[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystkie myśli przybyłego skupiły się na pięknym nożu zdobionym delikatnymi, falistymi liniami biegnącymi wzdłuż zimno lśniącego ostrza.Zszedłszy do grobowca, podniósł broń leżącą na piersiach mężczyzny.W tej samej chwili zdarzyło się coś dziwnego i strasznego.Muskularne, czarne dłonie, ciemne źrenice, których magnetyczne spojrzenie uderzyło przerażonego rybaka niczym cios pięści.Cofnął się upuszczająca sztylet, gdy spoczywający na postumencie olbrzym podniósł się do pozycji siedzącej.Rybak rozdziawił usta ze zdziwienia, widząc jak gigantyczną posturą obdarzony był nieznajomy.Ten wpatrywał się w niego zwężonymi oczyma, pozbawionymi życzliwości czy wdzięczności, płonącymi obco i wrogo niczym ślepia tygrysa.Nagle wstał ze swego posłania i pochylił się nad rybakiem.W prymitywnej duszy rybaka nie było miejsca na uczucie strachu; przynajmniej widok naruszenia podstawowych praw natury go nie wzbudził.Gdy olbrzymie dłonie zacisnęły się na jego ramionach, dobył swego zakrzywionego noża i pchnął - jednym płynnym ruchem.Ostrze prysnęło uderzywszy w muskularny tors giganta, jakby okrywał go niewidoczny stalowy pancerz i w tej samej chwili kark rybaka trzasnął w rękach olbrzyma jak spróchniała gałąź.Johungir Aga, pan Kwaharizm oraz strażnik morskich granic, raz jeszcze spojrzał na ozdobny zwój pergaminu opatrzony wielobarwną pieczęcią, po czym zaśmiał się krótko i sardonicznie.- No? - bezceremonialnie nalegał Ghaznavi, jego doradca.Johungir wzruszył ramionami.Był przystojnym mężczyzną, dumnym ze swych osiągnięć i wysokiego urodzenia.- Król się niecierpliwi - powiedział.- Własną ręką kreśli do mnie słowa swego niezadowolenia z powodu mojej, jak to nazywa, niezdolności do ochrony granicy.Na Rarima, jeżeli nie zdołam zniszczyć tych stepowych rabusiów, Kwaharizm będzie miał nowego pana!Ghaznavi w zamyśleniu gładził swą przetykaną siwizną brodę.Yezdigerd, król Turanu, był najpotężniejszym monarchą na świecie.Jego pałac w wielkim portowym mieście - Aghrapurze, wypełniały nieprzebrane skarby.Fiotylle jego galer wojennych o czerwonych żaglach królowały na Morzu Hyrkańskim i Morzu Vilayet.Ciemnoskórzy Zamorianie składali mu daninę, tak samo jak wschodnie prowincje Koth.Również Shemici poddali się jego władzy, aż po leżący daleko na zachodzie Shushan.Jego armie pustoszyły pogranicze Stygii na południu i okryte śniegiem ziemie Hyperborejów na północy.Jego jeźdźcy ponieśli ogień i żelazo na zachód, do Brythunii, Ophiru, Korynthii, a nawet do granic Nemedii.Na rozkaz króla Yezdigerda wojownicy w pozłacanych zbrojach tratowali kopytami swych koni mieszkańców tych ziem i puszczali z dymem ich miasta.Na przepełnionych targowiskach niewolników w Aghrapurze, Sultanapurze, Kwaharizmie, Shahpurze i Khorusunie, za trzy małe sztuki srebra sprzedawano kobiety: ciemnowłose Zamoranki, brunatnoskóre Stygijki, jasnowłose Brythunki, hebanowe Kuchitki i Shemitki o oliwkowej skórze.A jednak, chociaż jego szybka jazda zwyciężała obce armie daleko od granic Turanu, tuż pod bokiem zuchwały wróg szarpał go za brodę, niosąc śmierć i pożogę.Na rozległych stepach, między Morzem Vilayet a odległymi granicami hyboriańskich królestw, powstała w ciągu niecałych pięćdziesięciu lat nowa społeczność, założona przez zbiegłych niewolników, banitów, przestępców i dezerterów.Ich zbrodnie były tak rozmaite jak kraje ich pochodzenia: jedni urodzili się na stepach, inni przybyli z królestw Zachodu.Nazywano ich kozakami, czyli przybłędami.Zamieszkując szerokie, dzikie równiny, nie uznając żadnych praw prócz swego specyficznego kodeksu, potrafili stawić czoło nawet wojskom wielkiego Monarchy.Nieustannie najeżdżali granice Turanu, chroniąc się w stepie w razie klęsk razem z piratami Czerwonego Bractwa Morza Vilayet niepokoi wybrzeże, łupiąc statki handlowe kursujące między portami Hyrkanii.- Jak mam zniszczyć to wilcze plemię? - dopytywał się Johungir.- Jeśli wyruszę za nimi w step, ryzykuję, że otoczą mnie i rozbiją, albo jeżeli będę miał przewagę, wymkną się z okrążenia i spalą miasto w czasie mojej nieobecności.Ostatnio rozzuchwalili się bardziej niż zwykle.- To z powodu nowego wodza - rzekł Ghaznavi.– Wiesz o kim myślę.- Tak? - odparł Johungir z wściekłością.- To ten demon Conan.Jest jeszcze dzikszy od kozaków, ale waleczny niczym górski lew.- Raczej dzięki instynktowi niż inteligencji - powiedział Ghaznavi.- Inni kozacy są przynajmniej potomkami cywilizowanych ludzi.On jest barbarzyńcą, gdyby udało się nam go pozbyć zadalibyśmy kozakom decydujący cios.- Ale jak? - pytał Johungir.- Raz po raz wychodzi cało, z wydawałoby się, śmiertelnych operacji.Poza tym, dzięki instynktowi czy rozwadze, uniknął wszystkich zastawionych na niego zasadzek.- Na każde zwierzę i na każdego człowieka znajdzie się odpowiednia przynęta - rzekł sentencjonalnie Ghaznavi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]