy przyjechałam do domu po rozmowie z Gabby, zrobiłam sobie wy­żerkę.Tłusty, smażony kurczak, ziemniaki puree i sos z torebki, papkowata kolba kukurydzy i nie wypieczony jabłecznik.Niech żyją kalorie! Potem gorąca kąpiel i czasochłonne usuwanie części strupa na prawym policzku.Minioperacja nie pomogła.Ciągle widać było, że mnie ktoś ciągnął po ziemi.Koło siódmej zerknęłam na transmisję z gry Expos i zasnęłam przy głosie komentatora.Włączyłam swój komputer - niezależnie, czy była szósta rano czy wie­czorem, on był zawsze czujny i gotowy do działania.Wysłałam Katy wia­domość, dostając się przez system e-mailowy McGill do serwera na Uniwer­sytecie w Charlotte.Katy dzięki modemowi może odebrać wiadomość na swoim laptopie i odpowiedzieć, nie ruszając się z sypialni.Wiwat Internet!Z ekranu mrugał do mnie kursor, uporczywie twierdząc, że kolejny plik przez mnie utworzony jest pusty.Miał rację.Tabela, którą utworzyłam, mia­ła tylko nagłówki kolumn, ale nic więcej.Kiedy utworzyłam ten plik? Tego dnia, kiedy była parada.Ledwo tydzień temu, a miałam wrażenie, jakby od tamtego czasu upłynęły lata.Dzisiaj był trzydziesty.Minęły cztery tygodnie od dnia, kiedy znaleziono ciało Isabelle Gagnon, i tydzień, od kiedy zamor­dowano Margaret Adkins [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •