X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niestety, to moja wina! - wyszlochał don Alwar.- Powinienembył odwołać ten oddział, póki mogłem.I co potem się stało?- Dzicy krzyknęli strasznie i uciekli.Juan de Buitrago dobył szpadyi zagroził Sebastianowi, który wyzywająco ładował ponownie hakow-nicę. To było dzieło diabła, nie człowieka! - krzyknął na niego chorą-ży, - ale on odpowiedział zuchwale:  Dobrze zrobiłem, żem zabił tegoniewiernego.Nie był godny zaufania; nie dalej jak wczoraj głównynawigator musiał dobyć przeciwko niemu sztyletu.Kto jeszcze chceumrzeć? Ale kapitan Diego de Vera kazał go rozbroić, związać i wsa-dzić do czółna pod strażą; moi ludzie prowadzą go teraz tutaj.Don Alwar osunął się na jeden z bębnów.334 - Teraz jesteśmy zgubieni ze szczętem! - jęknął; powiedzenie toczęsto słyszało się z jego ust.Tym razem jednak ukrył twarz w dło-niach i kołysał się z boku na bok.Gdy nadszedł Sebastian z wisielczą miną, posłano go do wartowni izakuto w dyby.Oddział szedł teraz luzną gromadą ku zbrojowni, byodstawić broń jak zwykle; ale generał rozkazał był don Luisowi z grupąmarynarzy schować się za jej tylnymi drzwiami; mieli oni wiązać ikneblować żołnierzy jednego po drugim, gdy będą wychodzić.Zadanieto zostało wykonane szybko i cicho.Adiutant i sierżant Andrada, któ-rzy szli na samym końcu, zostali również rozbrojeni i don Alwar kazałich umieścić w dybach obok Sebastiana.Rozglądali się zdumieni, niewiedząc, co myśleć, dopóki nie spostrzegli w kącie Pacita przywiąza-nego do słupa i opatrującego sobie ranę na głowie.Kiedy zapytali gooczami, co się stało, przesunął palcem po szyi i zaczął na nowo płakać,co zatrwożyło ich mocno.Następnie wrócił bratanek pułkownika w towarzystwie chorążegokrólewskiego; żadnemu z nich jednak nie uczyniono nic złego.Do�aMariana wstawiła się za swym kochankiem, a ksiądz Juan za don Tori-biem, który był spokrewniony przez matkę z biskupem Limy.- Oto przynajmniej dwaj wierni słudzy króla! - oznajmił don Alwar,z trudem podnosząc się na nogi.***Straż tylna oddziału przybyła pod wodzą Juana de Buitrago i ją terazz kolei obezwładniono za zbrojownią; chorążemu don Lorenzo nałożyłkajdany, obstawił go czterema arkabuznikami i zaprowadził do budkistrażniczej po drugiej stronie obozu.- Dlaczego traktujesz mnie w ten sposób? - zapytał chorąży z obu-rzeniem.- Pułkownik nie żyje, a dla jego wspólników ogłoszono ogólnąamnestię - odparł don Lorenzo.335 - Więc po co te kajdany?- Twoi wrogowie zaprzysięgli ci śmierć.Pod strażą będziesz bez-pieczny.Młoda żona chorążego, już brzemienna, od wielu godzin płakała pocichu, a teraz pobiegła za nim z głośnym krzykiem między chatami izaroślami, aż padła zemdlona.- Czy to był krzyk doni Luizy? - spytał chorąży zaniepokojony.-Niechże ktoś ją zaraz upewni, że nic mi się złego nie stanie.- Poczekaj za tym drzewem, a sam pójdę to zrobić rzekł donLorenzo.- Zastrzelcie go, jeśli się tylko ruszy - powiedział do eskorty.Następnie udał się do domu pułkownika, gdzie słychać było księdzaAntonia modlącego się za dusze zmarłych; mówił urywanym głosem,jakby się z kimś szamotał.- Potrzebny jesteś - oznajmił szorstko don Lorenzo wchodząc.