[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak to możliwe, pytałem ją.Stwarzając Claudię, dziecko-wam-pira, i piękną wampirzycę Gabriellę, moją matkę, raz jeszcze osiągnąłem intensywność przeżywania! Nieodparcie porywającą.Pojęcie grzechu nie miało wówczas żadnego znaczenia.Mówiłem teraz o Davidzie, o jego wizji Boga i Szatana.Mój przyjaciel sądził, iż Bóg nie jest doskonały, lecz wciąż się uczy, a Szatan zdobył już taką mądrość, że poczuł pogardę do swojej pracy i zapragnął, by go z niej zwolniono.Zdawałem sobie jednak sprawę, iż powiedziałem to wszystko wcześniej, w szpitalu, kiedy Gretchen trzymała moją rękę.Czasami dawała spokój z poprawianiem poduszek, podawaniem lekarstw i szklanek wody i przez chwilę tylko patrzyła na mnie.Jej twarz wyrażała wielki spokój i zdecydowanie.Podziwiałem gęste czarne rzęsy otaczające jasne oczy i duże miękkie usta, pełne czułości.— Wiem, że jesteś dobra — odezwałem się.— Kocham cię za to.A mimo to pragnę ofiarować ci Krew Ciemności, uczynić cię nieśmiertelną i zatrzymać przy sobie na wieczność.Tkwi w tobie jakaś tajemnica i siła.Cisza otaczała mnie niby warstwa waty, w uszach słyszałem głuchy szum, oczy przesłaniała mgła.Obserwowałem apatycznie, jak podnosi w górę strzykawkę i wystrzeliwszy w powietrze cienką strużkę srebrzystego płynu, zapewne po to, by sprawdzić tłok, wbija igłę w moje ciało.Poczułem słabe ukłucie, bardzo odległe, bardzo nieważne.Podała mi szklankę soku z pomarańczy, piłem zachłannie.Hmmm.Cudowny napój, mocny jak krew, lecz pełen słodyczy i w jakiś dziwny sposób przywodzący na myśl niszczące słoneczne światło.— Zupełnie zapomniałem o istnieniu takich napojów — powiedziałem.— Pyszne, naprawdę, lepsze niż wino.Powinienem był spróbować tego wcześniej.I pomyśleć, że mogłem wrócić, nie poznawszy tego smaku.Opadłem na poduszki, mój wzrok powędrował ku krokwiom niskiego, spadzistego stropu.Przyjemny, czyściutki pokoik.Biel i prostota.Cela mniszki.Za oknem miękko padał śnieg.Naliczyłem dwanaście małych szybek osadzonych w drewnianej ramie.Zapadałem w sen i powracałem do jawy.Niewyraźnie pamiętam, jak próbowała nakarmić mnie zupą, której nie mogłem przełknąć.Wstrząsały mną dreszcze i dręczył lęk, że znów pojawią się znajome wizje.Nie chciałem widzieć Claudii.Światło raziło mnie w oczy.Wspomniałem Gretchen o małym szpitaliku i o tym, że Claudia prześladuje mnie.— Szpital pełen dzieci — powtórzyła.Czy nie zwróciła na to uwagi już wcześniej? Wyglądała na zaintrygowaną.Teraz ona opowiadała cichym głosem o swojej pracy w misji.o dzieciach.W puszczach Wenezueli i Peru.— Już nic nie mów — poprosiła.Zrozumiałem, że ją przerażam.Znowu unosiłem się w powietrzu, zapadałem się w ciemność, by zaraz się z niej wynurzyć, czując na czole chłód namoczonego ręcznika.Zabawne złudzenie, jakbym nic nie ważył.Opowiedziałem jej, że w moim własnym ciele mogłem naprawdę latać, i o tym, jak znalazłem się w zasięgu promieni pustynnego słońca.Od czasu do czasu budziłem się gwałtownie, wstrząśnięty odkryciem, że jestem tutaj.W jej małym białym pokoiku.W blasku światła dostrzegłem na ścianie krucyfiks z krwawiącym Jezusem.Nie opodal na biblioteczce ustawiona była figurka Marii Panny — stary, dobrze znany wizerunek Ucieczki Grzesznych, ze schyloną głową i wyciągniętymi ramionami.A czy to nie święta Rita, z czerwoną raną na czole? Ach, wszystkie te dawne wierzenia, pomyśleć tylko, że pozostają wciąż żywe w sercu tej kobiety.Wytężając wzrok odczytywałem co wyraźniejsze tytuły stojących na półkach książek: Aąuinas, Maritain, Teilhard