- Inajlepiej chodz zaraz.Ksiądz Antonio nie podniósł się z klęczek.Widząc mord wypisanyna dumnej, zaczerwienionej twarzy tamtego, odparł:- A co będzie, jeśli odmówię brodzenia w tej zamulonej rzece, mójsynu?- Wtedy powlokę cię przez nią za sutannę.- Kapitanie Barrete - skoro nie chcesz mnie nazywać ojcem, niemogę nazwać cię synem - pamiętaj, że jestem księdzem! W imię BogaJedynego zaklinam cię, nie dodawaj świętokradztwa do morderstwa.- Chodz ze mną, powiadam!Do okna zajrzała czarna twarz.Był to Myn, który skorzystał z za-mieszania, aby się wymknąć w poszukiwaniu łupów.- Myn, synu mój - zawołał ksiądz Antonio - jeżeli jesteś dobrym ka-tolikiem, przybądz mi na ratunek!Don Lorenzo zaniechał swojej okrutnej gry.Nim Murzyn zdążyłwejść, powiedział potulnie:- Nie zamierzałem żadnego gwałtu, ojcze.Ale proszę cię, chodz336 ze mną wyspowiadać kogoś, kto ma zaraz umrzeć.Daję ci słowo hono-ru, że niczego innego wymagać się od ciebie nie będzie.- Honoru? - powtórzył ksiądz nadając słowu ton pogardy.Następniewstał, spiesznie umył ręce, włożył szaty liturgiczne, zabrał, co trzeba,ze skrzyni służącej mu za zakrystię i wyszedł za don Lorenzem.- Zostań przy mnie, Myn - powiedział - i bądz mi stróżem.Myn posłusznie wziął topór na ramię i ruszyli razem.Kapelan zastałdon Juana śmiejącego się i żartującego ze strażnikami.- Dobrze, że cię widzę, ojcze - rzekł.- Dowiem się wreszcie, co tusię działo podczas naszej nieobecności.Ci ludzie boją się otworzyćgęby.Ksiądz Antonio odpowiedział:- Popełniono mord, mój synu.Pułkownik został po tchórzowsku za-sztyletowany.w obecności don Alwara.Chorąży usiłował się przeżegnać, ale kajdany przeszkodziły mu.Powiedział z głębokim bólem:- Oby Bóg przebaczył mu winy, których było niemało, ze względuna jego okrutny, a niezasłużony koniec!- I Tomasa de Ampuero krewni generała zaszczuli i usiekli.- Musieli go przydybać samego i nie uzbrojonego.Zacny ksiądz nie odpowiedział.- I co dalej?- Teraz, mój synu, zamierzają zabić ciebie.- Tak, zawsze się nosili z tym zamiarem.Wiedzą, że nie cenię ichnawet tyle co trzy pluskwy na ścianie wychodka w burdelu.Ksiądz Antonio upomniał go:- Cicho, człowieku! W takiej chwili kończą się kłótnie; wezwanomnie, abym cię wyspowiadał.Masz umrzeć natychmiast.- Mimo generalskiej amnestii?337 - Don Tomasowi ona nie pomogła.Czy jesteś gotów?- Tak, wielebny ojcze.- Synu kochany, jeśli pragniesz rozgrzeszenia i żywota wiecznego,zaklinam cię, abyś niczego nie zatajał.Powtarzaj za mną Confiteor!Chorąży ukląkł posłusznie, a kiedy skończyli, rzekł półgłosem.- Ojcze, oskarżam się, że grzeszyłem ciałem.- Kapitanie Barreto - powiedział kapelan - proszę, wycofaj swoichstrażników na godziwą odległość.A teraz mów dalej, synu!Gdy chorąży skończył swoją spowiedz, usłyszano głos księdza An-tonia:- Ciężkie to grzechy, mój synu! Czy masz jeszcze jakie inne na su-mieniu?- Jeden tylko, ojcze - odrzekł podnosząc głos.- Grzech, który choćw swoim czasie wydawał się błahy, pociągnął za sobą gorsze następ-stwa niż wszystkie inne razem wzięte.W Callao, na dwa dni przednaszym wyruszeniem, stojąc przy grotmaszcie z don Andresem i bos-manem.- Nie mów więcej! - rzekł kapelan.- Słyszałem wtedy twoje słowa ibyłem świadkiem tego, co nastąpiło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •  

    Drogi uĚźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.