de Chardin.Wysiłek, jaki musiałem wykonać, by uzmysłowić sobie, że te słowa oznaczają nazwiska katolickich filozofów, wyczerpał moje siły.Mimo to próbowałem rozszyfrować kolejne napisy, mój trawiony gorączką umysł nie chciał się uspokoić.Były tu prace poświęcone chorobom tropikalnym, chorobom wieku dziecięcego i psychologii dzieci.Udało mi się skupić wzrok na oprawionej w ramkę fotografii wiszącej obok krzyża, grupowym zdjęciu ubranych w habity i welony zakonnic, być może zrobionym w czasie jakiejś ceremonii.Nie potrafiłem rozróżnić, czy jest wśród nich Gretchen, moje ludzkie oczy były zbyt słabe, a posługiwanie się nimi aż nadto bolesne.Krótkie habity zakonnic miały kolor niebieski, a ich welony — biały.Trzymała mnie za rękę.Znowu mówiłem, że muszę dotrzeć do Nowego Orleanu, odnaleźć mojego przyjaciela Louisa, który pomoże mi odzyskać utracone ciało.Opisałem jej egzystencję poza zasięgiem współczesnego świata, jaką wiódł w maleńkim, pozbawionym elektryczności domku na tyłach swojego zdziczałego ogrodu.Wytłumaczyłem, że jest słaby, lecz mimo to może dać mi swoją krew i w ten sposób na powrót stanę się wampirem.Udam się wówczas w pościg za złodziejem ciał i zmuszę go, by zwrócił mą dawną formę.Opowiedziałem Gretchen, że Louis miał w sobie zbyt wiele z człowieka, by przekazać mi wystarczająco dużo wampirycznej siły, muszę jednak otrzymać jakieś nadprzyrodzone moce, inaczej nigdy nie uda mi się schwytać tego drania, Raglana Jamesa.— To ciało umrze więc, kiedy tylko Louis da mi swoją krew.Ratujesz je dla śmierci — łkałem.Zorientowałem się nagle, że mówię po francusku, ale zdaje się, że Gretchen zrozumiała, bowiem odpowiedziała w tym samym języku, iż majaczę i potrzebny mi jest odpoczynek.— Nie opuszczę cię — starannie dobierała francuskie słowa.— Ochronię cię.Znowu poczułem jej ciepłą, delikatną dłoń na swoim ręku.Z niewypowiedzianą czułością odgarnęła włosy z mego czoła.Mały domek pogrążył się w ciemności.W kominku płonął ogień, a Gretchen leżała obok mnie.Włożyła długą flanelową koszulę nocną, białą i bardzo grubą, i rozpuściła włosy.Obejmowała moje wstrząsane dreszczami ciało, czułem na ramieniu dotyk jej włosów.Przytulałem się do niej ostrożnie, nie chcąc sprawić bólu.Ocierała moją twarz chłodnym ręcznikiem, zmuszała, bym pił sok z pomarańczy i zimną wodę.W miarę jak zapadała coraz głębsza noc, popadałem w coraz większą panikę.— Nie pozwolę ci umrzeć — szeptała Gretchen.Lecz wyczułem lęk, którego nie zdołała ukryć.Osunąłem się w sen tak lekki, że pokój zachował w nim ten sam kształt i kolor.Jeszcze raz wzywałem swych braci, błagałem Mariusa o pomoc.Zaczęły nawiedzać mnie okropne myśli — że byli tutaj wszyscy; małe białe figurki stojące pośród Najświętszych Panienek i Błogosławionych Rit.Wpatrywali się we mnie chłodno, nie zamierzając udzielić żadnej pomocy.Tuż przed świtem usłyszałem jakieś głosy.Przyjechał lekarz — zmęczony młody człowiek o ziemistej cerze i zaczerwienionych powiekach.Jeszcze raz wbito igłę strzykawki w moje ramię.Chciwie wypiłem szklankę zimnej wody.Nie mogłem nic zrozumieć z cichych pomruków doktora, które zresztą nie były przeznaczone dla moich uszu.Lecz ton jego głosu brzmiał wyraźnie uspokajająco.Zdołałem uchwycić pojedyncze słowa: „stan epidemii", „śnieżyca" i „niemożliwe warunki".Kiedy tylko za młodym doktorem zamknęły się drzwi, poprosiłem Gretchen, żeby wróciła do mnie.— Chcę czuć bliskość twego bijącego serca — wyszeptałem w jej ucho, kiedy położyła się obok mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]